Robert Louis Stevenson - Wyspa skarbów

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Louis Stevenson - Wyspa skarbów» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Мифы. Легенды. Эпос, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wyspa skarbów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wyspa skarbów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Do karczmy, w której pracuje Jim, przybywa stary kapitan z tajemniczą skrzynią. Gdy mężczyzna umiera, chłopak postanawia sprawdzić, co znajduje się w skrzyni.W ten sposób Jim wchodzi w posiadanie mapy prowadzącej do skarbu. Wkrótce postanawia zorganizować wyprawę po skarb, którego poszukują również dawni towarzysze zmarłego.Powieść Roberta Louisa Stevensona została wydana po raz pierwszy w 1883 roku. Wcześniej była publikowana w odcinkach na łamach czasopisma dla dzieci „Young Folks”. Wielokrotnie ekranizowana i wznawiana stała się jedną z najbardziej znanych opowieści o piratach, a także nieprzerwanie obowiązującym wzorcem dla wielu kolejnych historii o tej tematyce.

Wyspa skarbów — читать онлайн ознакомительный отрывок

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wyspa skarbów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Matka bawiła właśnie na piętrze u ojca, a ja zastawiałem stół do śniadania na przybycie kapitana, gdy wtem otworzyły się drzwi izby gościnnej i wszedł mężczyzna, którego dotychczas nigdy nie zdarzyło mi się widzieć. Miał cerę żółtą jak wosk i brakowało mu dwu palców u lewej ręki; choć miał przy boku kordelas, nie wyglądał jednak na wojownika. Dybałem na żeglarzy, czy to o dwóch nogach, czy o jednej, a więc człowiek nowo przybyły wprawił mnie w kłopot. Nie miał w sobie nic z żeglarza, a pomimo to zalatywało od niego morzem.

Zapytałem, czym mogę służyć. Zażądał rumu, lecz gdy zabierałem się do wyjścia z pokoju, chcąc spełnić jego żądanie, rozsiadł się za stołem i skinął na mnie, bym podszedł bliżej. Przystanąłem trzymając pod pachą serwetę.

– Chodź no bliżej, synku – rzekł nieznajomy. – Chodź no bliżej!

Postąpiłem krok naprzód.

– Czy ten stół zastawiacie dla mego towarzysza Billa? – zapytał ów świdrując mnie zezem.

Odparłem, że nie znam jego towarzysza Billa, nakrywam zaś do stołu dla osoby mieszkającej w naszym domu i zwanej przez nas „kapitanem”.

– Niech mu będzie! – rzekł ów. – Wszystko mi jedno, czy mój towarzysz Bill nazywa się kapitanem, czy też nie. Ma bliznę na policzku, a przy tym bardzo miłe obejście z ludźmi, zwłaszcza przy piciu. Jako dowód weźmy więc, że wasz kapitan ma bliznę na policzku – i jeśli wola, zaznaczę jeszcze, że jest to prawy policzek. Ach, tak! Już ci o tym mówiłem! Wobec tego, czy mój towarzysz Bill znajduje się w tym domu?

Wyjaśniłem, że wyszedł na przechadzkę.

– Dokąd, mój synku? Dokąd poszedł?

Wskazałem na skałę i udzieliłem wskazówek, kiedy i jaką drogą kapitan prawdopodobnie będzie wracał, oraz odpowiedziałem na kilka innych pytań. Wówczas przybysz odezwał się:

– No, to już na pewno sobie popiję serdecznie z mym towarzyszem Billem.

W czasie wymawiania tych słów miał minę bardzo nieprzyjemną, tak iż miałem podstawę przypuszczać, że jest w błędzie, nawet jeżeli przyjąć, iż ma na myśli to, co powiedział. Lecz pomyślałem sobie, że to nie moja sprawa, a zresztą sam nie wiedziałem, co wypada począć. Przybysz nadal stał w samych drzwiach gospody, wyzierając za róg domu jak kot czyhający na mysz. Raz już chciałem wyjść na ulicę, lecz natychmiast mnie odwołał; ponieważ zaś nie chciałem ulec jego zachciankom, zmienił się okropnie na trupiożółtej twarzy i zmusił mnie do posłuszeństwa takim przekleństwem, że aż się wzdrygnąłem. Ledwom się cofnął, przybrał znów dawny wyraz i klepiąc mnie na wpół dobrotliwie, na wpół drwiąco po ramieniu, nazwał mnie „poczciwym chłopakiem” i twierdził, że żywi dla mnie szczerą sympatię.

– Mam syna rodzonego, podobnego do ciebie jak dwie krople wody, który jest moją chlubą. Lecz pierwsza rzecz u chłopca to karność, tak, mój synku, karność. Gdybyś pływał po morzach wraz z Billem, nie kazałbyś sobie niczego dwa razy powtarzać – nie! Nie było to nigdy w zwyczaju Billa ani tych, którzy z nim żeglowali. Ale otóż, ani chybi kroczy mój kamrat Bill z lunetą pod pachą! A niechże go! Tak, to on! Chodź no, synku, ze mną do izby i schowajmy się za drzwiami. Zrobimy małą niespodziankę Billowi. A niechże go, powiadam!…

Mówiąc to, nieznajomy wycofał się wraz ze mną do izby gościnnej i ustawił mnie poza sobą w kącie w ten sposób, że otwarte drzwi zasłaniały nas obu. Możecie sobie wyobrazić, jak byłem nieswój i przerażony, a strach mój jeszcze się zwiększał, gdy widziałem, że osobliwy gość też nie grzeszył odwagą. Wciąż tarł rękojeść kordelasa i próbował obluźnić brzeszczot w pochwie, a przez cały czas oczekiwania nieustannie coś przełykał, jakby się dławił jakąś ością w gardle.

