Wrzasnęłam. Wydałam z siebie długi, głośny wrzask, jak na kolejce górskiej w wesołym miasteczku, który rozbrzmiewał w moich uszach jeszcze chwilę po tym, jak skończyło mi się powietrze i musiałam zamilknąć. Przeniosłam wzrok z powalonego olbrzyma na drzwi, spodziewając się, że zobaczę fam policję, federalnych, Ramireza albo starego, dobrego detektywa Sipowicza.
Zamiast nich zobaczyłam dymiącą, czarną lufę ladysmith, spoczywającej w trzęsących się dłoniach mojej najlepszej przyjaciółki Dany.
Zdaje się, że znowu wrzasnęłam. Tyle że tym razem bardziej jak podczas drugiego przejazdu kolejką, kiedy już wiesz, że dopóki jesteś przypięty, nic ci nie będzie, i wszystkie zjazdy oraz pętle nie są już takie straszne.
Zaraz też wyjaśniła się zagadka zamieszania w barze. Do schowka weszli barman Kozioł z FlyBoyz, cały oddział motocyklistów w czarnych skórach, mama i pani Rosenblatt ściskające w garściach pobite butelki od piwa, Marco (kulący się za Kozłem) i facet, który wyglądał jak starszy brat Rocka. Rico.
Położył dłoń na ręce Dany, która wpatrywała się w krew ściekającą na betonową podłogę, delikatnie zmuszając ją do opuszczenia broni. Dana miała oczy jak spodki i szeroko otwarte usta.
– Załatwiłam go? – zapytała, łamiącym się głosem.
Skinęłam, a po moich mokrych policzkach znowu popłynęły łzy. Łzy ulgi. – Tak, skarbie, załatwiłaś go.
Dana zamrugała oczami, przenosząc wzrok ze ściskanego w dłoni pistoletu na wielką dziurę w ciele Gąsienicy.
– Łat, Mac nie przesadzała. To cacko naprawdę ma niezłą siłę rażenia.
Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się, że Marco nie potrafił utrzymać swojego długiego języka za zębami. Po tym jak się rozstaliśmy, zszedł do kasyna, gdzie w Big Apple Bar natknął się na panią Rosenblatt. Wystarczyła jedna uwaga o jego podejrzanej aurze, żeby złamał się jak przedszkolak i powiedział jej o moim planie podszycia się pod Larry'ego (pani Rosenblatt uznała to za bardzo zły pomysł, ze względu na moją karmę). Potem pani Rosenblatt namierzyła mamę przy stole do gry w kości i wszystko jej powtórzyła. Mama prawie zemdlała. (Co ciekawe, kiedy złapała się stołu, żeby odzyskać równowagę, krupier pomyłkowo uznał, że obstawia trudną ósemkę i dodatkowo straciła trzydzieści dwa dolary). Kiedy doszła do siebie, zadzwoniła do Dany, żeby sprawdzić, czy jest ze mną. Oczywiście nie była. Pojechała na lotnisko, żeby odebrać Rica, który zrobił jej niespodziankę i przyleciał, żeby osobiście wręczyć jej nowiutką ladysmith wraz z wyposażeniem. (Nie jestem pewna, czy chodziło o wyposażenie pistoletu). Dana krzyknęła parę razy „O Boże!” i powiedziała o wszystkim Ricowi. Ten zadzwonił do swojego kumpla barmana, który skrzyknął wszystkich stałych bywalców FlyBoyz.
Krótko mówiąc, Gąsienica nie był jedynym, który pojechał za nami na pustynię. Dwadzieścia minut po nim, wyruszyli Marco z mamą i panią Rosenblatt w wypożyczonym przez nie dodge'u minivanie, Dana i Rico w mustangu, a na końcu oddział motocyklistów na harleyach. Na Lone Hill Road minęli się z długim, czarnym lincolnem pędzącym w przeciwnym kierunku. Dana rozpoznała go i, kierowana instynktem, pojechała za nim do Victorii. To jej refleksowi zawdzięczałam, że nie byłam teraz karmą dla rybek.
Kiedy Rico zabrał jej pistolet, Dana zaczęła na zmianę trząść się i płakać, oraz zarzekać, że nigdy więcej nie weźmie „tej rzeczy” do ręki. Biorąc pod uwagę, że teraz był to dowód w sprawie, nie zapowiadało się, żeby szybko miała ku temu okazję. Kiedy w końcu przyjechali policjanci, zdjęli z rąk Dany ślady prochu. Potem zabrali ją i Rica do jednego z pomieszczeń służbowych na przesłuchanie przez detektywa Sipowicza. Zostaliśmy zapewnieni, że to jedynie formalność i że z uwagi na okoliczności, nie zostaną im przedstawione żadne zarzuty. Mimo to, pani Rosenblatt pozostała czujna, gotowa natychmiast zadzwonić do kancelarii prawnej, w której pracował jej drugi, zmarły mąż Carl, gdyby tylko na widoku pojawiły się kajdanki czy jakieś moczopędne napoje.
