– Nie dziękuj mi, Mock – powiedział Mühlhaus – i w ogóle się nie odzywaj! Nie gadaj, lecz zabieraj się do roboty! W więzieniu śledczym siedzi dwudziestu czterech skurwysynów, którzy się przyznali do dwudziestu czterech morderstw sprzed lat. Mamy wszystkie dowody ich zbrodni. Oczy, palce, przedarte karty, kawałki materiału i tak dalej. Muszą się przyznać do tego raz jeszcze podczas oficjalnego przesłuchania. Weź tych skurwysynów w imadło, rozumiesz, Mock! W dwadzieścia cztery imadła. Dowiedz się o nich wszystkiego i tak ich ściśnij, że wyjdą im flaki!
– Teraz? – wydukał nowo mianowany funkcjonariusz policji kryminalnej. – Jutro jest Wielkanoc, idę do brata na śniadanie.
– A na co czekać? – Mühlhaus bezceremonialnie odebrał mu pismo prezydenta policji. – Przyjdziesz do mnie na drugie śniadanie i powiesz mi, ilu z nich załatwiłeś.
Mock kiwnął głową Mühlhausowi i ruszył na powrót w stronę Tauentzienplatz.
– Hej, Mock, dokąd pan idzie? – krzyknął szef policji kryminalnej. – Idzie pan w niewłaściwą stronę! Oni siedzą w naszym areszcie przy Schuhbrücke, nie w więzieniu śledczym!
– Wiem – Mock odwrócił się i podszedł do Mühlhausa. – Najpierw muszę jednak wziąć surdut i pojechać na Cmentarz Miejski przy Grabschener Strasse.
– O tej porze? Po co? – zapytał zdumiony Mühlhaus.
– Pora jest odpowiednia. – Mock rozglądał się za dorożką. – Zbliża się godzina duchów. A ja muszę coś powiedzieć duchowi, który jest mi bardzo bliski. Coś, co go bardzo ucieszy.
Mühlhaus rozpiął swój staromodny surdut, zdjął go i wręczył Mockowi. Wiatr wydął bufiaste rękawy koszuli Mühlhausa, nad łokciami ściśnięte gumkami.
– Gdzie pan teraz znajdzie surdut? – powiedział kpiąco. – Niech pan weźmie mój! Będzie dobry na pana. Schudł pan trochę w tym więzieniu. A pan da mi swoją marynarkę, bo trochę zimno.
Mężczyźni zamienili się ubraniami i podali sobie ręce. Potem ruszyli w przeciwne strony. Odprowadzał ich zdumionym wzrokiem wartownik spod komendantury. Od roku służył w Breslau i dziwaczne widział już rzeczy, ale jeszcze nigdy nie spotkał się z taką wymianą marynarek, żeby ich nowym właścicielom nie pasowały one ani do figury, ani do reszty garderoby. Mniej by się dziwił, gdyby chodził do gimnazjum i czytał Homera.
***
Wielkanocne wydanie „Breslauer Neueste Nachrichten” z dnia 20 kwietnia 1924 roku, s. 1:
CAŁA PRAWDA O EBERHARDZIE MOCKU
„Od pół roku mieszkańców naszego miasta żywo interesują losy nadwachmistrza Eberharda Mocka, który pracował w decernacie obyczajowym Prezydium Policji. W październiku minionego roku Mock został aresztowany pod zarzutem uduszenia dwóch ulicznych kobiet, Klary Menzel i Emmy Hader. Do ujęcia Mocka przyczyniły się ustalenia daktyloskopii, czyli specjalistycznej metody identyfikacji odcisków palców. Przypadkowe porównanie odcisków, jakie zostawił morderca obu kobiet na pasku – narzędziu mordu, z odciskami palców funkcjonariuszy Prezydium Policji wyraźnie wskazało na Mocka jako na sprawcę. Został on zatem aresztowany, osadzony w więzieniu i postawiony w stan oskarżenia. Tam, jako były policjant, spotkał się ze straszną nienawiścią więźniów. Broniąc się przed śmiertelnym zagrożeniem, zabił w afekcie jednego ze swoich dręczycieli. W trakcie przesłuchań Mock ujawnił, że całą zbrodnię mógł sfingować, a jego samego oskarżyć niejaki Hermann Utermöhl, przestępca podejrzany o liczne kradzieże i zabójstwo. Utermöhl nienawidził Mocka i wielokrotnie odgrażał się, że go zniszczy. Pewnej nocy, kilka miesięcy przed aresztowaniem, do mieszkania Mocka ktoś się włamał i ukradł mu pasek od spodni, którym później uduszono obie kobiety.