W końcu kapitan wszedł gromkim krokiem do izby, trzasnął drzwiami za sobą i nie rozglądając się w prawo ani w lewo, zmierzał wprost do miejsca, gdzie oczekiwało nań zastawione śniadanie.

– Bill! – ozwał się nieznajomy głosem, któremu, jak mi się zdawało, usiłował nadać brzmienie śmiałe i silne.

Kapitan wykonał zwrot w tył na pięcie i stanął do nas frontem; twarz jego naraz straciła barwę brunatną i nawet nos mu posiniał. Miał wygląd człowieka, który zobaczył upiora lub diabła, albo, o ile to możliwe, jeszcze gorszą stworę. Słowo daję, że żal mi się go zrobiło przez chwilę, tak wydał się stary i złamany.

– Chodź, Billu! Wszak mnie poznajesz? Poznajesz na pewno starego druha okrętowego? – mówił tymczasem przybysz.

Kapitan jakby zaczerpnął powietrza.

– Czarny Pies! – powiedział.

– A któż by inny? – żachnął się tamten nabierając nieco rezonu. – Czarny Pies, ten sam co zawsze, przybywa, żeby zobaczyć się ze swym starym druhem Billem w gospodzie „Pod Admirałem Benbow”… Ach, Billu, Billu, przeżyliśmy obaj kopę lat od czasu, gdy postradałem te dwa knykcie – i wzniósł do góry okaleczoną rękę.

– Patrzcie no – mruknął kapitan. – Takżeś mnie podszedł! Tak, jestem tu we własnej osobie. No, mów, co się stało?

– To o ciebie idzie – odpowiedział Czarny Pies – musisz to usłyszeć, Billu. U tego miłego chłopaczka zamówiłem szklankę rumu, bo mi się bardzo pić chce; siądźmy przy sobie, jeżeli sobie tego życzysz, i pogwarzymy jak starzy kamraci.

Gdy wróciłem z rumem, obaj już siedzieli z obu stron stołu zastawionego dla kapitana. Czarny Pies siedział bliżej drzwi, bokiem, i zdawało mi się, że jednym okiem spozierał na swego kamrata, a drugim szukał odwrotu.

Poprosił mnie, żebym wyszedł i zostawił drzwi szeroko otwarte.

– A wara tam podglądać przez dziurkę od klucza, synku! – upominał mnie. Zostawiłem więc ich obu i odszedłem do szynkwasu 5 5 szynkwas – bufet, lada w szynku, w karczmie, przy których kupowało się trunki. [przypis edytorski] .

Przez długi czas, mimo wszelkich zabiegów zmierzających do podsłuchania ich rozmowy, nie zdołałem nic uchwycić prócz przytłumionego mamrotania, lecz w końcu głosy zaczęły się coraz więcej podnosić i mogłem odróżnić oderwane wyrazy, przeważnie przekleństwa kapitana.

– Nie, nie! Nie, nie! Z tym trzeba już raz skończyć – wrzeszczał zajadle, a w chwilę później znów dały się słyszeć słowa:

– Jeżeli dojdzie do działania, działajmy wszyscy, powiadam.

Naraz, zgoła niespodzianie, nastąpił przerażający wybuch przekleństw i innych hałasów, stół i krzesło runęły, dał się słyszeć brzęk stali, a potem okrzyk bólu; w chwilę później zobaczyłem, że Czarny Pies uciekał co sił w nogach, a kapitan ścigał go zapalczywie – obaj mieli w ręku obnażone kordelasy, pierwszemu zaś szła ciurkiem krew z lewego ramienia. Tuż przy samych drzwiach kapitan wymierzył w uciekającego ostatni groźny cios, który strzaskałby mu kość pacierzową, gdyby ostrze nie zawadziło o sążnisty szyld naszego „Admirała Benbow”. Po dziś dzień można oglądać powstałą stąd szczerbę na dolnej krawędzi deski.

Było to ostatnie uderzenie w tej bójce. Czarny Pies znalazłszy się na ulicy okazał się, pomimo rany, przedziwnie rączy w nogach i w ciągu pół minuty zniknął za skrajem wzgórza. Natomiast kapitan stanął jak wryty, wlepiając oczy w deskę szyldu, następnie przetarł kilkakrotnie oczy ręką i wreszcie zawrócił do domu.

– Jim! daj mi rumu! – przemówił, a zauważyłem, że słaniał się nieco i jedną ręką próbował uchwycić się ściany.

– Czy pan raniony? – zawołałem.

– Rumu! – powtórzył. – Muszę stąd odejść. Rumu, rumu!

Wybiegłem, by mu go przynieść, lecz ponieważ byłem wytrącony z równowagi tym wszystkim, co zaszło, więc stłukłem szklankę i pobrudziłem kran. Gdy wybierałem się powtórnie po trunek, usłyszałem nagły łoskot w jadalni. Wbiegłszy ujrzałem kapitana leżącego jak długi na posadzce. W tejże chwili matka moja, zaniepokojona wrzawą i zgiełkiem bijatyki, zbiegła z piętra na pomoc. Wspólnymi siłami podnieśliśmy głowę omdlałego. Oddychał głośno, chrapliwie, lecz oczy miał zamknięte, a twarz zmieniła mu się okropnie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wyspa skarbów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wyspa skarbów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wyspa skarbów»

Обсуждение, отзывы о книге «Wyspa skarbów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x