To ktoś inny.
Ojciec jest w niebezpieczeństwie.
Spojrzał na Avery.
– A koroner? Nie umieściłaś go na swojej liście?
– Nie, nie umieściłam. Nie wiem, czy był akurat koronerem w osiemdziesiątym ósmym roku. Sprawował swój urząd z przerwami.
– A jeśli akurat wtedy był koronerem?
– Jeśli był…
– To tata nie jest ostatni do odstrzału.
Gwen raptownie otworzyła oczy. Usiadła w pościeli. Przyśnił się jej brat. Próbował ją ostrzec.
Coś się dzieje. Coś niedobrego.
Omiotła spojrzeniem tonący w mroku pokój, zatrzymała wzrok na oknie. Dopiero teraz usłyszała bębnienie deszczu o szyby. W sekundę później granatowe niebo przeciął oślepiający błysk.
Drgnęła gwałtownie i zaśmiała się cicho. Strach ma wielkie oczy. Burza ją obudziła, ot co. Spojrzała na szafkę. Wyświetlacz budzika, zwykle błyskający łagodnym zielonym światłem, był ciemny. Bateria musiała się wyczerpać.
Gwen wstała, żeby pójść do łazienki.
Poczuła pod stopą wilgoć. Co takiego… Powiew zimnego powietrza. Spojrzała raz jeszcze w stronę okna. Zamknięte.
Okno w łazience. Wychodziło na dziedziniec z wielkim dębem.
Kolejna błyskawica rozświetliła pokój i Gwen zobaczyła, że stoi w wodzie wypływającej z łazienki.
Uchylone drzwi. Za drzwiami mrok.
Ktoś… zaczaił się… czeka.
Z krzykiem rzuciła się do wyjścia.
Wypadł z łazienki i chwycił ją jedną ręką wpół, drugą, w rękawiczce, zasłonił jej usta. Zaczęła się szarpać, ale trzymał ją mocno, z całych sił przyciskał do siebie. Niemal miażdżył jej usta dłonią. Nie mogła oddychać, przed oczami zatańczyły jasne plamy.
– Zostałaś osądzona, Gwen Lancaster – szepnął jej do ucha. – Osądzona i uznana winną.
Siedmiu. Dostali ją.
Jak Toma.
Śmiertelnie przerażona, nie była w stanie myśleć. Stawiać oporu. Jak było z Tomem? Czy w tej ostatniej chwili, na moment przed końcem, myślał o niej? O rodzicach? Czy też, równie przerażony jak ona, nie myślał już o niczym?
Nie poddawaj się, Gwen. Nie trać głowy.
Jakby do niej mówił. Słyszała jego głos. Tom jest przy niej. Musi się zmobilizować. Wszyscy popełniają błędy. Człowiek w masce, który zaczaił się w ciemnościach, też musi popełnić jakiś błąd.
Uspokój się, Gwen. Myśl. Rozluźnij mięśnie.
– Ostrzegliśmy cię – syknął. – Dlaczego nie wyjechałaś? Dlaczego wplątałaś w to innych? Teraz już nie ma dla ciebie ratunku.
Inni. Avery.
W jego głosie brzmiał niemal żal.
Chciała przepraszać, błagać o wybaczenie, o jeszcze jedną szansę, ale z zasłoniętych ust dobył się tylko żałosny pisk.
– Bardzo mi przykro – mówił, popychając ją w stronę łazienki. – Przykro mi, że wobec fatalnej kondycji świata muszę uciekać się do ostateczności. Przykro mi, że zostałaś wciągnięta w coś, co nie jest twoją sprawą. Ale toczy się wojna, a wojna pociąga za sobą ofiary.
I tą ofiarą ma być jej życie.
„Wojna pociąga za sobą ofiary”. Czy to samo mówił Tomowi? Reszcie?
Wepchnął ją do łazienki, zamknął drzwi. W błysku, który znowu przeciął niebo, zobaczyła duży czarny worek na śmieci, zwój liny. I nóż.
Zaparła się piętami o posadzkę. Walczyła z całych sił, ale już wiedziała, że ten człowiek się nie pomyli, nie popełni żadnego błędu. Wszystko dokładnie przygotował, przemyślał każdy detal.
Co z Avery? Czy już ją zabił? Czy też zginęła od noża?
Nie chce umierać.
Łzy napłynęły jej do oczu.
Nie chce umierać w ten sposób.
