Dla równowagi inny maleńki fragment mózgu Johnny'ego Smitha mógł się p r z e b u d z i ć. Fragment części skroniowej mózgu. To jedna z głęboko pofałdowanych części „przedniego" lub „myślącego" mózgu. Fale elektryczne z tej części mózgu Smitha są bardzo dalekie od normalności. I jest jeszcze jedna rzecz. Część skroniowa mózgu wpływa na zmysł dotyku – w jakim stopniu, nie mamy pewności – i jest bardzo blisko tej części mózgu, która wyczuwa kształt i fakturę rzeczy. A z moich obserwacji wynika, że „przeczucia" Johnny'ego zawsze są poprzedzone dotykiem.
Cisza. Dziennikarze notowali jak szaleni. Kamery telewizyjne, które przesunęły się na Weizaka, teraz odwróciły się tak, by w kadrze znalazł się także bohater spotkania.
– Czy to prawda, Johnny? – zapytał Weizak.
– Sądzę…
Dussault przebił się nagle przez tłum reporterów. Przez jedną chwilę rozbawiony Johnny przypuszczał, że ma zamiar stanąć przed kamerami i wygłosić oświadczenie będące zaprzeczeniem tej teorii. Później zauważył, że zdejmuje coś z szyi.
– Poproszę o demonstrację. – Dussault trzymał w ręku medalion na cienkim, złotym łańcuszku. – Zobaczmy, co potrafisz z tym zrobić.
– Nie będzie żadnej demonstracji – ogłosił Weizak. Jego siwe brwi zmarszczyły się groźnie; patrzył na Dussaulta z góry jak Mojżesz. – Ten człowiek to nie jarmarczny osiłek, proszę pana!
– Przecież pan mógł mnie kantować – stwierdził Dussault. – Albo on może to zrobić, albo nie może, prawda? Kiedy pan zajmował się tłumaczeniem nam tego wszystkiego, ja zajmowałem się tłumaczeniem sobie pewnych rzeczy i doszedłem do wniosku, że tacy goście nigdy nie występują publicznie, bo są mniej więcej tak prawdziwi jak plik trzydolarówek.
Johnny przyjrzał się reszcie dziennikarzy. Z wyjątkiem Brighta, który sprawiał wrażenie zakłopotanego, wszyscy przyglądali mu się z politowaniem. Przypominali pielęgniarki, kiedy patrzyły na niego zza szklanej ściany. Nagle Johnny poczuł się jak chrześcijanin rzucony lwom na pożarcie. Muszę wygrać, pomyślał. Jeśli coś im powiem, mają materiał na pierwszą stronę. Jeśli nie zdołam albo odmówię próby, mają inny materiał na pierwszą stronę.
– I co? – zapytał Dussault. Medalion, który trzymał w zaciśniętej pięści, kołysał się, raz w jedną stronę, raz w drugą.
Johnny spojrzał na Weizaka, ale ten patrzył w przeciwnym kierunku.
– Proszę mi go dać – powiedział.
Dussault podał mu medalion. Johnny położył go sobie na dłoni. Medalik przedstawiał świętego Krzysztofa. Johnny złożył na nim łańcuszek i zacisnął palce na małej kupce złota.
W pokoju zapadła martwa cisza. Do kilku lekarzy i kilku sióstr stojących w drzwiach dołączyli inni. Niektórzy z nich mieli na sobie codzienne ubrania, najwyraźniej wychodzili już do domu. Tłumek pacjentów zgromadził się pod przeciwległą ścianą, po drodze do sali telewizyjnej na pierwszym piętrze. Odwiedzający, którzy pojawiali się tu regularnie, przyszli aż z głównej sali przyjęć. Napięcie dosłownie wibrowało w powietrzu, jakby ktoś przeprowadził tędy kabel wysokiego napięcia.
Johnny stał nieruchomy i blady. Sprawiał wrażenie bardzo kruchego w białej koszuli i za dużych dżinsach. W prawej ręce zaciskał medalik ze świętym Krzysztofem tak mocno, że w białym świetle lamp telewizyjnych wyraźnie widać było żyły na jego dłoni. Naprzeciw niego elegancki, poważny Dussault przyjął pozycję sędziego. Chwila ta zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Nikt nie kaszlał. Nikt nie szeptał.
– Ach! Więc to tak!
Palce powoli mu się rozluźniły. Spojrzał na Dussaulta.
