– Ta megaspółka przypomina ogromną ośmiornicę.
– Trafne porównanie, choć dość banalne. – Wyjętą z kieszeni czerwoną kredką Cohen narysował na mapie linie i strzałki. – Oto macki. Woda popłynie z Kanady i Alaski do Chin. Ze Szkocji i Austrii dotrze do Afryki i na Środkowy Wschód. Australia ma kontrakty na eksport wody do Azji. Z pozoru w grę wchodzą różne interesy. Ale Gokstad zawiaduje całością za pośrednictwem podstawionych firm.
– A jak zamierza przemieścić taką masę wody?
– Opracowała technologię oceanicznego transportu milionów galonów wody w wielkich elastycznych pojemnikach. Poza tym w jej stoczniach wybudowano tankowce o pojemności pięćdziesięciu tysięcy ton, zdolne przewozić zarówno ropę, jak wodę.
– Mocno się wykosztowali.
– Klienci zapłacą każdą cenę za wodę. Ale większość jej nie ugasi pragnienia biedaków, ledwo wiążących koniec z końcem na wyschniętej, jałowej ziemi. Trafi do nowoczesnego przemysłu, największego, nawiasem mówiąc, truciciela środowiska.
– Niewiarygodne.
– Trzymaj się mocno, Joe, bo to nie wszystko. – Cohen stuknął palcem w mapę Ameryki Północnej. – Największy rynek jest tu, w Stanach Zjednoczonych. Pamiętasz, jak wspomniałem, że Gokstad kontroluje kanadyjskie zasoby wody? Istnieje plan skierowania olbrzymich jej mas znad Zatoki Hudsona do Wielkich Jezior i stanów południowych. – Wskazał palcem Alaskę. – Kalifornia i inne pustynne stany wyssały rzekę Kolorado niemal do sucha, dlatego za sprawą kolejnego planu na amerykański Zachód – poprzez rozległy system tam, kanałów i olbrzymich zbiorników – dotrze lodowcowa woda z Jukonu. Jego urzeczywistnienie spowoduje ogromne straty w zasobach naturalnych i ludziach, gdyż pod wodą zniknie dziesiąta część Kolumbii Brytyjskiej. Nowe hydroelektrownie zgromadzą ogromne ilości energii. Domyślasz się, kto z racji swojej strategicznej pozycji zarobi na niej i na budowach?
– Znam odpowiedź.
– Otóż to. Skoszą miliardy! Plany tego projektu istnieją od lat. Ze względu na koszty i fatalne skutki dla środowiska nikt ich nie rozwinął, niemniej doczekały się mocnego poparcia i kto wie, czy nie zostaną przeforsowane.
– Przez Gokstad?
– Nareszcie kumasz – potwierdził coraz bardziej rozemocjonowany Cohen. – Tym razem nikt się nie sprzeciwi. Korporacja wykupiła gazety i stacje telewizyjne. Tak rozpropaguje pomysł, że trudno będzie jej się przeciwstawić. Zdobyła niesłychane wpływy polityczne. W zarządach jej spółek zasiadają byli prezydenci, premierzy i ministrowie. Jak z nią walczyć? A jeśli uświadomisz sobie, że tym wszystkim dysponuje ktoś, nie cofający się prze użyciem gangsterskich metod, to zrozumiesz powód mojego zdenerwowania.
Urwał, żeby zaczerpnąć tchu. Twarz poczerwieniała mu z emocji, na czole pojawił się pot. Popatrzył na Zavalę tak, jakby chciał go zachęcić do polemiki. A potem nagle oklapł.
– Przepraszam – powiedział. – Za długo babrałem się w tym gnoju. Jestem bliski załamania nerwowego. Dopiero przy tobie mogłem wyrzucić to z siebie.
– Im szybciej to opublikujecie, tym lepiej – rzekł Zavala. – Kiedy to zrobicie?
– Niedługo. Dopracowujemy ostatnie szczegóły. Chcemy się dowiedzieć dlaczego Gokstad zbudowała tyle supertankowców.
– Zapewne wiąże się to z ich planami transportu wielkich ilości wody
– Owszem, wiemy, że podpisali kontrakty na dostawy wody lodowcowej z Alaski, ale dokonaliśmy obliczeń i wyszło nam, że przy istniejącym rynku, nawet jeśli uwzględni się Chiny, tych tankowców jest za dużo.
– Wybudowanie statku wymaga czasu. Może chcą trzymać te jednostki w odwodzie, aż nadejdzie właściwy moment.
– I to właśnie jest dziwne. Każdy z tych tankowców ma kapitana i załogę. Stoją na wodach Alaski jakby na coś czekały.
– Ale na co?
