Nie było w tej porze gotowego nic jeszcze, ale ogień się palił, garnki stały przy nim dokoła. Garuśnica wprost do nich poszła. Miała jaja, była słonina, mleko zsiadłe, śmietana, był miód w plastrze, i chleb nieczerstwy. Mieli i piwo niekwaśne, czegóż głodnemu podróżnemu więcej mogło być potrzeba?
Wszedłszy do izby, znowu się dokoła obracając rozpatrywał, a Wiaduch nie spuszczał go z oka. Nareszcie, gdy obejrzawszy się siadł na ławie, gospodarz też, wprawdzie opodal, usadowił się także. Mówiliśmy już, że dnia tego był dosyć wesół, i język zawsze ochotny do obracania się w ustach, usposobienie miał nie próżnować.
Jak podróżny chacie, tak Wiaduch jemu pilno się przyglądał, rad był wiedzieć, co za jednego miał w gościnie. Dostatek na nim widać było – ziemianina się mógł domyślać, ale i mieszczaństwo niektóre też się z pańska nosiło.
Podróżny skinąwszy głową gospodarzowi z uśmiechem, dosyć niezgrabnie wziął się do ukrojenia sobie kawałka chleba, posypał go solą i począł jeść chciwie.
Wiaduchowi zdawało się, gdy krajał, jakby to pierwszy raz czynił w życiu, tak był niezgrabny.
– Nie rozkazując wam – jeżeli łaska – rzekł grzecznie gospodarz – zdaleka miłościwy pan?
Gość wskazał w stronę Krakowa.
– Od Krakowa – rzekł.
– Pewnie ziemianin tuteczny? – odparł Wiaduch.
– Nie! głową potrząsając, rzekł zajadający.
Zdziwił się Leksa, pomyślał że pewnie urzędnika jakiegoś chyba ma przed sobą.
– Juści nie mieszczanin… zamruczał… to widać.
– No – rozśmiał się badany, nie jestem ci, prawda, mieszczaninem, ale przecie – od miasta jestem…
Powiedzieć jakoś nie chciał kto był, Wiaduch dał mu pokój. Wiedział, że ziemianinem nie był, to mu starczyło.
– A wam jak się tu dzieje? – zapytał z kolei gość. Dużo ciężarów na sobie macie? Płacicie co Neorży? – To człek żądny grosza?
– Znacie go – miłościwy – rozśmiał się Wiaduch, ale, który z nich inny! Każdyby rad wziąć, czego sam nie zapracował! I nie dziw, potrzeba im dużo. A z czegoby te szaty mieli piękne, i woźniki, i stroje, i klejnoty, i dobre jadło i napitek zamorski?
Słuchał z ciekawością podróżny, który o chlebie nawet zapominać się zdawał. Usta mu się do uśmiechu składały.
– Jak was mianują? – zapytał.
– Mnie na chrzcie świętym nazwano Leksą, a ludziska niepoczciwe ochrzcili Wiaduchem…
Ruszył ramionami – Wiaduch! Niech będzie i Wiaduch!
– Gospodarka dobrze idzie? – badał dalej gość.
– A no – idzie i kuleje – różnie bywa – mówił poufale kmieć. Pracować trzeba, bo człowiek i na siebie i na dzieci, na grad, na burzę, na złodzieja musi zarobić, na pana Neorżę i na księdza… Wszyscy żyją z nas…
– Tak ci jest – mój stary – odparł, wysłuchawszy przybyły, ale wy lejecie pot, a drudzy was broniąc, krew wylewają.
Wiaduch się rozśmiał serdecznie.
– No – krew i nasza się leje – rzekł… nie jeden raz… ale jaki tam pan Bóg na świecie porządek ustanowił, my go nie przerobimy. Machnął ręką.
– Przecie chleb macie? – pytał dalej ciekawy podróżny, przypatrując się, jak Garuśnica z dziewczęciem koło ognia i garnków chodziła.
– Bywają i głodne lata – westchnął kmieć. U mnie to tam jeszcze ziarna w zapasie trochę jest, a drudzy na przednowku czasem i trawę gotują, zielska i korę tartą jedzą… a z głodu mrą; który Boga w sercu nie ma, naówczas rozbija.
Rozśmiał się słuchający i dodał butno.
– Nie dziw, bo ziemianie a rycerstwo często i głodu nie znając, rozbija po gościńcach.
Zdawało się to śmiałe powiedzenie dziwić gospodarza, pomyślał w duchu, że juści sam on do rycerstwa należeć nie mógł, kiedy się tak o niem odzywał.
