Ten nieco zmodyfikowany przyrząd geodezyjny, używany między innymi przez drogowców, to coś w rodzaju pistoletu z laserowym celownikiem i specjalnym oprogramowaniem. Gromadzenie danych rozpoczyna naciśnięcie spustu – urządzenie generuje trójwymiarowe modele, które śledczy mogą obejrzeć pod koniec każdej zmiany.
Cała procedura była względnie prosta, choć pracochłonna. Najpierw dziesiątki techników wkraczało na wyznaczony obszar i dokonywało oględzin. Oznaczali i klasyfikowali każdy znaleziony ślad (części samolotu, ludzkie szczątki, rzeczy osobiste). Potem jedna wyznaczona osoba wbijała przy każdym przedmiocie tyczkę ze szklanym odbłyśnikiem. Na koniec operator przyrządu namierzał cel i naciskał spust, wprowadzając tym samym do bazy dane o położeniu śladów odkrytych w odległości nawet pięciu kilometrów od miejsca zdarzenia. Operację nadzorował obserwator-rejestrator, który równocześnie wszystkie znaleziska opisywał i numerował.
Ciężka praca przyniosła efekty i wkrótce chaotyczne rumowisko odwzorowano w czytelnym modelu komputerowym, który mógł zadowolić największego pedanta i służbistę – Kimberly bez wątpienia do takich należała. Z reguły wolała wbijać tyczki, lecz tym razem musiała się zadowolić funkcją archiwistki.
Kimberly dostrzegła grupkę osób w białych koszulach i granatowych garniturach (oficjele z NTSB pochyleni nad planami boeinga 727), potem morze turkusu (pół tuzina techników kryminalistycznych ubranych w kombinezony ochronne) i wreszcie kasztanową czuprynę nadzorującej całą akcję chorobliwej perfekcjonistki Rachel Childs.
Kimberly i Harold schylili się i przeszli pod żółtą taśmą.
– Powodzenia – szepnął Harold.
Agentka specjalna Childs miała zostać słynną chicagowską architektką. W ostatniej chwili postanowiła jednak wstąpić do FBI. Trafiła do pracy jako asystentka jednego z najlepszych w Chicago ekspertów kryminalistycznych i odkryła swoje życiowe powołanie. Jej dokładność, umiejętność rysowania w skali i zamiłowanie do pracy papierkowej okazały się bardziej przydatne w zabezpieczaniu i dokumentowaniu śladów niż w przygotowywaniu planów upiększania krajobrazu Chicago.
To było piętnaście lat temu – Rachel nigdy nie żałowała swojej decyzji. Przy wzroście niewiele ponad metr pięćdziesiąt i wadze czterdziestu siedmiu kilogramów wyglądała teraz jak mała, wściekła Nancy Drew. Która za chwilę popełni pierwsze w życiu morderstwo.
– Jak żeś, do ciężkiej cholery, mógł przeoczyć coś tak dużego jak ludzka noga? – wrzeszczała.
Odeszli na bok, we względnie ustronne miejsce obok szumiącego generatora. Rachel nigdy nie sztorcowała podwładnych publicznie. Ci ludzie byli dla niej jak rodzina. Mogła uważać, że są partaczami, i nawet im to powiedzieć prosto w oczy, ale nikomu nic do tego.
– No wiesz, wisi na krzaku, pod drzewem – odezwał się w końcu Harold. – Nie tak łatwo ją dostrzec.
– Jest luty, liście z drzew dawno opadły. Powinna być widoczna.
– To las sosnowy – wtrąciła Kimberly. – Harold zaprowadził mnie prosto w to miejsce i gdyby nie pokazał palcem, nic bym nie dostrzegła. Szczerze mówiąc, podziwiam go, że cokolwiek zauważył.
Obdarzył ją wdzięcznym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami. Miał rację, Rachel nic jej nie zrobi.
– Cholera – mruknęła Rachel. – Jesteśmy tu trzeci dzień, powinniśmy zwijać manatki, a nie zaczynać wszystko od nowa. Żeby taki głupi błąd…
– Zdarza się – przerwała jej Kimberly. – Pamiętasz zamach w Oklahoma City albo katastrofę w Nashville? Aż dziw, że w ogóle udaje nam się to jakoś ogarnąć.
– Jednak…
– Poszerzymy obszar. Skupimy się na zachodnim sektorze. Zajmie to dodatkowy dzień, ale może się okaże, że ta noga to wszystko, co przeoczyliśmy.
Rachel nagle zmarszczyła brwi.
