Kiedy Zecchino znalazł się na tyle blisko Brunettiego, że go rozpoznał, otworzył szeroko oczy ze strachu i zaczął jęczeć:
– Ja nic nie widziałem, ja nic nie widziałem, ja nic nie widziałem…
Brunetti szarpnął go dość gwałtownie, przyciągając do siebie.
– Gadaj, co się stało! – krzyknął.
– Usłyszałem jakieś głosy na dole, jakby kłótnię. – Zecchino wyrzucał z siebie słowa pod wpływem strachu. – Na dole, w domu. Na chwilę przestali się kłócić, a potem znów zaczęli. Ja… ja ich nie widziałem. Byłem cały czas tam. – Wskazał ręką schody prowadzące na strych.
– I co dalej?
– Nie wiem. Słyszałem, jak tu weszli i jak krzyczeli. Ale potem moja dziewczyna dała mi działkę i już nie wiem, co się później działo. – Spojrzał na Brunettiego, ciekaw, na ile komisarz mu uwierzył.
– Chcę wiedzieć więcej, Zecchino – rzekł Brunetti, przysuwając twarz do twarzy narkomana i wdychając wstrętny odór, który świadczył o martwicy zębów i wielu latach złego odżywiania. – Muszę wiedzieć, kto to był.
Zecchino zaczął coś mamrotać, ale po chwili przerwał i spuścił wzrok. Kiedy w końcu spojrzał na Brunettiego, strach znikł z jego twarzy, a oczy przybrały inny wyraz. Z nieodgadnionych powodów pojawiła się w nich teraz zwierzęca przebiegłość.
– Kiedy wyszedłem, on leżał na ziemi przed domem – powiedział.
– Ruszał się?
– Tak, odpychał się stopami. Ale nie miał… – Zecchino zamilkł. Najwyraźniej coś kombinował.
– Czego nie miał? – naciskał Brunetti. Nie doczekawszy się odpowiedzi, potrząsnął chłopakiem, który wydał z siebie krótki, urwany spazm. Z nosa zaczęło mu cieknąć prosto na rękaw komisarza. Brunetti puścił go i Zecchino zatoczył się na ścianę.
– Z kim tu byłeś? – spytał komisarz.
– Z moją dziewczyną.
– Po co tu przyszliście?
– Pieprzyć się. Po to tu zwykle przychodzimy.
Brunettiego ogarnęło obrzydzenie.
– Co to byli za ludzie? – spytał, robiąc pół kroku w jego stronę.
Instynkt samozachowawczy chłopaka wziął górę nad panicznym strachem i w tym momencie przewaga Brunettiego znikła, ulotniła się niczym narkotyczna wizja. Stał teraz nad tym wrakiem człowieka, tylko kilka lat starszego od jego syna, wiedząc, że nie ma szans wyciągnąć z niego prawdy. Nagle poczuł, że nie jest już w stanie ani sekundy dłużej oddychać tym samym powietrzem ani przebywać w tym samym miejscu co on. Przemógł się jednak i podszedł znów do okna. Spojrzał w dół na bruk, na który wyrzucono Rossiego i po którym ranny próbował się czołgać. Powierzchnia w zasięgu co najmniej dwóch metrów od budynku została dokładnie uprzątnięta. Nie było żadnych worków z cementem, nie było ich również w tym pomieszczeniu. Znikły bez śladu, podobnie jak rzekomi robotnicy, których widziano w tym oknie.
Zostawiwszy Zecchina na ulicy, Brunetti powoli ruszył w kierunku domu, lecz ani łagodny wiosenny wieczór, ani długi spacer wzdłuż kanałów nie przyniosły mu ukojenia. Nadłożył sporo drogi, ale potrzebował rozległych widoków, zapachu wody i szklaneczki wina, na pociechę, w znajomej kawiarence na placyku koło mostu Accademia, by przestać myśleć o Zecchinie, zwłaszcza o jego przebiegłym wyrachowaniu pod koniec spotkania. Przypomniał sobie słowa Paoli, która mówiła o tym, jaka jest zadowolona, że nigdy nie pociągały jej narkotyki, bo bała się skutków ich zażywania. Jemu brakowało takiej otwartości i sam nigdy niczego nie próbował, nawet kiedy był studentem i kiedy wszyscy wokół niego popalali trawkę, głosząc, że to najlepsza droga do wyzwolenia umysłu z przesądów dławiących klasę średnią. Jego koledzy w ogóle nie mieli pojęcia, że marzył wówczas o tym, by dzielić z klasą średnią jej przesądy i całą resztę.
