– A jak to się stało, że poznałeś akurat kuchenną pomocnicę? – W głosie Antonii pojawiła się ostrzejsza nutka.
– Och, pewnie poszedłem do kuchni, by o coś poprosić kucharza. I wtedy… no, spotkałem ją. Prawda, Dawio?
– Tak, panie. – Dawia spuściła oczy.
Choć w tym świetle trudno było to dostrzec, miałem wrażenie, że dziewczyna się rumieni.
– No, ale stałaś się doskonałą kucharką! – Tytus klasnął w dłonie. – Absolutnie godną słynnych wysokich wymagań twojego pana. Co do tego chyba wszyscy się zgadzamy? Gordianusie? Ekonie, Lucjuszu?… Antonio?
Wszyscy pokiwaliśmy głowami, choć niektórzy bardziej ochoczo od innych. Dawia wymamrotała słowa podzięki i zniknęła z powrotem w kuchni.
Nowi goście Lucjusza byli zmęczeni podróżą, my zaś z Ekonem mieliśmy za sobą dzień pełen wrażeń, toteż wszyscy wcześnie udaliśmy się na spoczynek. Noc była ciepła i okna pozostawiono otwarte. Wszędzie dookoła panowała zupełna cisza, jakiej nigdy nie doświadcza się w mieście. Gdy z wolna ulegałem kuszącym sugestiom Morfeusza, słuchać było tylko dochodzące z zagrody ciche potupywanie owiec, poszum kołysanych wiatrem wysokich traw przy drodze i dalekie szemranie strumienia. Po chwili dołączyło do tego delikatne pochrapywanie Ekona.
I wtedy wybuchła kłótnia. Z początku docierały do mnie z sąsiedniej sypialni tylko niewyraźne głosy, słów zaś nie rozróżniałem. Wkrótce jednak zaczęli na siebie krzyczeć. Jej głos był wyższy i niósł się lepiej niż jego.
– Ty wstrętny rozpustniku! Nie dość, że wykorzystujesz nasze własne dziewczyny, to jeszcze napastujesz cudze niewolnice!
Tytus krzyknął coś niewyraźnie, zapewne na swoją obronę, jednak na Antonii nie zrobiło to wrażenia.
– Ach, ty podły kłamco! Mnie nie oszukasz. Widziałam, jak na nią dzisiaj patrzyłeś. I nie waż się wywlekać tych bzdur o mnie i poławiaczu pereł w Andros. To wszystko twoje pijackie majaczenia!
Tytus krzyknął coś znowu, Antonia odpowiedziała mu jeszcze ostrzej. Ta wymiana zdań trwała przez jakiś czas, potem usłyszałem brzęk rozbijanego naczynia. Na chwilę zapadła cisza, po czym krzyki wybuchły z nową siłą. Jęknąłem i naciągnąłem koc na głowę. Minęło pewnie kilkanaście minut, zanim zdałem sobie sprawę, że kłótnia ustała. Przewróciłem się na bok uradowany, że może wreszcie uda mi się zasnąć… i zobaczyłem Ekona klęczącego na swoim łóżku, z uchem przyciśniętym do ściany dzielącej naszą sypialnię od gniazdka tej uroczej pary.
– Eko! Co ty, na Hades, robisz?
Nie odrywając ucha, machnął mi ręką, abym był cicho.
– Chyba nie zaczynają od nowa? – spytałem z przestrachem.
Odwrócił się do mnie i pokręcił głową.
– Czemu więc tak nasłuchujesz?
W świetle księżyca zobaczyłem jego szelmowski uśmiech. Poruszył kilka razy brwiami w górę i w dół, złożył kciuk i palec wskazujący lewej ręki w kółko, po czym wsunął w nie wyprostowany palec prawej w geście znanym wszystkim ulicznym mimom.
– Och… Tak. No, to przestań podsłuchiwać. Nie wypada.
Odwróciłem się do niego plecami i szczelniej okryłem się kocem. Musiałem spać dość długo, księżycowe światło zdążyło bowiem przewędrować ze strony Ekona na moją i mnie obudziło. Westchnąłem, poprawiłem się i stwierdziłem ze zdumieniem, że Eko wciąż tkwi z uchem przy ścianie. Ci dwoje musieli chyba się zabawiać przez całą noc!