– Czekaj. Jesteście pewni, że to ludzka noga?
– Widziałem już parę w życiu – odparł Harold.
– Ja też – dodała Kimberly.
Rachel złapała się za głowę.
– Jasny gwint! Przecież mamy ciała wszystkich ofiar, nic nie brakuje! Rano z nienaruszonego kokpitu wyciągnęliśmy kompletne szczątki trzech osób. Nadzorowałam tę operację, więc wiem na pewno, że było sześć nóg.
Harold łypnął na Kimberly.
– Mówiłem ci, że mamy problem.
Zabrali ze sobą aparat cyfrowy, latarki, rękawiczki, grabie i płachtę na zwłoki. Rachel chciała obejrzeć znalezisko. A nuż się okaże, że to tylko strzęp tkaniny albo część naturalnej wielkości manekina. Albo jeszcze lepiej: tylna noga jelenia, którą jakiś myśliwy dla żartu ubrał w ciuchy. To Georgia, tu się zdarzały dziwniejsze rzeczy.
Do zapadnięcia zmroku zostały tylko dwie godziny, więc musieli się spieszyć.
Najpierw przeczesali podłoże, aby się upewnić, że nie depczą po czymś ważnym. Potem Harold i Kimberly skierowali światła latarek na wiszącą w gąszczu nogę. Rachel obfotografowała ją ze wszystkich stron. Następnie w ruch poszły taśma miernicza i kompas. Zanotowali przybliżone wymiary krzewu, jego położenie względem najbliższego punktu odniesienia oraz odległość od granicy obszaru oględzin.
Na koniec, kiedy udokumentowali już wszystko prócz pohukiwania sowy i zimnego powiewu wiatru, który jeżył im włoski na karku, Harold za pomocą grabi ostrożnie zdjął znalezisko i ułożył je na kwadracie niebieskiego plastiku, który rozpostarła Rachel. Pochylili się nad nim.
– Niech to szlag – mruknęła Rachel.
Z pewnością była to ludzka noga, odcięta powyżej kolana. Stercząca kość udowa lśniła bielą na tle płachty. Sądząc po wielkości, prawdopodobnie należała do mężczyzny, ubranego w niebieskie dżinsy.
– Jesteś pewna, że wszystkie trzy ciała były nienaruszone? – spytała Kimberly. Tym razem nie brała udziału w zbieraniu śladów. Próbowała sobie wmówić, że jej to nie zirytowało, ale nie było to prawdą. Zwłaszcza kiedy się okazało, że przeoczono coś tak ważnego. – Kokpit spłonął prawie doszczętnie, stan zwłok chyba nie był najlepszy.
– Kokpit się oderwał od kadłuba. Był nadpalony, ale nie zniszczony. Nie wylało się na niego aż tyle paliwa.
– Ten gość to nie pilot – stwierdził Harold. – Oni nie chodzą w dżinsach.
– Farmer? Pracownik rolny? – zastanawiała się Kimberly. – Może kiedy samolot spadł na traktor… – Ale zaraz sobie przypomniała, że właściciel pola już się zgłosił, żeby zidentyfikować wraki maszyn i pożalić się nad stratą. Gdyby zginął jego pracownik, coś by o tym wiedzieli.
– Ja tego nie łapię. – Rachel cofnęła się kilka kroków i rozejrzała po lesie. – Jesteśmy teraz w miejscu, gdzie samolot pierwszy raz zahaczył o drzewa. Spójrzcie. – Wskazała na ostre białe wierzchołki ściętych sosen dwadzieścia metrów na południe. – Prawe skrzydło zostaje ściągnięte w dół, samolot się przechyla, pilot koryguje położenie, ale widocznie przeciąga, bo sto metrów stąd – obróciła się, pokazując na jakiś odległy, niewidoczny cel – mamy głęboką wyrwę na skraju pola, tak jakby lewe skrzydło zaryło w ziemię…
– Ostatecznie obracając samolotem… – dokończyła Kimberly. – A to znaczy, że w tym momencie, w tym miejscu…
– Samolot jeszcze się nie obrócił, więc nikt z niego nie mógł wypaść. No bo pomyślcie: kokpit jest półtora kilometra stąd. Nawet gdyby ten cholerny samolot wybuchł, a wiemy, że tak się nie stało, skąd niby wzięłaby się tutaj ludzka noga bez śladów oparzeń?
Harold zaczął chodzić wkoło, wpatrując się w ziemię. Kimberly cofnęła się, zadarła głowę i spojrzała między drzewa.
Читать дальше