Wspomnienie Zecchina wciąż go męczyło i nie mógł myśleć o niczym innym. Przy moście Accademia zawahał się chwilę, po czym postanowił zrobić wielkie koło i przejść przez Campo San Luca. Wszedł na schody mostu ze spuszczoną głową, od razu więc zauważył, jak wiele białych pionowych powierzchni stopni było popękanych lub odłupanych. Kiedy ostatnio remontowano most? Dwa, trzy lata temu? A już wiele stopni wymagało odnowienia. Zaczął rozważać, na jakich zasadach przyznawano przedsiębiorcom kontrakt na taki remont, by po chwili znów wrócić myślami do Zecchina i tego, co mu powiedział, zanim zaczął kłaniać. Kłótnia. Ciężko ranny Rossi próbuje uciec. I ta dziewczyna, gotowa wspiąć się na strych do kryjówki Zecchina, dogadzająca zachciankom narkomana.
Na widok budynku Cassa di Risparmio skręcił w lewo, minął księgarnię i znalazł się na Campo San Luca. W barze Torino zamówił spritza, stanął z kieliszkiem pod oknem i powiódł spojrzeniem po ludziach kręcących się po placu.
Signory Volpato ani jej męża nie było. Wypił ostatni łyk spritza, odstawił kieliszek na kontuar i podał barmanowi kilka banknotów.
– Nie widzę jakoś signory Volpato – rzucił od niechcenia, wskazując głową campo .
Barman wręczył mu paragon i resztę.
– Teraz ich nie ma. Zwykle przychodzą rano, po dziesiątej.
– Muszę się z nią zobaczyć – powiedział Brunetti podenerwowanym głosem, uśmiechając się sztucznie do barmana, jakby szukał u niego zrozumienia.
– Przykro mi – odrzekł barman i zajął się innym klientem.
Brunetti wyszedł, skręcił w lewo, jeszcze raz w lewo i wszedł do apteki, którą właśnie zamykano.
– Ciao, Guido – rzekł Danilo, jego przyjaciel farmaceuta, przekręcając klucz w zamku. – Zaraz skończę i możemy gdzieś wstąpić na drinka.
Brodaty mężczyzna opróżnił kasę, wprawnie przeliczył pieniądze i wyniósł je na zaplecze. Brunetti słyszał, jak się krząta za drzwiami, i chwilę potem Danilo pojawił się, ubrany w skórzaną marynarkę.
Brunetti poczuł na sobie badawcze spojrzenie łagodnych brązowych oczu. Danilo uśmiechnął się nieznacznie.
– Wygląda na to, że przyszedłeś po jakieś informacje – powiedział.
– Czy to aż tak widać?
Danilo wzruszył ramionami.
– Czasem wpadasz po lekarstwo i wyglądasz na zmartwionego, innym razem na drinka i wtedy jesteś zrelaksowany. Ale kiedy przychodzisz po informacje, wyglądasz tak – powiedział, marszcząc brwi, i wbił w Brunettiego spojrzenie zdradzające pierwsze oznaki obłędu.
– Va la – rzekł komisarz, uśmiechając się mimo woli.
– A więc o co chodzi? Albo o kogo?
Brunetti nie ruszył się z miejsca, myśląc, że może lepiej odbyć tę rozmowę w zamkniętej aptece niż w jednym z trzech barów na placu.
– Angelina i Massimo Volpatowie – powiedział.
– Madre di Dio! – wykrzyknął aptekarz. – Lepiej już pożycz pieniądze ode mnie. Chodź – powiedział, chwytając go za ramię i ciągnąc w stronę zaplecza. – Otworzę sejf, a potem powiem, że złodziej był zamaskowany, obiecuję.
Brunetti myślał, że Danilo żartuje, lecz ten kontynuował:
– Nie chcesz chyba zwrócić się do nich, Guido? Dam ci wszystko, co mam w banku, i jestem pewien, że Mauro pożyczy ci jeszcze więcej. – Włączył do oferty swego szefa.
– Nie o to chodzi. – Brunetti położył uspokajająco dłoń na ramieniu Danila. – Ja tylko potrzebuję informacji na ich temat.
– Nie mów mi, że w końcu powinęła im się noga i ktoś ich zaskarżył? Fantastycznie!
– Aż tak dobrze ich znasz?
– Znam ich od lat – oznajmił Danilo, niemal spluwając z obrzydzenia. – Zwłaszcza ją. Przychodzi co najmniej raz na tydzień, z obrazkami świętych i różańcem w ręku. – Danilo zgarbił się i podłożył pod brodę złączone dłonie. Przechylił głowę na bok i spojrzał na Brunettiego, uśmiechając się ze ściągniętymi ustami. Przechodząc z dialektu tyrolskiego na wenecki, odezwał się piskliwie: – Och, dottor Danilo, nie wie pan, jak wiele dobrego uczyniłam dla mieszkańców tego miasta! Nie wie pan, ilu ludzi jest mi za to wdzięcznych i modli się za mnie. Nawet pan sobie nie wyobraża.
Читать дальше