– Tak, chodźmy – przytaknął Waldo.
Było oczywiste, że to Waldo Turner stał na straży na szczycie Diabelskiej Góry. Dał umówiony sygnał i przyszedł jakimś sekretnym tunelem. Chłopcy obserwowali dwu poszukiwaczy, kiedy wytaczali głaz z otworu w ścianie, przeszli przezeń szybko i zasunęli lewarem kamień na miejsce. Cisza zaległa w czarnym jak smoła szybie.
– Dokąd oni poszli? – szepnął Pete.
– Może z tej groty za ścianą jest wyjście na zewnątrz. Musi być. W przeciwnym razie nie wiałby ten wiatr wywołujący jęk. Prawdopodobnie dochodzi do tej groty jeden ze starych szybów kopalnianych, które zostały zablokowane. Ben i Waldo musieli go ponownie otworzyć.
– Jak to się stało, że szeryf i pan Dalton go nie znaleźli? – spytał Pete.
– Pewnie jest zamaskowany – powiedział Jupiter. – Musi być jeszcze jedno wejście wysoko na górze. Inaczej Waldo nie dostałby się tu tak szybko. Pewnie jest spora liczba takich ukrytych wejść. Myślę jednak, że czas najwyższy iść po pomoc.
– Chodźmy! – wykrzyknął Pete entuzjastycznie.
Zapalili latarki i przeszli szybko przez długi szyb. Idąc po własnych śladach niebawem dotarli do wielkiej groty, w której byli poprzedniego wieczoru.
Kiedy zmierzali pospiesznie w stronę tunelu wiodącego na zewnątrz, dwie postacie wyskoczyły nagle z mroku. Silne ręce uchwyciły Pete'a za ramię.
– Mam cię! – usłyszał ochrypły głos.
Obejrzał się i skierował latarkę na napastnika. Serce mu stanęło, gdy zobaczył pociągłą twarz z blizną i przesłoniętym klapką okiem.
– Uciekaj, Jupe! – wydusił ze ściśniętego gardła.
Jupiter stał oślepiony światłem latarki drugiego człowieka.
ROZDZIAŁ 16. Opowieść o diamentach
– Stój spokojnie – powiedział mężczyzna z przepaską na oku. – Coś sobie zrobisz, jak tak będziesz biegał po ciemku.
Jupiter zebrał się na odwagę.
– Wątpię, czy dba pan o to, żeby mi się nic nie stało. Radzę nas puścić. Mamy tu przyjaciół.
Nieznajomy roześmiał się.
– Dzielny z ciebie chłopak. Dlaczego nie podejdziesz bliżej, żebyśmy mogli porozmawiać.
– Nie rób tego, Jupe! – wrzasnął Pete.
Wtem spoza snopu światła drugiej latarki rozległ się znajomy głos:
– Wszystko w porządku, chłopaki, pan Reston jest detektywem!
Bob! Wszedł w krąg światła i roześmiał się serdecznie na widok zdumienia kolegów. Opowiedział im, jak doszedł do przekonania, że Ben i Waldo są wmieszani w tajemnicę Jęczącej Doliny, jak zdecydował się pójść po pomoc, natknął się po drodze na samochód z Newady i zobaczył wysiadającego zeń, ubranego na czarno mężczyznę, który poszedł w stronę Diabelskiej Góry.
– Później, kiedy samochód z Newady minął mnie w drodze na ranczo, ogarnęła mnie panika, zacząłem biec i wpadłem wprost na pana Restona.
– Sam Reston – przedstawił się wysoki mężczyzna. – Jestem detektywem zatrudnionym przez firmę ubezpieczeniową. Kiedy wasz przyjaciel opowiedział mi o swoich obawach, zdecydowałem pójść z nim do jaskini, nie tracąc czasu na drogę na ranczo.
– Pan Reston myślał, że możecie natychmiast potrzebować pomocy – wtrącił Bob.
– Istotnie – powiedział Reston – ponieważ człowiek, którego tropię, jest bardzo niebezpieczny. Staraliśmy się z Bobem dostać do jaskini nie zauważeni. To zajęto nam trochę czasu, ale myślę, że i tak nas dostrzeżono.
– Tak, widziano was – Jupiter odzyskał wreszcie głos. Opowiedział teraz o wszystkim, co widzieli z Pete'em w starym szybie.
Reston skinął głową.
– Wystraszyliśmy ich, niestety. Nie mogli jednak ujść daleko. Woreczek, który widziałeś, zawiera prawdopodobnie diamenty, które mnie tu sprowadziły.
– Diamenty? – powtórzył Pete pytająco.