– I co? – zapytał dziennikarz, ale jego głos nagle stracił swe władcze brzmienie. Zmęczony, zdenerwowany młody mężczyzna, który odpowiadał na pytania reporterów, znikł także. Na twarz Johnny'ego wypełzł uśmiech, ale nie było w nim ciepła. Jego błękitne oczy pociemniały. Spojrzenie miał dalekie, zimne. Weizak dostrzegł je, poczuł chłód i skórę pokryła mu gęsia skórka. Później powiedział żonie, że twarz Johnny'ego była twarzą człowieka przyglądającego się przez potężny mikroskop interesującemu okazowi jakiegoś wirusa.
– Ten medalik dał pan swej siostrze – powiedział Johnny Dussaultowi. – Miała na imię Anna, ale wszyscy nazywali ją Terry. Starsza siostra. Kochałeś ją. Całowałeś ziemię, po której stąpała.
Nagle głos Johnny'ego Smitha zaczął się zmieniać. Stał się wysokim, łamiącym się głosem dorastającego chłopca.
– To dla ciebie, kiedy przechodzisz przez Lisbon Street na czerwonym świetle, Terry, albo kiedy jesteś w samochodzie z jednym z tych chłopców z uniwersytetu. Nie zapomnij, Terry… nie zapomnij…
Gruba kobieta, która przedtem zapytała Johnny'ego, kogo nominują demokraci, wydała z siebie przeraźliwy, cienki jęk. Jeden z kamerzystów telewizji wyszeptał ochryple: „Jezu Przenajświętszy!"
– Przestań – szepnął Dussault. Jego twarz nabrała niezdrowego odcienia szarości. Wybałuszył oczy, w ostrym świetle lamp na jego dolnej wardze zalśniła ślina. Sięgnął po medalion, który teraz zwisał z palców Johnny'ego na swym złotym łańcuszku, ale w geście tym nie było nic władczego. Medalion kołysał się, hipnotycznie błyskając odbitym światłem.
– Pamiętaj o mnie, Terry – błagał chłopięcy głos. – Zostań czysta, Terry, proszę, na miłość Boską, zostań czysta.
– Przestań! Przesta ń, łobuzie! Johnny mówił już swym własnym głosem.
– To była amfetamina, prawda? A później heroina. Zmarła na atak serca w wieku dwudziestu siedmiu lat. Ale nosiła go przez dziesięć lat, Róg. Pamiętała cię. Nigdy nie zapomniała. Nie zapomniała… nigdy… nigdy.
Medalion wysunął mu się z palców i upadł na podłogę z cichym, melodyjnym brzękiem. Szlochający Dussault padł na kolana i zaczął go szukać.
Trzasnęła żarówka lampy błyskowej. Twarz Johnny'ego rozpogodziła się i przybrała normalny wyraz. Klęknął niezgrabnie obok Dussaulta.
– Przepraszam – powiedział. – Przepraszam, nie miałem zamiaru…
– Ty mały, cholerny oszuście! – krzyczał dziennikarz. – To łgarstwo. To łgarstwo! To łgarstwo!!! – Wymierzył Johnny'emu niezgrabny cios otwartą dłonią i Johnny przewrócił się, uderzając głową w podłogę.
Usłyszał wrzask.
Widział niewyraźnie, że Dussault na oślep przepycha się przez tłum w kierunku drzwi. Wokół niego i wokół samego Johnny'ego tłoczyli się ludzie. Widział dziennikarza przez las nóg. Nagle znalazł się koło niego Weizak i pomógł mu wstać.
– Wszystko w porządku? Zranił cię?
– Nie tak, jak ja zraniłem jego. Wszystko w porządku. – Johnny próbował wstać. Pomagały mu jakieś dłonie – może Weizaka, a może czyjeś inne. Czuł się oszołomiony, miał mdłości, omal nie zwymiotował. Popełnił błąd, popełnił straszliwy błąd.
Ktoś wrzeszczał cienko: gruba kobieta, która zapytała go o demokratów. Johnny dostrzegł, jak Dussault pada na klęczki, chwyta rękaw wzorzystej bluzki tej kobiety, a później schyla się do przodu, jakby się zmęczył, i przewraca się na kafelki podłogi przy drzwiach, do których próbował się dostać. W ręku nadal trzymał medalik ze świętym Krzysztofem.
– Zemdlał – powiedział ktoś. – Padł jak neptek. Niech mnie diabli!
– Czy coś mu się stało? – zapytał Johnny. Odwrócił się w stronę dziewczyny w luźnym spodniumie, która na ten gest odskoczyła gwałtownie. Na jej twarzy pojawił się wyraz panicznego strachu.
Johnny spojrzał w drugą stronę, na dziennikarza telewizyjnego, który pytał go, czy miał przeczucia przed wypadkiem. Nagle wydało mu się strasznie ważne, by to komuś wyjaśnić.
Читать дальше