– Co chciałbyś wiedzieć, tato?
Przynajmniej nie nazwała go komisarzem.
– Wszystko, co pamiętasz. Może zacznij od tego, dlaczego nie pozwalano Francesce chodzić do koleżanek.
– Nie wiem. Ona sama też nie bardzo wiedziała. Kiedyś, z pięć lat temu, powiedziała, że rodzice chyba się boją, że ktoś może ją porwać. – Zanim Brunetti i Paola zdążyli wykrzyknąć, że to absurd, dodała szybko: – Wiem, wiem, to głupie. Ale tak mówiła. Może chciała nam pokazać, jaka jest ważna? Na nikim nie zrobiło to wrażenia, więc wkrótce dała spokój. – Na moment Chiara zamilkła, potem zwróciła się do Paoli. – Mamo, kiedy będzie obiad? Jestem taka głodna, że zemdleję, jeśli czegoś natychmiast nie wrąbie.
Po czym nagle zwiotczała, opuściła głowę i zaczęła się zsuwać na posadzkę; Brunetti odruchowo zacisnął wokół niej ramiona i podciągnął ją wyżej.
– Oszustka – szepnął córce do ucha. Przytrzymując Chiarę jedną ręką, drugą zaczął ją łaskotać, to dźgając ją lekko w bok, to przejeżdżając jej palcami po żebrach.
Dziewczyna broniła się, piszcząc z oburzenia i rozkoszy.
– Tatusiu, nie! Puść mnie! Nie, puść… – Salwy histerycznego śmiechu nie pozwalały jej dokończyć.
Kiedy zasiedli do obiadu, przy stole zapanował jako taki porządek. Chociaż niezupełnie. Dorośli, za cichym porozumieniem, nie zadawali Chiarze więcej pytań na temat Franceski i pani Trevisan. Natomiast Brunetti, mimo dezaprobaty żony, co jakiś czas wyciągał szybko rękę w kierunku córki, która siedziała obok niego, na swoim zwykłym miejscu. Każdy ruch dłoni ojca wywoływał u niej nowe piski przerażenia oraz dalsze salwy hałaśliwego śmiechu. Obserwując to, co się dzieje, Paola zaczęła żałować, że jej rodzicielski autorytet nie rozciąga się na komisarza policji, a więc że nie może ukarać męża odesłaniem go, bez posiłku, na kilka godzin do pokoju.
Tuż po obiedzie Brunetti, najedzony do syta, wrócił piechotą do gmachu komendy, zatrzymując się po drodze na kawę, w nadziei że brunatny płyn rozproszy senność wywołaną dobrym posiłkiem i ciepłą pogodą. W gabinecie zdjął marynarkę, powiesił ją na wieszaku, po czym podszedł do biurka sprawdzić, co przyniesiono w czasie jego nieobecności. Zgodnie z oczekiwaniami zobaczył wyniki sekcji; nie był to jeszcze oficjalny protokół, tylko krótki wyciąg sporządzony przez panią Elettrę na podstawie informacji uzyskanych telefonicznie.
Broń, z której zastrzelono Trevisana, nie była dużego kalibru: pistolet sportowy 5,6 mm. Tak jak podejrzewano, jeden z pocisków przeciął tętnicę główną, toteż zgon nastąpił niemal natychmiast. Drugi pocisk utkwił w żołądku. Z ran wlotowych wynikało, że zabójca stał nie dalej niż metr od mecenasa, nieco na prawo od niego, natomiast mecenas siedział.
Trevisan zjadł pełny posiłek niedługo przed śmiercią i wypił umiarkowaną ilość alkoholu, na pewno zbyt małą, żeby to zakłóciło jego koordynację ruchową czy zdolności postrzegania. Chociaż cierpiał na nadwagę, był w znakomitym zdrowiu jak na mężczyznę w średnim wieku. Nic nie wskazywało na to, aby kiedykolwiek poważnie chorował; jedyne zabiegi chirurgiczne, jakie przechodził, to usunięcie wyrostka i wazektomia. Zdaniem patologa, jeśli wykluczyć tragiczny wypadek lub nagłą śmiertelną chorobę, mógł jeszcze spokojnie żyć co najmniej dwadzieścia lat.
– Odebrano mu z ćwierć wieku – szepnął pod nosem Brunetti. I zaczął myśleć o tym, czego można dokonać w tak długim czasie: wychować dzieci, a nawet dochować się wnuków; odnieść sukces w interesach; napisać wiersz. Komisarz od dawna uważał, że najokrutniejsze w morderstwie jest to, że tak nieodwołanie zamyka przed ofiarą wszelkie możliwości, że odbiera jej raz na zawsze szansę osiągnięcia jeszcze czegoś w życiu. Sam nie był człowiekiem wierzącym, ale dorastał w rodzinie katolickiej, więc rozumiał magiczną siłę wiary i miał świadomość, że dla wielu ludzi najgorsze jest, iż ofiarę pozbawia się szansy wyznania grzechów i okazania skruchy. Dlatego właśnie dusze napotkane przez Dantego w przedsionku Czyśćca skarżą się: „Rozłączyła nas nagła śmierć z żywotem”.
Rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł sierżant Vianello, trzymając w prawej ręce niebieską tekturową teczkę.
– Facet był czysty – powiedział bez żadnych wstępów, kładąc teczkę na biurku Brunettiego. – Jeśli chodzi o nas, mógł w ogóle nie istnieć. Jedyne, co się znajduje w policyjnych aktach, to podanie o przedłużenie paszportu. – Otworzył teczkę, żeby spojrzeć na datę. – Sprzed czterech lat. Poza tym nie ma nic.
Samo w sobie nie było to zaskakujące. Wielu ludziom udaje się przejść przez życie bez zwracania na siebie uwagi policji aż do chwili, kiedy padają ofiarą włamania, napadu lub dostają się pod koła samochodu prowadzonego przez pijanego kierowcę. Jednakże przemoc, jaka ich spotyka, w znacznej mierze jest sprawą przypadku; z reguły nie giną z rąk zawodowych morderców.
– Dziś po południu mam się widzieć z wdową – powiedział Brunetti. – O czwartej.
Vianello pokiwał głową.
– Nikt z najbliższej rodziny też nie figuruje w naszych aktach – rzekł.
– Dziwne, prawda?
Vianello zastanawiał się chwilę.
– Bo ja wiem? To chyba normalne, że ludzie, często całe rodziny, nie mają nigdy styczności z policją.
– Więc dlaczego w tym wypadku wydaje się to takie dziwne?
– Może dlatego, że facet został zastrzelony z pistoletu kalibru 5,6 mm?
Obaj wiedzieli, że właśnie ten rodzaj broni preferują zawodowi mordercy.
– Jakie są szansę zidentyfikowania broni? – spytał Brunetti.
– Poza określeniem marki, raczej niewielkie. Oczywiście wysłałem kopie ekspertyzy pocisków do Rzymu i Genewy.
Obaj wiedzieli również, że najprawdopodobniej nie uzyskają stamtąd żadnych przydatnych informacji.
– No dobrze. A wieści ze stacji?
Sierżant opowiedział pokrótce, co funkcjonariusze zdołali odkryć ubiegłego wieczoru.
– Niewiele, prawda? – rzekł na koniec.
Brunetti pokiwał głową.
– Czego dowiedziałeś się w kancelarii?
– Zanim dotarłem na miejsce, większość pracowników wyszła już na obiad. Rozmawiałem z prawnikiem, który przejął obowiązki szefa, i z jedną sekretarką, która była autentycznie zrozpaczona. – Zamilkł na moment, po czym dodał: – On nie.
– Prawnik nie rozpaczał? – Brunetti podniósł z zainteresowaniem głowę.
– Nie tylko nie rozpaczał, ale nawet nie wydawał się specjalnie przejęty śmiercią Trevisana.
– A okolicznościami śmierci?
– Chodzi panu o to, że Trevisana zamordowano?
– Tak.
– No, to nim trochę wstrząsnęło. Odniosłem wrażenie, że gość nie bardzo lubił Trevisana, ale poruszył go fakt morderstwa.
– Co mówił?
– Właściwie nic. I to mnie najbardziej zdziwiło; nie powiedział żadnego komunału, jakie zwykle się mówi w podobnej sytuacji: że to wielka strata, że współczuje z całego serca rodzinie, że zmarły był człowiekiem niezastąpionym.
Zarówno Vianello, jak i Brunetti słyszeli te zwroty tyle razy, że natychmiast potrafili wyczuć najmniejszą nieszczerość w głosie mówiącego, ale sierżant miał rację: rzadko się zdarzało, aby ktoś całkiem pomijał te zwyczajowe formuły.
– Coś jeszcze? – spytał Brunetti.
– Nie. Sekretarka powiedziała, że jutro wszyscy mają być w pracy. Dziś po południu dostali wolne z powodu żałoby. Pewnie wpadnę tam znów i spróbuję pogadać. Poza tym dzwoniłem do Nadii i prosiłem, żeby się popytała o Trevisana. Sama go nie znała, ale przypomniała sobie, że jakieś pięć lat temu prowadził sprawy spadkowe po człowieku, który miał sklep z butami na Via Garibaldi. Obiecała zadzwonić do wdowy i zasięgnąć języka w okolicy.
Читать дальше