– Eee… – Dana spojrzała błagalnie na mnie i na Marca. – Może byście mi trochę pomogli?
– Och, dajcie spokój, chłopcy – odezwał się Marco. – To co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas, prawda?
Trzej mężczyźni spiorunowali go wzrokiem. Marco zapiszczał i schował się za mną.
– Słuchajcie, to wszystko to jedno wielkie nieporozumienie – zaczęłam, próbując załagodzić sytuację. – Widzicie…
– Czekajcie! – przerwała mi pani Rosenblatt, przykrywając dłonią nabrzmiałe żyły na czole Rica. – Mam wizję!
Tylko. Nie. To.
Pani Rosenblatt znowu zrobiła numer ze Świtu żywych trupów, wywracając oczami tak, że widać było tylko białka.
– Widzę… osła. Dużego, silnego osła. – Otworzyła gwałtownie oczy. – Masz zwierzątko?
– Ha! – rzucił Chudy Jim, wychylając się zza znaku. – Ona uważa, że jesteś osłem.
Rico zawył i ponownie natarł na Chudego Jima, ciągnąc za sobą ochroniarzy i policjantów. Może i unieruchomili mu ręce, ale nogi miał ciągle wolne. Biorąc pod uwagę, że Rico jest specjalistą piętnastu różnych sztuk walki, było to duże niedopatrzenie ze strony gliniarzy. Rico podwinął nieco jedną nogę, po czym wyrzucił ją do przodu, trafiając Chudego Jima prosto w twarz.
– Auu. – Chudy Jim poleciał do tyłu, zatrzymując się na jednym z automatów.
– Dosyć tego. Wszyscy jesteście osłami! – wrzasnęła Dana. Potem zwróciła się do Funkcjonariusza Niewinna Buźka, który wyglądał jakby próbował sobie przypomnieć, czy podobna sytuacja była opisana w podręczniku. – Najpierw ty posłuchaj – powiedziała, celując w niego palcem. – Tak, spotykam się z Rikiem.
– Ale… – zaczął Niewinna Buźka.
– Ale raz umówiłam się z tobą – dokończyła Dana. – Raz! Tylko się z tobą spotkałam, a nie obiecałam, że za ciebie wyjdę. Czy tak wygląda ciało mężatki? Nie sądzę.
Niewinna Buźka zamknął usta i skupił się na jakimś wyjątkowo interesującym paproszku, który znalazł na podłodze.
– Ty – ciągnęła Dana, zwracając się do Rica, który nieco się uspokoił, po tym jak wreszcie przyfasolił Chudemu Jimowi. – Za kogo się uważasz, żeby wyżywać się na małych, bezbronnych mięczakach, co?
– Hej! – zaprotestował z podłogi Chudy Jim. Dana go zignorowała.
– Jeszcze nigdy nie widziałam tak okropnego napadu zazdrości. A pracuję z aktorami! Jesteś dorosłym facetem, a nie małym chłopcem bawiącym się w żołnierza. Panuj nad sobą, albo się pożegnamy.
Łat. Byłam pod wrażeniem. To dopiero się nazywa twarda laska.
– A co ze mną? – zapytał Chudy Jim. Dana przewróciła oczami.
– Żartujesz? Ty gadasz do moich cycków. Daj spokój! Chudy Jim wydął wargę. Albo mu po prostu spuchła.
– Wy, chłopcy, możecie dalej się kłócić, jeśli chcecie – kontynuowała Dana, krzyżując ręce na piersi – ale ja zabiłam dziś człowieka i jestem zmęczona. Idę na górę, trochę się przespać. – Odwróciła się i ruszyła w stronę wind. – Maddie? – zawołała przez ramię. – Idziesz?
Jasne, że szłam, bo powietrze było tak przesycone testosteronem, iż ledwo dało się oddychać. – Zaczekaj! – zawołałam, podbiegając do niej. Marco, mama i pani Rosenblatt poszli za nami.
Kiedy dotarliśmy na górę, poczułam, że jestem skonana. Dana i Marco padli na jedno z podwójnych łóżek, a mama położyła się na dostawce. Mi pozostało dzielenie łóżka z panią Rosenblatt. Podział wyglądał w ten sposób, że ja zajmowałam skrawek, a stutrzydziestosześciokilogramowa pani Rosenblatt całą resztę łóżka. Ale nie narzekałam. Przytuliłam twarz do poduszki, zamknęłam oczy i po raz pierwszy od dawna zapadłam w porządny, głęboki sen.
Następnego ranka obudził mnie dźwięk prysznica branego przez Marca. Przekręciłam się na drugi bok i zerknęłam na zegarek. Dziesiąta piętnaście. Jak ja lubię sobie dłużej pospać. Przetarłam oczy, przeciągnęłam się i usiadłam. Dana siedziała na drugim łóżku, oglądając program o tym, jak grać, żeby wygrać w blackjacka.
