– I napisałam do niego na poste restante, wiesz?
– No i co? No i co?
– W liście tym okazałam chłodne zainteresowanie jego osobą. Napisałam wręcz: „Ma pan chyba zbyt duże wyobrażenie o swoich oczach. Może pan nimi uwodzić inne panny, ale nie mnie”.
– A on co na to?
– W kolejnym liście, tydzień temu, znów wspomniał o pięknie swoich oczu. Jest chyba bardzo pewny siebie. No bo zobacz, który mężczyzna wysłałby kobiecie zadedykowaną fotografię, na której widnieje jego tors…
– Co takiego?
– Tors, tors, Beatko, co cię tak dziwi? Nie widziałaś męskiego torsu?
– Ależ widziałam. – Tyka się nadąsała. – No ale mów dalej, co ci odpisał.
– Napisał, że proponuje mi spotkanie, oczywiście w miejscu publicznym, gdzie będę je mogła, wyobraź sobie!, gdzie będę je mogła podziwiać.
– Co, jego oczy? Czy tors?
– No przecież nie miejsce publiczne!
Przerwały na chwilę, ponieważ wszystko zagłuszyły okrzyki ulicznego handlarza, który objuczony workami, wchodził do jakiejś bramy i darł się wniebogłosy: „Han-dełe! Handełe!”
– No i gdzie jest to miejsce publiczne?
Rita stanęła i spojrzała z uśmiechem na koleżankę. Napawała się jej gorącym zaciekawieniem.
– Właśnie tam idziemy, głuptasko.
– Co? Idziemy tam?
– Nie chcesz? – Rita stała się poważna i wskazała na wewnętrzną kieszeń płaszczyka. – Mam tu adres. Wszystkie jego listy noszę przy sobie, aby nie znalazł ich mój stary. To publiczne miejsce to klub bilardowy… Chcę, żebyś mi towarzyszyła… Oczywiście nie dlatego, że się boję iść sama, ale żebyśmy potem wymieniły uwagi o tych jego niby pięknych oczach…
– Dziękuję ci, kochanie! – Tyka ucałowała ją w oba zarumienione policzki. – Dziękuję ci stokrotnie za twoje zaufanie!
– Cicho – syknęła Rita. – Lepiej dowiedzmy się, która godzina. Bo już prawie jesteśmy na miejscu. Ale najpierw obejrzymy sobie tę kamienicę.
Minęły bramę opatrzoną numerem 10, a potem numerem 10a i po chwili znalazły się na rogu Łyczakowskiej. Weszły do knajpy Krebsa. Z powodu zasłoniętych okien było w niej całkiem ciemno. Zobaczyły tylko jakiegoś pijaka i barmana o twarzy tak ponurej i zasępionej, że mógłby być głównym szwarccharakterem miejskich ballad. Pijak, który zapewne przesadził z leczeniem kaca, kołysał się nad stopką wódki i usiłował ugryźć śledzia, którego dwoma palcami trzymał za ogon.
– A czegóż tu taki paniunci sobi u nas winszuju? -zahuczał barman potężnym głosem.
– Chciałybyśmy wiedzieć, która będzie godzina -powiedziała Rita, znacznie odważniejsza od Tyki.
– A będzi to i północ, a jest przed dzisiątu – roześmiał się barman.
– Dziękujemy. – Rita dygnęła grzecznie.
Na ulicy było pusto. Wyszły z knajpy, po czym Rita wciągnęła koleżankę do najbliższej bramy.
– No, daj jeszcze wina, Beaciu!
– Już! – odparła Tyka.
Wypiły po sporym łyku. Mrużąc oczy, wychyliły się z bramy i rozejrzały po ulicy. Było nadal pusto, tylko kilka metrów dalej parkował właśnie czarny automobil.
– Który to dom, Rito, który to dom? – Beatka była aż blada z podniecenia. – Ten, przed którym stoi to auto?
– Nie! – Teraz Rita też była blada. – Chwyciła koleżankę mocno za łokieć: – Musimy wracać. Natychmiast! Tędy, przez podwórko!
– Jak to wracać? Teraz? Już mi nie ufasz? – Tyka ze łzami w oczach biegła za szybko idącą Ritą, która kierowała się przez tylną bramę na podwórze.
Dogoniła ją dopiero po kilkunastu metrach. Zaskoczony ich widokiem handlarz przestał wykrzykiwać swoje „Hadełe” i przyglądał się obu pannom.
– Jak mogłaś? – płakała Beata. – Wiesz, co to znaczy być odepchniętą, sponiewieraną? Takiej mi narobiłaś nadziei!
