Chciałem porozmawiać z nią o moich spostrzeżeniach, naprawdę tego chciałem, zamierzałem to jednak zrobić dopiero pod koniec tygodnia. Nie tylko dlatego, że miałem mnóstwo roboty, ale ponieważ potrzebowałem trochę czasu, żeby zastanowić się, jak jej to najlepiej przekazać. Prawdę mówiąc, wciąż czułem wyrzuty sumienia z powodu rzeczy, które powiedziałem, odprowadzając ją po raz ostatni do domu, i czułem je nie tylko dlatego, że sztuka odniosła sukces. Chodziło bardziej o to, że Jamie była dla mnie zawsze miła i wiedziałem, że źle postąpiłem.
Jeśli mam być szczery, nie wydawało mi się również, żeby ona sama miała ochotę ze mną rozmawiać. Zdawałem sobie sprawę, że widzi, jak rozmawiam z przyjaciółmi podczas dużej przerwy. Siedziała w kąciku, czytając swoją Biblię, ale ani razu do nas nie podeszła. Kiedy jednak wychodziłem tego dnia ze szkoły, usłyszałem za plecami jej głos. Zapytała czy mógłbym ją odprowadzić do domu. Mimo że nie byłem jeszcze gotów podzielić się z nią moimi myślami, zgodziłem się. Ze względu na stare czasy, rozumiecie.
Chwile później Jamie przeszła do rzeczy.
– Pamiętasz, co mówiłeś, odprowadzając mnie po raz ostatni do domu? – zapytała.
Kiwnąłem głową. Wolałbym, żeby mi tego nie przypominała.
– Obiecałeś, że mi to wynagrodzisz – powiedziała.
Trochę mnie to zdezorientowało. Myślałem, że już to zrobiłem, występując w sztuce.
– Zastanawiałam się, co takiego mógłbyś zrobić – kontynuowała jamie, nie dając mi dojść do słowa. – i oto, co wymyśliłam…
Zapytała, czy mógłbym zebrać słoiki po marynatach i puszki po kawie, które ustawiła na początku roku w sklepach i barach w całym miasteczku. Słoiki i puszki stały na ladach, na ogół blisko kasy, żeby ludzie mogli wrzucać do nich drobne pieniądze przeznaczona dla sierot. Jamie nie chciała prosić ludzi wprost o pieniądze, wolała, żeby dawali je dobrowolnie. W jej mniemaniu było to bardziej po chrześcijańsku.
Pamiętam dobrze te pojemniki, które stały miedzy innymi „ U Cecila” i w kinie „ Korona”. Kiedy kasjer nie patrzył, moi przyjaciele i ja wrzucaliśmy do środka papierki i żetony, które spadając brzęczały jak monety, a potem śmieliśmy się w kułak, wyobrażając sobie, jak Jamie otwiera którąś z puszek, sądząc, że w środku jest masa pieniędzy, i nie znajduje nic poza papierkami i żetonami. Przypominając sobie swoje różne wyczyny, człowiek krzywi się czasem z niesmakiem, i właśnie to teraz zrobiłem.
Jamie spostrzegła moją kwaśną minę.
– Nie musisz tego robić – powiedziała, wyraźnie rozczarowana. – Pomyślałam po prostu, że już niedługo Boże Narodzenie, a ja nie mam samochodu i nie zdążę ich wszystkich zebrać…
– Nie, nie… – przerwałem jej. – Zrobię to. I tak nie mam dużo do roboty.
To właśnie zatem robiłem we środę, mimo że musiałem uczyć się do sprawdzianów i nie wypełniłem jeszcze podania na studia. Jamie dała mi listę wszystkich miejsc, w których ustawiła puszki, a ja pożyczyłem samochód od mamy i zacząłem zbiórkę od drugiego końca miasteczka. Jamie rozstawiła w sumie około sześćdziesięciu pojemników i sądziłem, że zabranie ich zajmie mi tylko jeden dzień. W porównaniu z ich rozstawieniem powinna to być kaszka z mleczkiem. To pierwsze zajęło Jamie prawie sześć tygodni, ponieważ najpierw musiała znaleźć sześćdziesiąt pustych słoików i puszek, a potem, nie posiadając samochodu, mogła ustawić tylko dwie albo trzy dziennie. Zbierając je, czułem się z początku trochę głupio, bo była to w końcu inicjatywa Jamie, ale powtarzałem wszystkim, że to ona poprosiła mnie o pomoc.