– Tu nie chodzi o mnie – mówił dalej. – Ani o ciebie. My jesteśmy tylko marnym pyłem. Gra toczy się o coś znacznie ważniejszego. Wiem, co myślisz. Cypress jest nieważne. Nasze starania nie będą miały żadnego wpływu na bieg świata. Mylisz się. Mały kamyk wrzucony do wody sprawia, że na powierzchni rozchodzą się coraz większe kręgi. Tak samo jest z naszymi staraniami. – Pauza. Taka pauza podczas przemówienia wzmacnia wagę słów. – Każdy nasz gest, każdy krok oddziałuje na porządek rzeczy. Dajemy przykład innym. Coraz więcej ludzi myśli podobnie jak my. Coraz więcej ludzi, którzy mają dość powszechnego zepsucia, którzy wierzą, że cel uświęca środki.
Gwen zaczęła płakać. Taki był jej wkład w tę rozmowę.
– Nadszedł czas wykonania wyroku, Gwen Lancaster.
Odwrócił się gwałtownie, nie zwalniając chwytu, i zanim Gwen zdążyła zrozumieć, co się dzieje, uderzyła głową w futrynę.
Poczuła przeszywający ból. A potem ogarnęły ją ciemności.
Avery patrzyła na tonący w deszczu ogród. Hunter wyszedł dawno, zanim jeszcze rozpętała się burza. Musi iść do Sary, wyjaśnił, ale ona wiedziała, że prawda jest inna. Chciał zostać sam i uporządkować myśli.
Był bardzo poruszony, to pewne, ale co myślał? Tego nie potrafiła powiedzieć.
Jeszcze raz przejrzeli jej listę. Wszyscy, którzy mieli coś wspólnego z dochodzeniem, zmarli nagłą śmiercią w ciągu ostatnich miesięcy.
Avery zamknęła oczy.
Wszyscy z wyjątkiem dwóch.
Czy Buddy był jednym z tych dwóch? Groziło mu niebezpieczeństwo? A może przeciwnie, to on stanowił zagrożenie?
Odwróciła się od okna.
Buddy był dobrym człowiekiem. Prawym. Nie sposób wyobrazić sobie, żeby mógł w jakikolwiek sposób naruszyć prawo, a co dopiero popełnić zbrodnię.
Nie, Buddy nie mógł tego zrobić.
Przeszła do kuchni.
Ustalili z Hunterem, że zadzwoni rano do Buddy’ego i do doktora Harrisa. Spojrzała na zegar, nie było jeszcze ósmej. Poczeka kilka minut i zadzwoni. Najpierw do Buddy’ego potem jeszcze raz spróbuje połączyć się z Gwen.
Gwen nie odezwała się poprzedniego wieczoru. Kiedy Hunter usnął, Avery próbowała dodzwonić się do swojej wspólniczki na komórkę. Telefon był włączony, ale Gwen nie odpowiadała. Dzisiaj wczesnym rankiem spróbowała znowu. Z tym samym skutkiem.
Usiadła przy stole i natychmiast się poderwała, zbyt zdenerwowana, by usiedzieć spokojnie na miejscu. Zaczęła chodzić po kuchni tam i z powrotem.
Gdzie podziewa się Gwen? Dlaczego milczy?
Chwyciła słuchawkę i wystukała ponownie numer jej komórki. Odezwała się natychmiast poczta głosowa, co oznaczało, że Gwen musiała wyłączyć telefon.
– Cześć. Tu Avery. Mam dla ciebie wiadomości. Zadzwoń.
I co teraz. Ma dzwonić do pensjonatu? Z domu? Z automatu? Jeszcze trochę poczekać? Zdecydowała, że poczeka.
Wybrała domowy numer doktora Harrisa.
Koroner podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale.
– Dzień dobry, doktorze. Mówi Avery Chauvin.
– Witam, pani Chauvin. Co u pani? Lepiej się pani czuje? – zagadnął serdecznie.
– Dziękuję. Trochę lepiej.
– Cieszę się. W czym mogę pani pomóc?
– Zbieram materiały do artykułu na temat śmierci Sallie Waguespack.
– Powiedziała pani: Waguespack?
– Tak.
– Mój Boże, ileż to lat.
– Tak. 1988 rok. Był pan wtedy koronerem?
– Nie. Akurat wtedy nie pełniłem urzędu. Doktor Bill Badeaux, jeśli mnie pamięć nie myli, był wtedy koronerem.
– Jak mogłabym się z nim skontaktować?
– Byłoby trudno, zważywszy, że biedak dokonał był żywota jakiś czas temu.
A więc został tylko Buddy. On ostatni.
– To przykre – powiedziała, starając się nadać głosowi normalne brzmienie. – Kiedy zmarł?
– Mniej więcej rok temu. Przynajmniej tak mi się zdaje. Od dawna nie mieszkał w naszej parafii.
Читать дальше