Szef policji kryminalnej, radca kryminalny Heinrich Mühlhaus, uwierzył Mockowi i podjął decyzję o ponownym śledztwie w sprawie Hader i Menzel. Pierwszą decyzją Mühlhausa była ekshumacja zwłok zamordowanych kobiet. Po rozkopaniu grobu jednej z ofiar okazało się, że obok trumny znajdują się w nim również inne zwłoki, które później zidentyfikowano jako ciało Hermanna Utermöhla. Autopsja wykazała, iż Utermöhl otruł się cyjankali. Radca Mühlhaus podejrzewa, że Utermöhl, człowiek niezrównoważony psychicznie i morfinista, popełnił samobójstwo po zamordowaniu obu kobiet. Że on tego dokonał, świadczy również ząb, który znaleziono w jego kieszeni, a który został wyrwany ze szczęki kobiety. Pozostaje jedynie pytanie, kto zasypał ziemią Utermöhla, kiedy ten już zgryzł fiolkę z trucizną.
To pytanie jest ważnym wyzwaniem dla policji kryminalnej, dla Heinricha Mühlhausa i dla jego nowego zastępcy Eberharda Mocka. To niezwykła wiadomość! Mock został przyjęty do policji kryminalnej i awansował na stopień radcy kryminalnego. Będzie bronił naszego miasta przed przestępcami u boku dyrektora kryminalnego Heinricha Mühlhausa. Dlaczego obaj panowie awansowali? Dokonali dzieła wiekopomnego. Rozbili straszliwą sektę morderców, do której należeli pierwsi obywatele Śląska. Wśród nich był między innymi sędzia Sądu Krajowego. O tempora, o mores! To doprawdy straszne, że ktoś, kto powinien się troszczyć o sprawiedliwość i bezpieczeństwo obywateli, jest jednocześnie bezwzględnym i okrutnym zbrodniarzem. Ale nazwisko sędziego i całą historię teraz przemilczę. Wszystkiego dowiecie się, Szanowni Czytelnicy, z jutrzejszego wydania naszej gazety. Czytajcie BNN również w Poniedziałek Wielkanocny! Miłego odpoczynku przy BNN życzy Szanownym Damom i Panom
Dr Otto Tugendhat, redaktor naczelny”.
Breslau, czwartek 10 września 1925 roku,
czwarta po południu
Wytwornie urządzony gabinet radcy kryminalnego Eberharda Mocka bardziej przypominał elegancki salon niż ascetyczny pokój do pracy, w którym żaden szczegół nie powinien odrywać napiętej uwagi i rozbijać surowego łańcucha sylogizmów, a ewentualnych przesłuchiwanych powinien napawać lękiem przed nieubłaganą sprawiedliwością. Prezydent policji Wilhelm Kleibömer długo się wahał, czy wyrazić zgodę na nietypowy wystrój gabinetu, aż w końcu przekonało go obszerne urzędowe pismo, pełne punktów i podpunktów, które wyszło spod pióra świeżo mianowanego radcy. W piśmie tym Mock precyzyjnie i jasno uzasadnił konieczność zakupu takiego wyposażenia, a jego argumenty odwoływały się do nowoczesnych metod przesłuchań. Podejrzany łatwo przyzna się do winy, a strachliwy świadek porzuci milczenie, wykazywał w swym piśmie Mock, kiedy będzie przesłuchiwany najpierw uprzejmie i łagodnie, w otoczeniu znanych mu sprzętów, a następnego dnia ostro i zdecydowanie w pustej, wybetonowanej piwnicy przez innego, najlepiej brutalnego policjanta. Podświadomie będzie chciał ów przesłuchiwany powrócić do przytulnego wnętrza oraz łagodnego oficera śledczego i stanie się bardziej podatny na perswazje, skłaniające go do złożenia prawdziwych zeznań. W tym piśmie Mock powoływał się na prace naukowe doktora Richarda Hönigswalda z Wydziału Psychologicznego Seminarium Filozoficznego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma w Breslau i cytował kilkakrotnie długie ich passusy. To właśnie owe cytaty, naukowy styl pisma, precyzja punktów i podpunktów, a nade wszystko – deklaracja Mocka, iż koszty wyposażenia pokryje z własnej kieszeni, sprawiły, że prezydent policji po kilkudniowym wahaniu wyraził zgodę, pod warunkiem jednakże, iż Mock nie będzie traktował swojego gabinetu jak mieszkania. Ten warunek nie był dla nowego radcy kryminalnego trudny do spełnienia, ponieważ – dzięki nowemu, wyższemu uposażeniu – wynajął piękne pięciopokojowe mieszkanie z łazienką i służbówką na Rehdigerplatz.
Читать дальше