Korzystając z zamieszania, Felix wymknął się niepostrzeżenie, zapewne po to, żeby szybko nasmarować artykuł, zanim inni zwąchają tę historię i go ubiegną. Mama, pani R., Kozioł, krzepcy motocykliści i „dziewczęta” w piórach zostali zaproszeni do głównej sali klubu, gdzie składali zeznania, wywoływani pojedynczo przez umundurowanych policjantów (których było teraz dwa razy więcej niż drag queens). Wszystko to razem przypominało dziwaczny bal kostiumowy – skórzane spodnie mieszały się z obszytymi cekinami trykotami, między którymi migała namiotowata różowo – niebieską suknia pani Rosenblatt. Podejrzewam, że podobne rzeczy widuje się po kwasie.
Jeśli chodzi o mnie, to zostałam posadzona na stołku barowym, gdzie otulona brzydkim, zielonym kocem zastanawiałam się, kiedy przestaną mi szczękać zęby. Sanitariusz orzekł, że mam lekkie wstrząśnienie mózgu, ale poza tym, żadnych fizycznych obrażeń. Inaczej miała się sprawa z moją psychiką. Nie co dzień widzi się, jak twoja najlepsza przyjaciółka robi w czyjejś klatce piersiowej dziurę wielkości piłki do softballa. I choć ani trochę nie opłakiwałam śmierci takiej szumowiny jak Gąsienica, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak leży w kałuży gęstej krwi. Wierzcie mi, prawdziwa śmierć jest o wiele bardziej wstrząsająca, niż to co się ogląda w Kryminalnych zagadkach Las Vegas.
– Maddie!
Odwróciłam się i zobaczyłam przy wejściu Ramireza. Pokazał odznakę jednemu z umundurowanych policjantów, a potem przepchnął się między nimi i ruszył prosto do mnie. Szybko przejechałam palcem pod okiem, żeby sprawdzić, czy bardzo się rozmazałam. Tyle ostatnio płakałam, że nie zdziwiłabym się, gdyby czarne smugi tuszu sięgały mi aż do podbródka. Przejechałam palcem pod drugim okiem i poprawiłam trochę włosy. No co? Miałam wstrząs mózgu, ale nie byłam martwa.
– Maddie! – powtórzył Ramirez, po czym złapał mnie w objęcia. Jego uścisk był tak mocny, że bałam się, iż za chwilę połamie mi żebra. Przytulał mnie tak przez dłuższą chwilę, nie mówiąc ani słowa. – Nigdy więcej nie waż się robić czegoś takiego – wyszeptał w końcu. Ale tym razem w jego głosie nie było śladu Złego Gliny. Ośmielę się powiedzieć, że tym razem jego głos był niemal… czuły.
– Przepraszam – wymamrotałam, wtulając twarz w jego pierś. Uwolnił mnie z żelaznego uścisku i zrobił krok w tył, żeby mi się przyjrzeć. Jednocześnie sprawdził rękami, czy nie jestem przypadkiem połamana. Muszę przyznać, że kiedy jego dłonie prześlizgały się po moich udach, zrobiło mi się gorąco w wiadomym miejscu, co nie było zbyt stosowne, ze względu na okoliczności.
– Wszystko w porządku? – zapytał, delikatnie badając palcami guz z tyłu mojej głowy.
– Tak, wszystko okej – powiedziałam. No, może trochę przesadziłam. Ale najważniejsze, że żyłam.
Wypuścił powietrze i przeczesał palcami czarne włosy. Omiótł wzrokiem mój strój, zatrzymując się dłużej na platformach i bluzce z gorsetem.
– Jezu, Maddie, co ty sobie wyobrażałaś? Prawie dostałem ataku serca, kiedy zadzwonili do mnie z policji.
– Naprawdę? – Kiedy usłyszałam troskę w jego głosie, znowu zrobiło mi się gorąco w niestosownym miejscu.
– Naprawdę. – Wyciągnął rękę, żeby założyć mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów. Kiedy to robił, jego dłoń musnęła lekko mój policzek. – Nie cierpię, kiedy omija mnie cała akcja. – Jego usta uniosły się w kącikach.
Читать дальше