W istocie były one królowej godne. Z wnętrza skrzynek, wybitych jedwabnemi tkaninami, połyskiwały w ciężkich oprawach, na których wiły się emaliowane ozdoby, ogromne rubiny, szafiry, ametysty, szmaragdy, perły dziwnych kształtów, to białe, to różowo zabarwiane…
Wszystko to jednak zaledwie potrafiło zwrócić roztargnione księżnej oko. Skłoniła głową z lekka na znak niemego podziękowania, lecz nie okazała radości, nie odezwała się ani słowem, nie poruszyła ku nim ręki.
Margrabia Karol, dobywszy pas ze skrzynki, rzucił go jej na kolana, żartobliwie twierdząc, iż przepasanie nim uzdrowić ją miało. Klejnot zsunął się z nich i padł z łoskotem na ziemię.
Nie podniósł go nikt.
Kaźmirz, widząc tak jawną obojętność, rumienił się i blednął.
Margrabiemu zdało się, że najlepszym sposobem zbliżenia narzeczonych będzie zostawienie ich sam na sam z sobą. Usunął się więc w drugi koniec obszernej komnaty ku oknu, z którego ożywione świetnym dworem podwórze w świetle majowego poranka widać było.
Po odejściu brata, raz pierwszy oczy Margarety podniosły się na Kaźmirza, trafiły właśnie na chwilę, w której król, dotknięty w swej dumie, siedział zasępiony i groźny.
Oko księżnej, choć nie było łagodnem, zmieniło jednym wejrzeniem jego usposobienie.
Pochylił się, zapytując ją o zdrowie.
Księżna pomyślała nad odpowiedzią, usta się jej poruszyły i wyrazem ostrym odparła.
– Jestem chora, widzicie to sami. Będę chorą – dodała. – Sądzę, że wam potrzebaby innej żony… Ze mną smutek do domu weźmiecie…
– Mam nadzieję, że znajdą się u mnie środki rozproszenia go – rzekł Kaźmirz. – Wszystko, co wam może być przyjemnem…
– Mnie już nic przyjemnem nie jest – sucho przerwała księżna.
– Pozwólcie mi mieć nadzieję, że się to zmieni – rzekł król.
– To się zmienić nie może – odparła Margareta.
Słowom tym odpychające towarzyszyło wejrzenie. Kaźmirz zarumienił się, lecz pozostał panem siebie.
– Być może – odezwał się po chwili – iż mnie i królestwo moje nieprzyjaciele źle wam odmalowali i że ztąd powstał wstręt jakiś do mnie. Przekonacie się, że ludzie kłamią.
Księżna dumnie głową potrzęsła, nogą, przy której leżał pas złoty, upadły na ziemię, popchnęła go niecierpliwie.
Zapatrzyła się w okno, umyślnie unikając spotkać króla oczy, które w nią były wlepione.
– Bywaliście na Węgrzech! – odezwała się z wyrazem przekąsu jakiegoś Margareta. – Mówią, że tam są niewiasty piękne bardzo. Dwór królowej Elżbiety obfitować w nie musi?
Kaźmirz zrozumiał przymówkę, ruszył ramionami pogardliwie i usiłował się uśmiechnąć.
– Jednakże – przerwał – piękniejszej nad was nie widziałem w życiu ani na węgierskiem, ni na żadnym dworze.
Królewna odpowiedziała na tę grzeczność bladym uśmiechem szyderskim.
– Miałażbym wam przypominać kogo? – odparła złośliwie.
Kaźmirz, którego twarz za każdym takim pociskiem krew oblewała, starał się zachować spokój.
– Wasza miłość – rzekł – nie macie ani sobie podobnych, ni sobie równych.
– Od francuzkich trubadurów uczyliście się grzeczności dla niewiast – odezwała się Margareta. – Wybaczcie mi, lecz sądzę, że królowi lepiejby szczerość przystała.
Król namarszczył brwi, poruszony był mocno, żal i ból zabrzmiały w głosie jego.
– Pani moja – rzekł – jestem szczerym mówiąc wam, że w was położyłem jedyne szczęścia mojego nadzieje. Litościwsza chciej być dla mnie. Mogę was zapewnić, że nawzajem o wasze szczęście starać się będę życiem całem.
To mówiąc, wstał król, a Margrabia usłyszawszy to poruszenie jego, zbliżył się do rozmawiających.
– Zostawmy Margaretę w spokoju – rzekł, spierając się na poręczy jej krzesła – niech co prędzej stara się siły odzyskać, aby w dzień swej świętej patronki gotową była podać wam rękę… bo król, ojciec nasz, dzień ten naznaczył… Wola jego, dodał z naciskiem, spełnić się musi.