Spojrzał bystro…
– Miłościwy mój – odezwał się poufale, pp. ziemianom się nie dziwować. Wszak ci to z przeproszeniem, i bydle gdy się dobrze naje, bryka a dokazuje. Im ci też tu w tem naszem królestwie nieźle się dzieje…
Po namyśle poprawił się Wiaduch.
– Pono tak i wszędzie na świecie.
– Tak jest – potwierdził gość – w innych ziemiach toż samo, albo i gorzej.
– Nie zawsze to tak bywało – począł Leksa – ojcowie mówią, wszyscy jednacy byli, potem się to popsuło… i kmieć, na pół niewolnym został.
– Ależ! – zaprzeczył słuchający – kto wolen był, ten i jest!
Wiaduch głową potrząsał.
– Siłaby o tem mówić – rzekł.
– Mówcie, proszę, rad posłucham – wtrącił, do chleba powracając, siedzący na ławie. – Kmieciowi tak źle u nas nie jest…
Popatrzał mu w oczy Leksa i potrząsł głową.
– A no – rzekł – tylko że za kmiecia zabitego lada kto gdy zapłaci cztery grzywny winy, a za głowę blizkim sześć, nic mu nie będzie, a za ziemianina musi sześćdziesiąt dać i czasem tego nie starczy…
Kmieciowi, gdy dokuczy Neorża taki, nawet się z ziemi jego wynieść nie może, musi czekać wedle obyczaju, albo na pana klątwy, albo żeby mu dziewczynie krzywdę wyrządził, lub by za jego długi pokutował… a i tak…
– Przecie sędziów macie? – zarzucił gość.
– Sędziowie albo ziemianie są, lub się ich boją; sprawiedliwości u nich nie znaleść.
Osądzą źle, jakże tu sędziego naganić? Jeżeli kasztelan przy sądzie był, gronostaje lub łasicę trzeba mu dać za to. Sędzia za każdą sprawę cztery grosze żąda, bo dla niego małej niema.
Woźny przyjdzie z czeladzią swą, bierze woły, suknie, siekiery, motyki… kiedy się czem opłacić nie masz.
Gdy tak Wiaduch rozprawiał, podróżny się przysłuchiwał pilniej coraz.
– A jakażby na to rada była, aby sprawiedliwość się działa każdemu? – zapytał – boć i kmieć ją powinien mieć.
Wiaduch aż z ławy wstał, tak mu się pytanie dziwnem zdało.
Popatrzył na badającego.
– Miłościwy panie – rzekł – jam prosty człek, ale mnie się widzi, że na to rady nie ma. Chodzę ja do kościoła i słucham, co ksiądz rozpowiada; pono na świecie tak bywało i do końca świata zostanie.
Zamyślił się gość, ale wtem Garuśnica z Bogną zaczęły się zwijać około stołu, przynosząc jadło… A choć niewytworne ono było, chłopskie, głodny zabrał się doń śmiejąc, i jakby po raz pierwszy w życiu tych przysmaków kosztował.
Smakowało mu wyśmienicie.
Wiaduch też miskę wziąwszy na kolana, zajadał spuściwszy głowę.
Postawiła Bogna przed gościem dzbanek z piwem i prosty kubek drewniany, tylko z instynktem kobiecym, chcąc go przyjąć dobrze, dobrała najpiękniejszy. Świeżo był wystrugany, jak toczony, a na jasnem drzewie kraśne obwódki jakby obręcze zakreślały.
Gość nalał sobie, i do zapatrzonego ładnego dziewczęcia kiwnąwszy głową przepił, aż się zarumieniło, twarz zakryło i ku ognisku cofnęło.
Jedli czas jakiś milczący, lecz młody pan, wkrótce przerwaną na nowo począł rozmowę.
– Mówcież mi, proszę – rzekł – o waszym stanie i o dolegliwościach jego, dobrze to wiedzieć, aby radzić temu.
Wiaduch ruszył nieznacznie ramionami z niedowierzaniem.
– Wiedzieć jak wiedzieć – rozśmiał się – ale poradzić ani król nie potrafi…
– Ani król? – zdziwiony podchwycił gość – przestając jeść i wlepiając oczy w niego, a to dla czego? przecie siłę ma, wolę ma!
– A no, jeno rycerstwa swe musi oszczędzać, ziemianów nie drażnić, bo on panuje, a oni go trzymają. Za ziemiany i rycerstwem kmiecia nie widać. On stoi na końcu, ostatni.
– Przecie król wszystkim panem jest – sprzeciwił się słuchacz – tak rycerstwu jak kmieciowi.
Читать дальше