Chodziłem od firmy do firmy, zbierając puszki i słoje, i pod koniec pierwszego dnia uświadomiłem sobie, że potrwa to trochę dłużej, niż myślałem. Udało mi się zebrać nie więcej niż dwadzieścia pojemników, ponieważ zapomniałem o pewnym prostym fakcie. W miasteczku takim jak Beaufort nie można było ot tak sobie wpaść do sklepu i złapać puszki, nie pogadawszy najpierw z właścicielem albo nie pozdrowiwszy kogoś, kogo się znało. To było po prostu nie do pomyślenia. Musiałem więc zachować spokój, gdy jakiś facet opowiadał o marlinie, którego złowił zeszłej jesieni, pytał, jak mi idzie w szkole, napomykał, że potrzebuje pomocy przy rozładowaniu paru skrzynek na zapleczu, albo zasięgał mojej opinii, czy nie powinien przesunąć w inne miejsce półki z czasopismami. Wiedziałem, że Jamie jest w tym dobra, i starałem się zachowywać tak, jak jej zdaniem powinienem. Była to w końcu jej inicjatywa.
Żeby nie przedłużać dodatkowo całej sprawy, nie sprawdzałem za każdym razem zawartości pojemników. Wrzucałem po prostu zawartość jednej puszki do drugiej i ruszałem dalej. Pod koniec pierwszego dnia wszystkie datki znalazły się w dwóch dużych słojach, które zaniosłem do swojego pokoju. Przez szkło widziałem kilka banknotów – co prawda niezbyt wiele – i nie niepokoiłem się zbytnio, póki nie wysypałem zawartości na podłogę i nie zobaczyłem, że składa się głównie z jednocentówek. Choć nie było tam tak dużo żetonów i papierków, jak się obawiałem, po przeliczeniu pieniędzy nie mogłem opanować rozczarowania. Zebrałem dwadzieścia dolarów i trzydzieści dwa centy. Nawet w roku 1958 nie była to zbyt wielka suma, zwłaszcza gdy podzieliło się ją między trzydzieścioro dzieci.
Nie upadałem jednak na duchu. Mając nadzieję, że to jakaś pomyłka, wyjechałem następnego dnia na miasto, zebrałem kolejne puszki i odbyłem pogawędki z kolejnymi dwudziestoma sklepikarzami. Wynik: 23 dolary i 89 centów.
Trzeci dzień był jeszcze gorszy. Przeliczywszy pieniądze, sam nie mogłem uwierzyć w to, jak jest ich mało. 11 dolarów i 52 centy. Pochodziły z lokali nad samym morzem, które odwiedzali turyści i ludzie tacy jak ja. Co z nas za łachudry, pomyślałem.
Widząc, jak mało udało się zebrać – łącznie 55 dolarów i 73 centy – czułem się okropnie, zwłaszcza, że puszki stały przez cały rok i sam widziałem je niezliczoną ilość razy. Tego wieczoru miałem zadzwonić do Jamie i powiedzieć jej, ile zebrałem, ale nie byłem po prostu w stanie tego zrobić. Opowiadała mi wcześniej, jak bardzo chciałaby zrobić w tym roku coś wyjątkowego, a ta suma na pewno tego nie umożliwiała – nawet ja zdawałem sobie z tego sprawę. W związku z tym okłamałem ją, mówiąc, że powinniśmy razem przeliczyć pieniądze, bo to w końcu jej zbiórka, nie moja. Wszystko to było bardzo przygnębiające. Obiecałem, że przyniosę pieniądze następnego dnia po szkole. Nazajutrz był dwudziesty pierwszy grudnia, najkrótszy dzień w roku. Do Bożego Narodzenia zostało tylko cztery dni.
– To jakiś cud, Landon! – stwierdziła, przeliczywszy pieniądze.
– Ile tam jest? – zapytałem, choć doskonale to wiedziałem.
– Prawie dwieście czterdzieści siedem dolarów.
Kiedy na mnie spojrzała, w jej oczach malowała się radość. Ponieważ Hegbert był w domu, miałem prawo wejść do salonu i tam właśnie Jamie przeliczała pieniądze. Stały w porządnych małych słupkach na podłodze, prawie same dwudziestopięciocentówki dziesiątki. Hegbert siedział przy kuchennym stole, pisząc kazanie, ale nawet on odwrócił głowę na dźwięk jej głosu.
– Myślisz, że to starczy? – zapytałem niewinnym tonem.
Kiedy nadal nie wierząc własnym oczom, rozejrzała się po pokoju, po jej policzkach płynęły łzy. Nawet po przedstawieniu nie wydawała się taka bardzo szczęśliwa.
– To… to coś wspaniałego – powiedziała, posyłając mi promienny uśmiech. Nigdy jeszcze nie słyszałem w jej głosie tyle emocji. – W zeszyłem roku zebrałam tylko siedemdziesiąt dolarów.
Читать дальше