Patrzyła na koła rozchodzące się na wodzie. Czasem lepiej jest wzburzyć spokojne wody niż pozwolić im gładko płynąć.
– Świetnie! Po prostu znakomicie! Cały ty! Sprawa z kobietą zaczyna się komplikować i pan Tucker zwija manatki. – Chwyciła go za ramię j odwróciła ku sobie. – Przyjmij do wiadomości, że ja nie jestem taka jak inne.
– Chciałem powiedzieć…
– Powiem ci, co chciałeś powiedzieć! – Grzmotnęła go mocno w pierś i Tucker otworzył usta ze zdziwienia. – „Było miło, Caro. Dzięki, cześć!” Zapomnij o tym. Nie pozwolę ci zburzyć mojego życia, a potem odejść pogwizdując. Kocham cię i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– Ja wcale nie… – urwał. Zamknął oczy, jakby z bólu, potem położył dłonie na jej ramionach. – O, Boże! Caro!
– Chcę, żebyś…
– Ciii! Nic nie mów przez chwilę. Chcę cię przytulić. – Przyciągnął ją do siebie i objął z całych sił, aż jęknęła. – Tak bardzo chciałem cię przytulić, Caro, przez te ostatnie dni. Bałem się, że się odsuniesz.
– Byłeś w błędzie.
– Chciałem być szlachetny i pozwolić ci odejść. – Zanurzył twarz w jej włosach. – Nie potrafię.
– Dzięki Bogu i za to! – Odchyliła głowę. – Nie odpowiedziałeś mi.
– Myślałem raczej o tym, żeby cię pocałować.
– Nic z tego. – Położyła dłoń na jego piersi. – Chcę otrzymać odpowiedź. Powiedziałam że cię kocham i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– No więc… – uwolnił ją z objęć. Nie wiedział, co zrobić z rękoma, więc wepchnął je w kieszenie spodni. – Miałem to nieźle opracowane, zanim… Zanim to się stało.
Potrząsnęła głową.
– To było przedtem. A teraz jest teraz. Wymyśl coś nowego.
– Myślałem o twoim następnym tournee. Bo chcesz jechać na tournee, prawda?
– Tym razem chcę. Dla samej siebie.
– No więc… Pomyślałem sobie, że może nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybym ci towarzyszył.
Uśmiechnęła się leciutko.
– Nie miałabym.
– Chciałbym jeździć z tobą od czasu do czasu. Nie mogę wyjeżdżać na długo, ze względu na Cyra i Sweetwater, zwłaszcza teraz, kiedy Dwayne jedzie do tej kliniki, ale od czasu do czasu…
– Trochę tu, trochę tam?
– No właśnie. I tak sobie myślałem, że jeździłabyś na te tournées, a potem wracała tutaj i była ze mną.
Wydęła z namysłem wargi.
– Sprecyzuj: „była ze mną”.
Tucker wypuścił ze świstem powietrze. Odkrył, że okropnie mu trudno wypowiedzieć te słowa, skoro przez całe życie pilnował, żeby mu się nie wymknęły.
– Chcę, żebyś za mnie wyszła, założyła ze mną rodzinę. Tutaj. Chcę tego bardziej niż czegokolwiek w życiu.
– Trochę przybladłeś, Tucker.
– Nic dziwnego, jestem śmiertelnie przerażony. Słuchaj, mężczyzna proponuje ci małżeństwo, a ty mu na to, że blado wygląda?!
– Racja. Masz prawo do prostego „tak” lub „nie”.
– Poczekaj! W tym nie ma nic prostego. – Przerażony przyciągnął ją znowu do siebie. – Posłuchaj mnie. Nie mówię, że nie będziemy musieli nad tym popracować.
– Nie mówisz jeszcze czegoś. Czegoś niezwykle ważnego. Otworzył usta i zamknął je, nie wydawszy dźwięku. Pod wpływem jej wyczekującego spojrzenia spróbował jeszcze raz.
– Kocham cię, Caroline. Jezu! – Umilkł na chwilę, jakby chciał ocenić efekt tych słów. – Kocham cię – powtórzył, i tym razem poszło mu łatwiej. Prawdę mówiąc, poszło świetnie. – Nigdy nie powiedziałem tego żadnej kobiecie. Nie spodziewam się, że mi uwierzysz.
– Wierzę ci. – Zbliżyła usta do jego warg. – Jest to wyznanie tym cenniejsze, że kosztowało cię tyle wysiłku.
– Będzie łatwiej, z czasem.
– I ja tak myślę. Może pójdziemy do domu, żebyś mógł poćwiczyć?
– Rozsądna myśl. – Zagwizdał na psa i otoczył Caroline ramieniem. – Tym razem to ty mi nie odpowiedziałaś.
– Nie odpowiedziałam? A prawda! A więc „tak”. Wyszli w słońce.
– Czy opowiadałem ci kiedyś o jednej z moich prapraciotek? Zresztą może to była praprapraciotka. Na chrzcie dali jej imię Amelia. Ładne imię, prawda, przyjemne, dźwięczne. W każdym razie, uciekła z jednym z McNairów w tysiąc osiemset pięćdziesiątym siódmym.
– Nie opowiadałeś. – Caroline zarzuciła mu ręce na szyję. – Ale jestem pewna, że opowiesz.
***
*Krajowe Stowarzyszenie Podniesienia Poziomu Kulturalnego Kolorowych; przyp. tłum.