Przez dwa kolejne dni Lucjusz Klaudiusz często brał mnie na stronę, by wyrazić swój żal nad moimi zmarnowanymi wakacjami. Eko jednak bez przeszkód zajmował się swoimi prostymi przyjemnościami, ja znajdowałem czas na czytanie w samotności nad strumieniem, jeśli zaś chodzi o zamieszanie, jakie wnosiła obecność tej pary, było ono na poły irytujące, na poły zabawne. Nikt nie mógłby być milszym towarzyszem przy stole od Tytusa, dopóki nie wypił o kubek za dużo; wtedy jego dowcipy stawały się nieco zbyt wulgarne, a docinki zbyt ostre. Antonia zaś… chyba nigdy przedtem nie zdarzyło mi się zasiadać do pieczonego prosięcia z kobietą równie odurzającą i pociągającą jak ona… dopóki coś nie zajdzie jej za skórę. Potrafi wówczas posłać człowiekowi spojrzenie niczym rożen, na który nabito to apetyczne zwierzę.
Nigdy przedtem nie spotkałem takiej pary. Zaczynałem rozumieć, dlaczego żaden z ich przyjaciół nie może im niczego odmówić, ale też doskonale pojmowałem, że potrafią wszystkich doprowadzić do szału swoimi nagłymi wybuchami i pochłaniającą oboje namiętnością, która bywała to zimna, to gorąca i mogła łatwo zmrozić lub sparzyć każdego, kto niebacznie zanadto się do nich zbliży.
Trzeciego dnia ich pobytu Lucjusz oznajmił, że wymyślił dla nas wszystkich specjalną atrakcję.
– Widziałeś kiedyś, jak się wybiera miód z ula? – spytał Ekona. – Nie? Tak myślałem. A ty, Gordianusie? Też nie? A wy?
– My? Też nie – odrzekła Antonia.
Oboje spali do południa i dopiero teraz przyłączyli się do nas na obiad serwowany przez służbę w cieniu nad strumieniem.
– Czy ta woda musi tak głośno bulgotać? – burknął Tytus, trąc dłońmi skronie. – Mówiłeś coś o pszczołach, Lucjuszu? Mam wrażenie, że cały ich rój fruwa mi pod czaszką przez cały ranek.
– To już nie jest ranek, Tytusie, a pszczoły fruwają nie w twojej głowie, lecz w dolince kawałek dalej w dół strumienia. – Ton Lucjusza był raczej chłodny.
– Jak też się zbiera miód? – Antonia zmarszczyła czoło. – Nigdy o tym nie myślałam, po prostu uwielbiam go jeść!
– O, to cała nauka – odrzekł Lucjusz. – Mam niewolnika, Ursusa, którego kupiłem specjalnie ze względu na jego wiedzę pszczelarską. Buduje ule z płatów kory związanych łykiem i pokrywa je mułem i liśćmi. Odgania szkodniki, pilnuje, aby na łące rosły odpowiednie gatunki kwiatów i dwa razy do roku zbiera miód. Teraz, kiedy Plejady stoją wysoko na niebie, jak powiedział, jest dobry czas na wiosenny zbiór.
– A skąd się bierze miód? To znaczy, skąd biorą go pszczoły?
Nagły wyraz zadziwienia dodał jej buzi nowego uroku.
– Kogo to obchodzi? – wtrącił Tytus, podnosząc jej dłoń do ust. – Ty jesteś moim miodkiem, kochanie.
– Och, a ty moim królem pszczół!
Pocałowali się. Eko się zarumienił; jego szczeniackie zaciekawienie z nocy w konfrontacji z rzeczywistością dorosłej miłości ustąpiło pola zawstydzeniu.
– No, właśnie – podchwyciłem. – Skąd one biorą miód? I czy naprawdę mają króla?
– Służę informacjami – odpowiedział Lucjusz. – Miód, ma się rozumieć, spada z nieba jak rosa. Tak mówi Ursus, a on już się na tym zna. Pszczoły go zbierają i zagęszczają, aż stanie się lepki i ciągnący. Żeby mieć dla niego spiżarnię, budują w barciach plastry z soku drzew i woskowej wydzieliny pewnych roślin. A królowie? Oczywiście, że ich mają! Gotowe są oddać za nich życie. Czasami dwa różne roje toczą wojnę. Królowie trzymają się z tyłu, obmyślając strategię, a boje bywają godne eposów. Trafiają się akty bohaterstwa i poświęcenia równe tym z Iliady !
– A co robią, kiedy nie wojują? – spytała Antonia.
– Ul jest jak rojne miasto. Jedne pszczoły lecą do pracy w polu, by zbierać miód, inne pracują we wnętrzu, budując i naprawiając plastry. Królowie wydają prawa dla ogólnego dobra. Mówi się, że Jowisz dał pszczołom zdolność do mądrych rządów w podzięce za uratowanie mu życia. Kiedy jako dziecko został ukryty w jaskini przed swym ojcem Saturnem, pszczoły karmiły go miodem.
– Mówisz o nich tak, jakby przewyższały nas, ludzi! – wtrącił ze śmiechem Tytus, znów składając serię pocałunków na smukłym przegubie żony.
Читать дальше