– To właśnie moja praca, chłopcy. Staram się znaleźć bardzo sprytnego złodzieja klejnotów, który ukradł ostatnio całą fortunę w diamentach. Nazywa się Lasio Schmidt i jest poszukiwany w Europie. Tydzień temu, idąc jego tropem, przybyłem do Santa Carla. Usłyszałem tam o Jęczącej Dolinie i Jaskini El Diablo i przyszło mi do głowy, że jaskinia byłaby idealną kryjówką dla złodzieja. Niestety, jak dotąd nie udało mi się go znaleźć.
– Do licha! – mruknął Pete. – Szedł pan za nim i zgubił go pan?
– Niezupełnie. Szedłem jedynie jego tropem. Nie mam jednak pojęcia, jak on teraz wygląda, ani kim jest. Widzicie, chłopcy, pięć lat temu Schmidt opuścił Europę w pośpiechu, gdyż międzynarodowa policja, Interpol, deptała mu po piętach. Policja uzyskała informacje, że wyjechał do Ameryki i podaje się za kogoś innego. Nic więcej nie wiedzieli. Schmidt jest mistrzem w przebieraniu się i charakteryzacji. Może niezwykle wiarygodnie grać niemal każdą rolę.
Na twarzy Jupitera pojawił się wyraz zamyślenia.
– I ukradł diamenty ubezpieczone w pańskiej firmie? – zapytał.
– Tak. Mniej więcej rok temu. Nie popełnił żadnej kradzieży, odkąd opuścił Europę, i sądzono już, że zaniechał tego procederu albo nawet, że nie żyje. Kiedy jednak skradziono diamenty, nie ulegało wątpliwości, że to sprawka Schmidta. Sposób, w jaki dokonano kradzieży, wskazywał wyłącznie na niego.
– Modus operandi, czyli metoda działania – przytaknął Jupiter – to bardzo ważne.
– Dzięki temu schwytano wielu kryminalistów, zwłaszcza zawodowych złodziei. Nie zmieniają oni, poza drobnymi szczegółami, systemu dokonywania rabunku.
– Słusznie, Jupiterze – potwierdził pan Reston. – Kradzież była bez wątpienia dziełem Lasla Schmidta. Zrozumieliśmy, że odczekał aż sprawa przycichnie, i działa znowu. Jest oczywiste, że spędził w tym kraju lata na wypracowaniu sobie nowej osobowości. Obecnie występuje w podwójnej roli – złodzieja Schmidta i drugiej osoby, szacownej i nie budzącej żadnych podejrzeń.
– I pan nie wie, kim jest ta druga osoba – wtrącił Bob. – To może być każdy z naszego otoczenia.
Reston skinął głową.
– Dokładnie tak, Bob. Wiem tylko, że jest w tej okolicy. Sprzedał dwa diamenty i dzięki temu go wytropiłem. Jeden z nich sprzedał w Reno w Newadzie, drugi w Santa Carla.
– W Newadzie! – wykrzyknęli Bob i Pete równocześnie, a Pete dodał:
– A myśmy myśleli, że to pan jechał tym samochodem z Newady, który zepchnął nas w przepaść!
– Nie, chłopcy. Jechałem do Jęczącej Doliny, gdy zobaczyłem przy drodze rowery. Zatrzymałem się, by sprawdzić, co się stało z właścicielami. Byłbym wam pomógł wydostać się na drogę, ale zobaczyłem nadjeżdżające samochody i wiedziałem, że ktoś się wami zajmie. Wolałem nie ujawniać jeszcze mojej tutaj obecności. Myślę, że Schmidt zidentyfikował mnie w Newadzie. Starałem się go zwieść, zakładając tę klapkę na oko i lepiąc sobie bliznę na policzku przed przybyciem do Santa Carla. Obawiam się jednak, że moja maskarada na nic się nie zdała. Nie chciałbym, by Schmidt wiedział, że wciąż jestem na jego tropie.
W trakcie całej rozmowy Jupiter w głębokiej zadumie błądził wzrokiem po ciemnej grocie, przygryzając wargę. Teraz błysk ożywienia pojawił się w jego oczach.
– Te diamenty, proszę pana – powiedział wolno – to jakiś szczególny rodzaj, prawda?
Reston popatrzył na niego ze zdziwieniem.
– Ależ tak, Jupiterze. Widzisz, nie skradziono ich z jakiejś pracowni biżuterii czy sklepu. Zrabowano je ze specjalnej wystawy w muzeum w San Francisco. Są to…
– Nieobrobione diamenty – dokończył Jupiter. – Nieoszlifowane, dokładnie takie, jakie wydobywa się w kopalni diamentów. Są przy tym zdatne jedynie do użytku przemysłowego.
Читать дальше