Margareta podniosła oczy na brata, odpowiadając mu tylko wejrzeniem gniewnem.
Król żegnał ją, żądał ręki. Zawahawszy się podała mu księżna białą, wąską, wychudzoną, zimną, z widocznym przymusem i wstrętem. Zaledwie pocałunek złożył na niej i odwrócił się, spiesznie otarła ją o suknię. Margrabia Karol dostrzegł to tylko i ramionami poruszył…
Nie dano dnia tego do nocy odpoczynku królowi. Czekał nań król Jan i uczta z trefnisiami u stołu, potem pochód po ulicach miasta dla widzenia go, przyjęcie w biskupim dworze, turnieje i gonitwy, wieczorna biesiada i opowiadania o rycerstwie we Francji i Włoszech… Późno już wrócił Kaźmirz do izb mu przeznaczonych.
Tu oprócz dworu i starszyzny, którą odprawił zaraz, stał już oczekujący nań Kochan. Pilno było królowi rozmówić się z powiernikiem. Ten nadrabiał wesołą niby twarzą, nie chcąc dać znać po sobie, ile przykrych wiadomostek w ciągu dnia tego dostało się do jego uszów.
Między innemi, chytry Pelarz pospieszył do Kochana, pod pozorem swych stosunków z Węgrami i łaskawości, jaką mu okazywała królowa Elżbieta, szukając sposobności pokłonienia się jej bratu. W istocie szło mu o to, by się wywiedział o usposobieniach, a może sprawił, co mu polecono.
Kochan się w nim cale nie domyślał zdrady. Pelarz wyśmienicie grał rolę gorliwego sługi rodu Kaźmirzowego, przyjaciela i doradcy.
Z cicha począł ubolewać nad Kaźmirzem, który, według niego, wart był lepszego losu, a nie chorej i smutnej wdowy, niechętnej dlań, którą mu narzucano.
– Wasz król najlepiejby zrobił – dodał – gdyby ślub ten odłożyć się starał. Choćby wykupić się od niego przyszło królowi Janowi! Żona ta szczęścia mu nie przyniesie.
Kochan milczący słuchał.
– Zapóźna to rada – rzekł po namyśle – gdyśmy na wesele przybyli. Wino utoczone wypić potrzeba.
– Ja znam – wtrącił Pelarz – przysłowie, które powiada, że między czarą a ustami, przestrzeń jest wielka.
Długo tak zabawiał i starał się coś z Kochana dobyć, zręczny człek, lecz widząc, że dworak usta ma zamknięte i piersi zapięte, opuścił go, oświadczając się tylko z miłością wielką.
Przez cały dzień tak Kochan z różnych stron napawał się nie bardzo smacznemi wieściami. Ku wieczorowi Zytka oznajmiła mu, że księżna czuła się gorzej.
Przejęta dreszczami nagłemi, musiała się położyć w łóżko.
Na zapytanie więc królewskie, co słychać, dworak ruszeniem ramion odpowiedział.
Król też znękany był i smutny, a przynieść mu pociechy, nie było zkąd. Kochan począł żywo pleść, że czas wszystko zmienić może i rozpaczać nie trzeba.
– Więc i ty widzisz powody dla którychby można się trapić? – odparł król. – Nieprawdaż? Nie kusić się nam, a raczej mnie!! Przepowiednia tej starej czarownicy na myśl mi powraca.
Zadumany spuścił ręce, zwiesił głowę.
– Nic jeszcze nie ma straconego – rzekł, dodając sobie męztwa. – Byleby raz ślub wziąć, a królowę zawieść do Krakowa, rozproszą się te jej smutki.
– Ale czy nie lepiejby – wtrącił nieśmiało ulubieniec – odłożyć te ślubowiny, nie naglić? Dać jej czas.
Król strzepnął rękami.
– Dzień jest naznaczony – zawołał – stoją przy nim, nieodstąpią od niego. Księżna jest jak anioł piękna, miłuję ją, musi być moją!!
Wyrwały mu się wyrazy te z taką siłą, iż Kochan zamilknąć musiał.
Nazajutrz ponowiły się turnieje, a księżna była słabą ciągle. Królewski lekarz siedział przy niej. Nie przewidywano jednak nic złego. Zabawy były tem huczniejsze, iż król Jan chciał niemi w początku zatrzeć smutne wrażenie, jakie słabość córki wywierała.
Читать дальше