1 ...6 7 8 10 11 12 ...23 – Nie – rzekł dotykając z lekka jéj ręki – posłuchaj mnie pani; nie jest jeszcze może tak źle jak ja mówię, jak przeczuwam: mówmy z flegmą i rozsądnie… Giną tu ci co chcą być zgubieni… Pani możesz nie być piękną gdy zapragniesz, możesz się stać odstręczającą, surową, straszną… możesz dla ocalenia mnie i siebie… przybrać postawę odrażającą…
Tu zniżył głos…
– Znasz pani historyą naszego najmiłościwszego pana a króla Augusta? – zapytał się z dziwnym uśmiechem. – Pan to wspaniały, hojny… sypiący złotem, które moja akcyza ze spleśniałego chleba ubogich wyciska… Niema drugiego tak wspaniałomyślnego monarchy.., niema któryby potrzebował bawić się drożéj, nieustanniéj i dziwaczniéj. Łamie podkowy i kobiety i rzuca je na ziemię; kanclerzy, których ściskał wczoraj, zamyka na Koenigsteinie… Dobry i łaskawy pan, uśmiecha ci się do ostatniéj godziny, aby rusztowanie osłodził… Serce ma najlitościwsze, tylko mu się sprzeciwiać nie trzeba…
Mówił coraz ciszéj, a trwożliwemi oczyma biegał dokoła…
– Znasz pani historyą jego! a! ciekawa bardzo – szeptał daléj – lubi kobiéty coraz świeże… co raz świeże jak smok ów w bajce, żyje dziewicami, które mu przerażeni mieszkańcy do jego jaskini wiodą… a on je pożera… Któż jego ofiary policzy? Waćpani może słyszałaś ich imiona… ale obok znajomych, trzykroć tyle zapomnianych… Król ma dziwne smaki i upodobania: kocha się dwa dni w atłasach, a gdy mu się one znudzą, gotów na łachmany polować… Ludzie wiedzą o trzech królowych z lewéj ręki, jabym ich naliczył dwadzieścia… Königsmarck jest jeszcze piękną, Spiegel nie jest wcale stara, księżna Teschen w łaskach… ale już wszystkie go znudziły. Szuka kogoby pożarł!
Dobry pan! łaskawy pan! – dodał śmiejąc się – wszakże zabawić się musi, wszak dla tego na świat przyszedł aby mu służyło wszystko; piękny jak Apollo, silny jak Herkules, lubieżny jak Satyr… a straszny jak Jupiter…
– Dlaczegóż mi to waćpan rozpowiadasz, – wybuchnęła oburzona Anna – maszże mnie za tak nizko upadłą, bym na skinienie pańskie dała się sprowadzić z drogi honoru! Waćpan mnie nie znasz! to obelga!!
Hoym patrzał z politowaniem na nią.
– Znam moją Annę, – rzekł z uśmiechem – lecz znam dwór, pana, ludzi co nas otaczają i urok jaki ich otacza. Gdybyś pani kochała mnie byłbym spokojnym…
– Alem przysięgała wam, to dosyć – odezwała się z dumą kobiéta – nie pozyskałeś serca, ale masz słowo. Takie kobiety jak ja nie łamią przysięgi…
– Łamały i takie dla blasku korony – rzekł Hoym – księżna Teschen jest wielką i dumną panią.
Anna ruszyła ramionami z pogardą.
– Mogę być żoną, nie chcę być kochanką – zawołała – sromu na czole nosić nie umiem.
– Srom! – rzekł Hoym – a! to piecze tylko chwilę, goi się rana i nie boli, choć piętno zostaje na wieki…
– Waćpan jesteś obrzydliwy, – przerwała kobiéta z gniewem. – Sprowadzasz mnie tutaj sam… i karmisz takiemi groźbami…
Wzruszenie nie dozwoliło jéj mówić dłużéj. Hoym się zbliżył z pokorą:
– Daruj mi – odezwał się – głowę straciłem, nie wiem co czynię i co mówię… to dzikie domysły i strachy… Jutro jest bal na dworze… Król pan rozkazał ci być na nim, zostaniesz przedstawioną królowéj. Mnie się zdaje – z cicha począł spuszczając oczy – waćpani możesz co zechcesz, nawet nie być piękną… Ja chętnie zakład przegram… Będzie ci łatwo stać się śmieszną… niezgrabną. U króla wiele waży elegancya, dowcip, żywość… cóż łatwiejszego jak okazać się zaniedbaną, niezręczną, milczącą, roztargnioną i tępą? Rysy twarzy to nic jeszcze… Drezno pełne jest pięknych kucharek… August jest wytwornym znawcą, wymaga wiele… Pani mnie rozumiesz?