– To auto prowadził mój stary, rozumiesz?! – Oczy Rity były pełne furii. – Nie wiem, jak odkrył moją tajemnicę, ale to dla niego pestka! – Parsknęła szyderczym śmiechem. – Dla tego asa polskiej policji…
– Posłuchaj, Rito. – Beata nagle się uspokoiła. – A może twój tato przyjechał po tego człowieka? Sam napisał ci w liście, że ścigała go policja wielu krajów. Może twój tato go tropi?
– O Boże, Boże. – Rita włożyła swe szczupłe, długie palce we włosy. – To może być prawda! Muszę to wiedzieć! Chodź wracamy do tej knajpy i będziemy patrzeć przez witrynę!
– Ale tam jest jakiś pijak i ten straszny barman!
– Nie bój się, w razie czego…
– Zawołasz twojego tatę?
Rita patrzyła na Beatkę długo, jakby chciała swym spojrzeniem wypalić jej oczy.
– Nawet tak nie myśl! – powiedziała powoli. – Nigdy nie poproszę o pomoc tego gada, który mnie śledzi na każdym kroku! Który moje życie zamienił w piekło! Wiesz, że przez niego nie będę grała w Medei? Kasprzak odsunął mnie od tej roli i dał ją Jadźce! Kiedy go zapytałam, dlaczego, odpowiedział, żebym o to dowiadywała się u swojego ojczulka! Rozumiesz? Czy ty myślisz, że go kiedykolwiek o coś poproszę?!
Lwów, sobota 20 marca 1937 roku,
pięć minut na jedenastą przed południem
Zaremba usłyszał kroki na schodach. Przyłożył oko do małej dziury w firance, wiszącej w drzwiach ustępu. Po galeryjce wolno wchodził mężczyzna w kapeluszu i z plecakiem. Ubrany był w znoszoną i za dużą jesionkę. Minął ustęp, spojrzał uważnie na kartkę z napisem „Awaria” i powlókł się na ostatnie piętro noga za nogą. Był młody, a poruszał się jak starzec. Był szczupły, a sapał jak grubas. Był człowiekiem, a wyglądał jak zwierzę. Zaremba, przebrany za hydraulika, usiadł na zamkniętej muszli i połą robotniczego fartucha otarł twarz z potu. Usłyszał chrobot klucza w zamku i trzaśniecie drzwiami. Nie miał wątpliwości. To był Potok. Właśnie wszedł do swojego mieszkania.
Policjant usiłował zebrać myśli. Obława na Potoka miała się odbyć nazajutrz. Wszak sąsiad wyraźnie zapowiedział jego powrót na niedzielę. Tymczasem Potok wrócił dzień wcześniej. Zarembie zimno się zrobiło na myśl, co by było, gdyby przybył do swojego mieszkania pół godziny temu, kiedy on sam sprzeniewierzył się środkom ostrożności i wyskoczył na dół po papierosy.
Jeśli coś miało nie wypalić w misternym planie policji, to mogło to nastąpić jedynie z winy ludzkiego błędu. Nie zaniedbano bowiem żadnych środków ostrożności. Wyszykowano ustęp – jako punkt obserwacyjny – a zaopatrzony w aparat pobliski sklep galanteryjny Wassermanna na rogu Żulińskiego i Łyczakowskiej stanowił punkt łączności z komendą. Aby umożliwić szybką komunikację, na centrali telefonicznej poprowadzono specjalną linię między owym sklepem a komendą. Pułapka, zastawiona na Potoka w jego kamienicy, miała być niezawodna. Aby smród nie przeszkadzał wywiadowcom w obserwacji mieszkania podejrzanego, ustęp zamknięto pod pretekstem naprawy hydraulicznej. Do niedzieli mieszkania Potoka dzień i noc miał pilnować jeden policjant i legitymować, i przesłuchiwać każdego, kto by go odwiedził. Na podstawie tych relacji chcieli dowiedzieć się o Potoku czegoś, co by umożliwiło ujęcie go, gdyby jakimś szóstym zmysłem wyczuł obławę i nie wrócił do swojego mieszkania. W niedzielę wszystko się zakończy. O czwartej rano na Żulińskiego miało się zaroić od policjantów. Wśród nich powinni być wszyscy czterej funkcjonariusze urzędu policyjno-śledczego oraz dwunastu tajniaków z IV komisariatu na Kurkowej. Sześciu cywilnych funkcjonariuszy miało czekać na dworcu. A tymczasem Potok przyjechał dzień wcześniej!
Zaremba powoli się uspokajał i zastanawiał, co powinien uczynić. Nie mógł opuścić swojego punktu obserwacyjnego i zatelefonować ze sklepu Wassermanna na komendę, ponieważ wiązało się to z ogromnym ryzykiem.
Читать дальше