– Zbliżamy się do punktu wyznaczonego przez ukraińskich inżynierów. Przygotujcie się do zastopowania silników. Zajmiemy pozycję na południowy wschód od was. Będziemy w pogotowiu, żeby na wasz sygnał rozpocząć odliczanie.
– Przyjąłem – odrzekł Tongju. – Zajmiemy pozycję i zbalastujemy platformę. Róbcie swoje.
Odwrócił się i skinął głową jednemu z zakonspirowanych ludzi Kanga, który prowadził „Odyssey". Sternik cofnął przepustnice i włączył system samoczynnej nawigacji. Wykorzystując współrzędne GPS jako punkt docelowy, komputer uruchomił pędniki dziobowe, burtowe i rufowe i ustawił platformę dokładnie w wyznaczonym miejscu.
– Kontrola pozycji włączona – zameldował sternik. – Zaczynam balastowanie. – Wcisnął szereg przycisków na podświetlonej konsoli.
Sześćdziesiąt metrów pod sterownią otworzyły się automatycznie zawory w dwóch pływakach i pół tuzina pomp balastowych zaczęło napełniać wodą puste stalowe kadłuby. Na mostku Tongju obserwował proces na kolorowym monitorze, który wyświetlał trójwymiarowy obraz „Odyssey". Kadłuby katamarana i podpory kolumnowe stopniowo przybierały niebieską barwę, gdy wypełniała je woda morska. Konstrukcja powoli zanurzała się w falach. Ludziom w sterowni przypominało to zjazd windą w dół, który nie tyle się czuje, ile obserwuje. Po godzinie platforma obniżyła się o czternaście metrów i dna jej dwóch kadłubów znalazły się dwadzieścia jeden metrów pod powierzchnią morza. „Odyssey" już wcześniej przestała się kołysać. Po zanurzeniu się pływaków i częściowo kolumn stała się stabilną platformą, z której można było wystrzelić rakietę o ciężarze czterystu pięćdziesięciu czterech ton.
Kiedy „Odyssey" osiągnęła wyznaczoną głębokość i niebieska woda na monitorze dotarła do poziomej czerwonej linii, rozległ się brzęczyk. Sternik wcisnął kilka przycisków i cofnął się od konsoli.
– Zalewanie zakończone – zameldował. – Platforma ustabilizowana do wystrzelenia.
– Zabezpieczyć mostek – powiedział Tongju i wskazał głową Filipińczyka przy radarze.
Wartownik w drzwiach wyprowadził członka załogi na zewnątrz. Tongju wszedł do małej windy za sterownią i zjechał do hangaru. Wielką rakietę otaczało około tuzina inżynierów. Obserwowali monitory komputerów połączonych z zenitem. Tongju podszedł do szefa zespołu, mężczyzny nazwiskiem Ling. Nim zdążył się odezwać, Ling złożył mu raport:
– Przeprowadziliśmy ostatnie testy ładunku. Rakieta jest zabezpieczona, wszystkie systemy elektromechaniczne są sprawne.
– Dobrze. Platforma jest na wyznaczonej pozycji i ustabilizowana do wystrzelenia. Czy zenit jest gotowy do umieszczenia w wyrzutni?
Ling energicznie skinął głową.
– Czekamy tylko na polecenie przemieszczenia i podniesienia rakiety.
– Nie ma powodu zwlekać. Zaczynajcie. Niech pan mnie zawiadomi, kiedy będziecie gotowi do ewakuacji z platformy.
– Oczywiście – odrzekł Ling.
Podszedł do grupy inżynierów i wydał im kilka poleceń. Rozbiegli się na stanowiska. Tongju cofnął się i obserwował.
Otwarto masywne wrota hangaru. Ukazały się szyny biegnące do wyrzutni na przeciwległym końcu platformy. Włączono kilka silników elektrycznych i hangar wypełnił się hałasem. Tongju podszedł do konsoli, stanął za plecami Linga i patrzył nad jego ramieniem, jak manipuluje przyrządami na tablicy rozdzielczej. Błysnął rząd zielonych kontrolek i Ling pokazał innemu inżynierowi, żeby uruchomił transporter.