– Gdzie nasz upiorny duecik? – zapytałam, ziewając.
– Chodzi ci o twoją mamę i panią R.? Poszły na śniadanie. Po drugiej stronie ulicy jest bar z placuszkami; jesz ile chcesz za cztery dziewięćdziesiąt dziewięć. Też jesteś głodna?
Skinęłam głową. Owszem, byłam głodna. A kiedy zaburczało mi w brzuchu, zdałam sobie sprawę, że nie jadłam nic od wczorajszego ranka. Dana zadzwoniła na room service i zamówiła kubek odtłuszczonego jogurtu z truskawkami i granolą dla siebie, oraz bekon, placki ziemniaczane i tosta francuskiego z bitą śmietaną dla mnie. (No co, wczoraj o mały włos nie zginęłam. Życie jest zbyt krótkie, żeby przejmować się zdrowym odżywianiem).
Czekając, aż dostarczą nam jedzenie, podłączyłam komórkę do ładowarki i sprawdziłam wiadomości. Miałam pełną skrzynkę. Pierwsza porcja pochodziła z zeszłego wieczoru, kiedy to wydzwaniały do mnie Dana i mama, żeby dowiedzieć się, gdzie jestem i czy nic mi się nie stało. Potem odsłuchałam wiadomość z Tot Trots. Informowali mnie, że jeśli do poniedziałku nie oddam projektów plastików z Rainbow Brite, mogę pożegnać się z pracą. Przeprowadziłam w myślach szybkie obliczenia i wykombinowałam, że jeśli wyjedziemy z samego rana, nie utkniemy w korku, a potem zarwę noc, to może w przyszłym tygodniu ciągle będę miała pracę. Może.
Starając się nie wyobrażać sobie, jak stoję w moich srebrnych sandałkach bez pięty w kolejce do pośredniaka, przeszłam do kolejnej wiadomości. Była od Ramireza. Jak się po chwili okazało, sześć następnych również. Najpierw przeklinał po hiszpańsku (kiedy znalazł w samochodzie same kajdanki), a potem jeszcze bardziej przeklinał po hiszpańsku (kiedy dowiedział się, że Dana zastrzeliła Gąsienicę).
Ostatnia wiadomość była z rana. Zostawił ją Larry, który mówił, że Felix opowiedział mu o wszystkim, co zaszło wczorajszego wieczoru. Pytał, czy nic mi nie było? Mogłam oddzwonić do niego do domu, bo po tym jak Monaldo został aresztowany, wrócił do Henderson.
Wpatrywałam się w komórkę. Wiedziałam, że powinnam oddzwonić do Larry'ego i postanowiłam, że to zrobię. Później. Teraz, kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, nie byłam pewna, co mu powiedzieć. Zostały same pytania. Dlaczego uciekł? Dlaczego porzucił swoją trzyletnią córkę? Jak wyobrażałam sobie nasze dalsze stosunki? Były to rozważania zbyt wyczerpujące dla kobiety, która niedawno zaliczyła wstrząśnienie mózgu.
Zamiast rozmyślać zjadłam śniadanie, włożyłam top na ramiączkach, dżinsową spódniczkę, botki od Gucciego i zeszłam na dół.
W recepcji siedział Chudy Jim. Jego wargi były tak spuchnięte, że wyglądały jak napompowane kolagenem, nos był ukryty pod bandażami, a oczy otaczały fioletowe obwódki. Zrobiłoby mi się go żal, gdyby nie to, że właśnie rozczulały się nad nim dwie szwedzkie turystki w minispódniczkach i obcisłych topach. Bycie poturbowanym wyraźnie miało swoje dobre strony.
– Hej – powiedziałam. – Nie chcę przeszkadzać, ale masz może dzisiejszego „Informera”?
Chudy Jim wyciągnął egzemplarz spod pulpitu, dając mi znak ręką, żebym się zmywała, po czym ponownie skupił się na biuściastych Szwedkach.
Rozłożyłam gazetę. Nagłówek głosił; „Reporter rozbija gang handlarzy podróbkami”. Hm… tak to zapamiętałam. Z drugiej strony, i tak było to bliższe prawdy niż dziewięćdziesiąt procent tego, co zwykle publikowali w „Informerze”. Przeczytałam artykuł. Przyznaję, że nawet byłam pod wrażeniem. Chłopiec z Tabloidu całkiem nieźle się spisał. Plus, na wszystkich zdjęciach moja głowa została w komplecie z ciałem. Może Felix dostanie kiedyś tego Pulitzera.
Читать дальше