– Poznaliście się w hospicjum?
– Tak. U Świętej Anny. Zaledwie kilka dni przed śmiercią Joela. Wcześniej pracowałam jako asystentka prezesa spółki maklerskiej. Zrezygnowałam z tego zajęcia, żeby mieć więcej czasu dla męża. Nick zajrzał któregoś razu do jego pokoju i długo z nami rozmawiał. Potem, kilka tygodni po śmierci Joela, zadzwonił do mnie i powiedział, że gdybym kiedyś wzięła pod uwagę pracę w Gen-stone, chętnie znajdzie mi miejsce. Pół roku później skorzystałam z propozycji. Nie spodziewałam się, że będę pracowała bezpośrednio dla niego, ale tak się akurat złożyło. Jego asystentka miała niedługo rodzić, a planowała zostać w domu przynajmniej dwa lata, więc dostałam jej posadę. Spadła mi jak z nieba.
– Jak układały się jego stosunki z innymi pracownikami biura?
Vivian się uśmiechnęła.
– Doskonale. Szczerze lubił Charlesa Wallingforda, choć czasami sobie z niego żartował. Powiedział kiedyś na przykład, że jeśli jeszcze raz usłyszy o jego drzewie genealogicznym, będzie zmuszony je ściąć. Nie przepadał natomiast za Adrianem Garnerem. Uważał go za nadętego snoba, ale tolerował ze względu na pieniądze. Nick Spencer całkowicie poświęcił się jednej sprawie. – Usłyszałam w głosie Vivian Powers pasję, tę samą, na którą zwróciłam uwagę, gdy rozmawiałyśmy w sobotę. – Był gotów tańczyć, jak mu zagra Garner, byle wejść ze szczepionką na rynek i udostępnić ją całemu światu.
– A gdyby zdał sobie sprawę, że szczepionki nie będzie i że roztrwonił ogromne pieniądze?
– Wtedy, przyznaję, mógłby się załamać. Był podminowany i zmartwiony, a jeszcze los dokładał swoje. Tydzień przed katastrofą lotniczą o włos uniknął groźnego wypadku. Kiedy późną nocą jechał do domu… z Nowego Jorku do Bedford, wysiadły mu hamulce.
– Mówiła pani o tym komuś?
– Nie. Sam Nick potraktował sprawę bardzo lekko. Miał szczęście, bo ruch był niewielki, więc zdjął nogę z gazu i manewrował kierownicą, aż udało mu się zatrzymać. Samochód był stary, ale Nick go uwielbiał. Po tej przygodzie uznał jednak, że najwyższy czas z nim się rozstać. – Zawahała się. – Kiedy się teraz nad tym zastanawiam… Może ktoś celowo uszkodził wóz? Ten incydent zdarzył się raptem tydzień przed katastrofą lotniczą.
Bardzo się starałam zachować pokerową twarz, więc tylko w zamyśleniu pokiwałam głową. Nie chciałam jej pokazać, że całkowicie się z tym zgadzam. Musiałam się jeszcze czegoś dowiedzieć.
– A co pani wie o jego związku z Lynn?
– Nic. Chociaż Nick wydawał się osobą publiczną, w rzeczywistości skutecznie chronił swoją prywatność.
Ujrzałam w jej oczach szczery smutek.
– Lubiła go pani, prawda?
Pokiwała głową.
– Każdy, kto miał przyjemność regularnie się z nim widywać, musiał go polubić. Był wyjątkowym człowiekiem, sercem i duszą tej spółki. Bez niego nic z niej nie zostanie. Zbankrutuje. Ludzie albo są zwalniani, albo sami odchodzą, wszyscy go nienawidzą i obarczają winą. A moim zdaniem on także jest ofiarą.
Wymogłam na Vivian Powers obietnicę, że pozostanie ze mną w kontakcie, i kilka minut później wyszłam. Poczekała, aż dojdę do furtki, i pomachała mi, kiedy wsiadłam do samochodu.
Mój mózg pracował na przyśpieszonych obrotach. Na pewno istniało jakieś powiązanie między wypadkiem samochodowym doktora Brodericka, uszkodzeniem auta Nicka i katastrofą samolotu. Trzy przypadki z rzędu? Mowy nie ma. Aż wreszcie postawiłam wyraźne pytanie, które od dawna czaiło się gdzieś w zakamarkach umysłu: Czy Nicholas Spencer został zamordowany?
Kiedy jednak porozmawiałam z małżeństwem opiekującym się posiadłością w Bedford, w mojej głowie powstał zupełnie inny scenariusz, który skierował myśli na całkiem nowe tory.