Rakieta zaczęła sunąć wolno w kierunku wrót hangaru. Najpierw na światło dzienne wydostały się dysze wylotowe zenita, potem w słońcu zalśnił jego biały korpus. Mechaniczna gąsienica przecięła otwarty pokład „Odyssey" i zatrzymała się u podstawy wyrzutni. Po chwili otworzył się przesuwny panel w dachu hangaru. Transporter unieruchomiono na pokładzie i włączono podnośnik. Siłowniki hydrauliczne naparły delikatnie na platformę transportera i zenit zaczął się wolno podnosić. Stożek dziobowy wysunął się przez otwór w dachu i rakieta przyjęła pozycję pionową. Korpus zenita umocowano wspornikami klamrowymi do pokładu. Przeciągnięto węże doprowadzające chłodziwo, odpowietrzające i paliwowe. Kilku techników na wyrzutni podłączyło kable do transmisji danych, żeby inżynierowie na „Koguryo" mogli monitorować sensory w korpusie rakiety. Transporter odsunięto i zenit pozostał w wyrzutni. Platforma podnośnika została opuszczona do pozycji poziomej i transporter przetoczono z powrotem do hangaru, żeby nie uległ uszkodzeniu w czasie startu rakiety.
Ling rozmawiał nerwowo chwilę przez radio z centrum kontroli startów na „Koguryo", a potem podszedł do Tongju.
– Są drobne nieprawidłowości – zameldował – ale ogólny stan techniczny rakiety odpowiada parametrom przedstartowym.
Tongju spojrzał na stojącego pionowo zenita z ładunkiem zabójczego wirusa, który miał uśmiercić miliony niewinnych ludzi. Cierpienia i śmierć innych nic go nie obchodziły. Liczyła się tylko potęga, którą miał przed sobą. Przesunął wolno wzrokiem po korpusie rakiety, popatrzył na platformę, wreszcie na Linga.
– Zaczynajcie odliczanie – rozkazał.
Załoga „Deep Endeavora" szybko się przekonała, że służba patrolowa jest bardzo monotonna. W ciągu dwóch dni poproszono ich o zatrzymanie i przeszukanie tylko jednego statku, małego drewnowca z Filipin. Ruch frachtowców z południowego zachodu do Los Angeles był niewielki, więc pobliski kuter Straży Przybrzeżnej „Narwhal" radził sobie sam. Załoga NUMA chciała działać, zamiast krążyć bez celu i czekać, aż wejdzie do akcji. Mieli nadzieję, że ruch na ich odcinku w końcu się zwiększy. Dirk i Summer pili w mesie kawę, gdy poproszono ich na mostek.
– Dostaliśmy wezwanie z „Narwhala" – zameldował Delgado. – Przeszukują jakiś kontenerowiec i proszą, żebyśmy potwierdzili identyfikację statku na zachód od Cataliny i byli gotowi do ewentualnej rekwizycji.
– Nasze podniebne oko jeszcze go nie zidentyfikowało? – spytał Dirk.
– Wasz ojciec i Al wystartowali dziś rano. Będą w naszym kwadracie dopiero za kilka godzin.
Summer spojrzała przez szybę sterowni. „Narwhal" kołysał się na falach przy burcie wielkiego kontenerowca. W oddali dostrzegła czerwony punkt. „Deep Endeavor" już płynął w jego stronę.
– To ten? – spytała Summer, wskazując odległy statek.
– Tak – potwierdził Delgado. – „Narwhal" wydał mu przez radio polecenie, żeby się zatrzymał, więc przechwycimy go, gdy zwolni. Zidentyfikował się jako „Mara Santo" z Osaki.
Godzinę później „Deep Endeavor" dotarł do wielozadaniowego frachtowca. „Mara Santo" był mały jak na statek pokonujący Pacyfik. Drużyna Aimesa, Summer, Dahlgren i trzej inni członkowie załogi NUMA podpłynęli do frachtowca motorówką i przycumowali ją do zardzewiałych schodków, które opuszczono za burtę. Summer, która zdążyła się już zaprzyjaźnić z psami do wykrywania bomb, zgłosiła się na ochotnika do prowadzenia jednego z nich. Kiedy Aimes i Dahlgren rozmawiali z kapitanem „Mara Santo" i sprawdzali manifest statku, reszta grupy zaczęła przeszukiwać frachtowiec od dziobu do rufy. Przeszli przez ładownie, sprawdzili plomby na kontenerach i obejrzeli kilka luźnych skrzyń z butami sportowymi i ubraniami wyprodukowanymi na Tajwanie. Malezyjska załoga patrzyła z rozbawieniem, jak labradory obwąchują kwatery marynarzy.
Dirk obserwował japoński frachtowiec z mostka „Deep Endeavora". Pomachał przyjaźnie do dwóch marynarzy w brudnych ubraniach, którzy opierali się o reling, paląc papierosy.
Читать дальше