Anna odwróciła się od niego w milczeniu wzgardliwém postępując ku oknu.
– Każesz mi więc grać komedyą dla ocalenia swojego honoru! – zawołała z uśmiechem ironicznym – ale ja nie cierpię fałszu. Waćpana honorowi nic nie grozi… Anna Konstancya Brockdorf nie jest jedną z tych kobiet co się na łaskę pańską biorą i dają spodlić dla garści brylantów. Nie masz się czego obawiać… bądź spokojnym… Litość mnie bierze nad wami! Ja na tym balu nie będę…
Hoym zamilkł i pobladł.
– Pani na balu tym być musisz; – rzekł głosem stłumionym: – tu nie idzie już o żadne dziecinne niebezpieczeństwo ale o głowę i fortunę, o przyszłość moją… Król kazał…
– A ja nie chcę! – odparła Anna.
– Sprzeciwisz się jemu! – spytał Hoym.
– Dlaczegóż nie, panem jest wszystkiego oprócz domu i rodziny, które do Boga należą… Cóż mi uczyni?
– A! wam nic – rzekł niespokojnie minister – nadto dla pięknych pań jest grzeczny; ale ja pójdę na Koenigstein, majątki nasze zabierze fiskus, rozdrapią faworyci: nędza, śmierć.
Zakrył sobie oczy rękami.
– Wy go nie znacie – szeptał cicho – on się uśmiecha i jaśnieje jak Apollo, ale jak bóg piorunów straszny… Nie przebaczył nigdy nikomu kto śmiał zwątpić że jest wszechmocnym. Pani będziesz na tym balu, lub ja zginę…
– A sądzisz pan, hrabio Hoym – odparła Anna – iż ta groźba waszéj zguby jest dla mnie tak straszną?
Ruszyła ramionami i poszła znowu do okna…
Hoym posunął się za nią blady.
– Na miłość Bożą, o sprzeciwieniu się woli króla mowy być nie może… zaklinam was.
Kończył te słowa gdy do drzwi zapukano żywo i służący wpadł zatrzymując się w progu. Minister brwi ściągnął i nasrożył się.
– Hrabina Reuss i Vitzthum!
Ściągnąwszy usta z gniewu, Hoym pośpieszył do progu; chciał służącego wysłać z odpowiedzią odmówną, gdy po za nim postrzegł piękną, wypogodzoną, arystokratycznych rysów twarz hrabinéj, a po za nią żywo szpiegujące go oczy siostry.
Zdawało mu się że o wczorajszym wypadku i o przybyciu żony jego, nikt jeszcze w mieście nie wiedział; odwiedziny dwóch tych pań przekonywały go na nieszczęście iż popełniony po pijanemu błąd, którego sobie darować nie mógł, już się musiał stać pośmiewiskiem powszechném. Hrabina Reuss nie byłaby się pewnie inaczéj ruszyła, by wdowi dom ministra odwiedzić.
Zmięszany nad wyraz, dał znak słudze który odstąpił, a cała postać majestatyczna hrabinéj, która się była wstrzymała w progu, pokazała się w czarnych sukniach koronkami okrytych. Hrabina Reuss biała, świéża, rumiana, form nieco pełnych, ale bardzo wdzięcznych, z uśmiechem łagodnym na różowych usteczkach, nie miała w sobie nic przerażającego, przecież na widok jéj blada już twarz Hoyma, zdawała się blednąć jeszcze: zmięszał się, jakby w niéj groźbę zobaczył…
Siostra jego, pani Vitzthum towarzysząca hr. Reuss, mogła to łatwo dostrzedz w oczach brata. Na obu jednak kobiecych twarzach wykwitły tylko wzamian dwa uprzejme uśmiechy.
– Hoym! doprawdy mogłabym się gniewać na ciebie – ozwała się słodkim, wdzięcznym, melodyjnym głosem hr. Reuss – jakże to być może! Żona twoja przybywa nam tu do stolicy, a ja nic nie wiem… a ja przypadkiem od Hülchen dopiéro dowiaduję się o tém.
– Jakto? – krzyknął minister nieposiadając się ze zniecierpliwienia – i Hülchen już wié o tém.
– A! – zawołała wchodząc pani Reuss – i ona i cały świat i wszyscy o tém tylko mówią, że nareszcie masz rozum i biednéj kobiecie za kratami więdnąć nie dasz.
To mówiąc posunęła się ku Annie, badając ją oczyma, rozpatrując się w niéj, jak znawca pięknych koni patrzałby na zwierzę na targ wyprowadzone.
Читать дальше