„Dzisiaj śniło mi się, że znów jestem w Manderley”. Pierwsze słowa pierwszego rozdziału „Rebeki” Daphne du Maurier brzęczały mi w uszach niczym natrętna mucha. Zjechałam z drogi w Bedford, zatrzymałam wóz przed bramą i zapowiedziałam się przez domofon.
Drugi raz tego dnia składałam niezapowiedzianą wizytę. Gdy głos z hiszpańskim akcentem grzecznie spytał, kim jestem, przedstawiłam się jako przybrana siostra pani Spencer. Na chwilę zapadła cisza, a potem wyjaśniono mi, jak mam ominąć pogorzelisko, trzymając się prawej strony.
Jechałam bardzo wolno, bo podziwiałam przepiękny i doskonale utrzymany teren wokół poczerniałych ruin. Na tyłach znajdował się odkryty basen, a wyżej, na tarasie – kryty. Po lewej stronie widziałam coś, co przypominało angielski ogród. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Lynn na kolanach, dłubiącej w ziemi. Ciekawa byłam, czy to Nick z pierwszą żoną przyczynili się do takiego kształtu otoczenia, czy też może stworzył to wszystko poprzedni właściciel.
Dom, w którym mieszkali Manuel i Rosa Gomez, okazał się interesującą architektonicznie budowlą z wapienia, zwieńczoną ukośnym dachem. Ściana wiecznie zielonych roślin osłaniała go od strony głównego budynku, zapewniając obu miejscom prywatność. Od razu zrozumiałam, dlaczego w zeszłym tygodniu zatrudnieni tu ludzie nie zauważyli powrotu Lynn. Na pewno przyjechawszy późno w nocy, otworzyła sobie bramę kodem. Wprowadziła samochód do garażu i jakby jej nie było. Trochę natomiast zdziwił mnie brak jakichkolwiek zabezpieczeń na terenie posiadłości – ani śladu kamer czy strażników. Może wystarczał alarm w samym domu.
Zaparkowałam, weszłam na ganek i zadzwoniłam do drzwi. Otworzył Manuel Gomez, przystojny mężczyzna wzrostu nieco ponad metr siedemdziesiąt, z ciemnymi włosami i pociągłą inteligentną twarzą. Zaprosił mnie do środka. Weszłam do przedpokoju i od razu podziękowałam, że zgodzili się ze mną porozmawiać, choć zjawiłam się bez uprzedzenia.
– Niewiele brakowało, a już by nas pani tu nie zastała – odrzekł sztywno. – Zgodnie z poleceniem pani siostry wyjeżdżamy o trzynastej. Rzeczy już wywieźliśmy. Żona zrobiła zakupy zlecone przez panią Spencer i właśnie poszła się upewnić, że na piętrze wszystko w porządku. Czy zechce pani sprawdzić?
– Państwo się wyprowadzają? Dlaczego?
Chyba zdał sobie sprawę, że jestem szczerze zdumiona.
– Pani Spencer nie potrzebuje teraz służby na stałe, a poza tym zamierza mieszkać w domku dla gości, do czasu, gdy zdecyduje, czy odbudowywać dom.
– Pożar był zaledwie tydzień temu! – wykrzyknęłam. – Czy państwo mają już nową pracę?
– Nie mamy. Wybierzemy się na krótki urlop do Portoryko, w odwiedziny do krewnych. Potem zamieszkamy u córki i będziemy szukali nowego zajęcia.
Lynn chciała zamieszkać w Bedford. Zrozumiałe. Na pewno miała tutaj przyjaciół. Ale żeby tak bezwzględnie wyrzucać tych ludzi na ulicę? Nieludzkie.
Mężczyzna zdał sobie sprawę, że ciągle stoimy w przedpokoju.
– Przepraszam panią – powiedział. – Zapraszam do salonu.
Idąc za nim, szybko rozejrzałam się dookoła. Dosyć strome schody prowadziły z korytarza na piętro. Na lewo było coś, co wydało mi się gabinetem z regałami na książki i odbiornikiem telewizyjnym. Salon miał całkiem przyzwoite rozmiary, tynkowane ściany pomalowane na kremowo, kominek i okna w srebrzystych ramach. Był wygodnie umeblowany; potężną sofę oraz fotele obito tkaniną o gobelinowym wzorze. Wszystko razem budziło skojarzenie z angielskim domkiem na wsi.
Wnętrze było nieskazitelnie czyste, na stoliku do kawy stał wazon ze świeżymi kwiatami.
– Proszę usiąść – odezwał się Gomez. On sam stał nadal.
Читать дальше