– To właśnie chcielibyśmy wiedzieć.
– Coś się szykuje – mruknął Zavala.
– Mój reporterski nos mówi mi to samo.
Zavala poczuł chłód, jakby jedna z oślizgłych macek ośmiornicy, o której mówili, dotknęła jego ramienia. Przypomniał sobie rozmowę z Austinem o niewidzialnych zagrożeniach, które czyhają w morzu. Kurta jak zwykle nie zawiodła intuicja. A jego własny instynkt podpowiadał mu, że w błękitnym cieniu kryje się coś wielkiego i głodnego, co obserwuje ich i czeka. To coś nazywało się Gokstad.
Dyrektor CIA Erwin LeGrand rozpromienił się z dumy, kiedy jego czternastoletnia córka, Katherine, podjechała truchtem na kasztanowym wałachu. Zsiadła z konia i przekazała ojcu nagrodę za pierwsze miejsce w zawodach w stylu angielskim.
– Do twojego gabinetu, tato – oznajmiła z roziskrzonymi chabrowymi oczami. – Za to, że jesteś najlepszym ojcem na świecie. To ty kupiłeś mi Vala i opłaciłeś drogie lekcje jazdy.
Ależ podobna do matki, pomyślał LeGrand, biorąc trofeum i obejmując córkę.
– Dziękuję, Katie, ale to ty, a nie ja napracowałaś się, by pokazać Valiantowi, kto tu rządzi – odparł z uśmiechem. – Pochwalę się zdobytą przez ciebie nagrodą w agencji, a potem wróci ona do twojej gablotki.
Duma mieszała się w nim z poczuciem winy. Owszem, finansował jazdy konne Katherine, ale na zawody jeździeckie przyjechał pierwszy raz od lat. Podszedł do nich fotograf z miejscowego klubu towarzyskiego. Ustawiając się z córką i koniem do zdjęcia, LeGrand żałował, że na tej rodzinnej fotografii zabraknie jego zmarłej żony.
Katie odprowadziła Vala do stajni, a LeGrand ruszył przez parcours, gawędząc ze swoją mało urodziwą, lecz nadzwyczaj inteligentną asystentką Hester Leonard. Prasa porównywała go czasem do bezbrodego Lincolna, zarówno z racji podobieństwa do szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych, jak i uczciwości. Był wysoki i niezbyt przystojny, ale jego grube rysy świadczyły o silnym charakterze. Stojąc na czele największej organizacji wywiadowczej na świecie, zdobył sobie opinię człowieka prawego i w innych czasach, gdy radio i telewizja nie odgrywały takiej roli, uchodziłby za poważnego kandydata do prezydentury.
Zadzwonił telefon komórkowy Hester Leonard. Przytknęła go do ucha.
– Panie dyrektorze – powiedziała z wahaniem – dzwonią z Langley.
LeGrand spojrzał groźnie i nawet nie sięgnął po telefon.
– Przecież prosiłem, żeby nie przeszkadzano mi przez dwie godziny, kiedy tu będę! – mruknął. – Chyba że zajdzie coś szczególnie istotnego.
– Dzwoni John Rowland, mówi, że w niezwykle ważnej sprawie.
– Rowland? A, w takim razie… – LeGrand wziął telefon. – Cześć, John – powiedział, rozchmurzając się. – Nie musisz przepraszać. Zadzwoniłeś w porę, żeby usłyszeć dobre wieści. Katie wygrała w tutejszym klubie konkurs jazdy w stylu angielskim… Dziękuję. Ale jaka to pilna sprawa każe ci zakłócić najważniejszą być może chwilę w jej życiu? – Nastroszył brwi. – Nie, nie słyszałem… Tak, oczywiście… Zaczekaj w moim biurze.
LeGrand oddał telefon asystentce, przyjrzał się nagrodzie córki i potrząsnął głową.
– Niech pani wezwie samochód – powiedział. – Natychmiast wracamy do Langley. A potem niech pani zadzwoni do mojego biura i powie, żeby spełnili wszystkie życzenia Johna Rowlanda. Muszę pożegnać się z córką i zrekompensować jej zawód. A niech to, pewnie będę musiał kupić jej jeszcze jednego konia – dodał i pocwałował przeprosić córkę.
Dwadzieścia minut później czarna limuzyna zatrzymała się z piskiem przed siedzibą CIA. LeGrand wysiadł i drugimi krokami przemierzył hol. Przy drzwiach czekał asystent. LeGrand wyrwał mu z ręki teczkę z aktami i w windzie przejrzał jej zawartość. Chwilę potem wszedł do swojego biura. Czekał już tam na niego John Rowland, któremu towarzyszył zdenerwowany młody, analityk Browning.
Читать дальше