– Co cię sprowadza do Fredericksburga? – zagadnął mężczyzna.
April odwróciła się i spojrzała. Wyglądał miło. Miał mocne rysy, trochę potargane włosy i kilkudniowy zarost.
– Szkoła – odparła.
– Letnia?
– Tak – potwierdziła.
Nie miała zamiaru mówić mu, że jest na wagarach. Nie żeby wyglądał na kogoś, kto by tego nie zrozumiał. Wydawał się wyluzowany. Może nawet ucieszyłby się, gdyby wiedział, że pomaga jej w pokoleniowym buncie. Ale na wszelki wypadek wolała nie ryzykować.
Mężczyzna uśmiechnął się nieco łobuzersko.
– A co twoja mama na to, że jeździsz stopem? – zapytał.
April zaczerwieniła się po uszy.
– Nie ma nic przeciwko – bąknęła.
Odgłos, jaki wydał kierowca, próbując powstrzymać chichot, nie był najprzyjemniejszy. Ponadto uwagę April zwróciło ostatnie zdanie. Co myśli o łapaniu podwózki jej mama, nie rodzice. Dlaczego zapytał tylko o nią?
O tej porze na drodze w pobliżu szkoły panował duży ruch. Droga do domu zajmie im sporo czasu. Mam nadzieję, że facet nie będzie się za bardzo rozgadywał, pomyślała April. Mogłoby zrobić się dziwnie.
Jednak po kilku przecznicach milczenia poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie. Mężczyzna przestał się uśmiechać. Jego twarz była raczej ponura. Zaś April zdała sobie sprawę, że wszystkie drzwi są zablokowane. Niezauważalnym ruchem wcisnęła przycisk otwierający okno po stronie pasażera.
Ani drgnęło.
Auto zatrzymało się za sznureczkiem innych, czekających na zielone światło. Mężczyzna włączył kierunkowskaz do skrętu w lewo.
April ogarnęła panika.
– Eee… Musimy tutaj jechać prosto – powiedziała.
Kierowca milczał. Czyżby niedosłyszał? Nie wiadomo czemu, April nie miała odwagi powtórzyć. Poza tym może on planuje pojechać inną drogą?
No nie. Nie przychodziło jej do głowy, jak miałby ją dowieźć do domu z tamtej strony.
Zastanawiała się gorączkowo, co zrobić. Zacząć wzywać pomocy? Czy ktokolwiek ją usłyszy? A co, jeśli mężczyzna nie usłyszał jej słów? Co jeśli nie ma złych zamiarów? Zrobiłaby z siebie idiotkę.
W tym samym momencie dostrzegła na chodniku znajomo poruszającą się sylwetkę z przewieszonym przez ramię plecakiem. Brian, jej obecny Coś-Jakby-Chłopak.
Rąbnęła z całej siły w okno.
I aż się zachłysnęła powietrzem z radości, gdy Brian odwrócił się i ją zobaczył.
– Podwieźć cię? – zapytała bezgłośnie przez szybę.
Uśmiechnął się szeroko i przytaknął.
– To mój chłopak – oznajmiła. – Możemy się zatrzymać i go zabrać? Idzie do mnie.
Kłamała. Nie miała pojęcia, dokąd idzie Brian.
Mężczyzna skrzywił się i odchrząknął. Nie spodobał mu się ten pomysł. Zatrzyma się?
Serce April biło mocno ze strachu.
Brian akurat gadał przez telefon. Ale patrzył prosto na samochód i April była pewna, że wyraźnie widzi kierowcę. Ucieszyła się, że będzie mieć potencjalnego świadka, jeśli facet ma jakieś niecne zamiary.
Mężczyzna przyglądał się Brianowi, więc z pewnością widział, że tamten rozmawia przez komórkę. I że widzi jego.
Bez słowa odblokował drzwi.
April machnęła na Briana, żeby wsiadł na tylne siedzenie, a on otworzył drzwi i wskoczył do środka. Trzasnął nimi w momencie, kiedy zmieniło się światło i sznur samochodów ruszył.
– Dziękuję panu za podwiezienie – powiedział uprzejmie.
Mężczyzna nie odpowiedział. Miał niezadowolona minę.
– Brian, ten pan zawiezie nas do domu.
– Super!
April poczuła się bezpieczna. Gdyby kierowca miał złe zamiary, z pewnością nie porwałyby zarówno jej, jak i Briana. Na pewno odwiezie ich do domu.
Wybiegając myślami naprzód, zaczęła się zastanawiać, czy powinna powiedzieć mamie o tym człowieku i jego podejrzanym zachowaniu. Nie, nie, stwierdziła. To by oznaczało przyznanie się i do wagarów, i do złapania stopa. Mama ją za to uziemi.
Poza tym pomyślała, że ten kierowca to przecież nie Peterson.
Tamten to zabójca-psychopata, a nie zwykły facet, który jeździ autem.
Poza tym Peterson jest martwy.
Surowa mina Brenta Mereditha wyraźnie mówiła, że prośba Riley nie przypadła mu do gustu.
– To oczywiste, że powinnam wziąć tę sprawę – tłumaczyła Riley. – Mam więcej doświadczenia z dziwacznymi seryjnymi zabójcami niż ktokolwiek inny.
W trakcie opowieści o telefonie z Reedsport, Meredith nie przestawał zaciskać zębów.
W końcu, po długiej chwili milczenia, westchnął.
– No dobrze – powiedział niechętnie.
Riley odetchnęła z ulgą.
– Dziękuję panu.
– Proszę mi nie dziękować – mruknął. – Robię to wbrew zdrowemu rozsądkowi. Zgadzam się tylko dlatego, że ma pani kwalifikacje do prowadzenia tej sprawy. I praktykę w tropieniu tych czubków. Przydzielę pani partnera.
Riley poczuła szarpnięcie sprzeciwu. Wiedziała, że praca z Billem nie wchodzi teraz w grę, ale nie miała pojęcia, czy Brent Meredith jest świadomy, skąd wzięło się to napięcie między nimi. Podejrzewała, że Bill sprzedał szefowi historyjkę, że na razie powinien spędzać więcej czasu w domu.
– Ale… – zaczęła.
– Żadnego ale – przerwał Meredith. – I żadnych samotnych wycieczek. To niemądre i wbrew przepisom. Prawie pani zginęła, więcej niż raz. Zasady to zasady. A ja już i tak złamałem ich całkiem sporo, nie wysyłając pani na zwolnienie po tym wszystkim.
– Tak jest – odparła cicho Riley.
Meredith podrapał się po brodzie, rozważając dostępne możliwości.
– Pojedzie z panią agentka Vargas – powiedział.
– Lucy Vargas?
Przytaknął.
Riley nie do końca spodobał się ten pomysł.
– Była z ekipą wczoraj u mnie w domu – oznajmiła. – Robi wrażenie i polubiłam ją, ale… Jest żółtodziobem. Zazwyczaj pracuję z kimś bardziej doświadczonym.
Meredith uśmiechnął się szeroko.
– Miała świetne oceny w akademii. I cóż, że jest młoda? Mało kto trafia do naszego wydziału zaraz po szkole. Ona naprawdę jest dobra. I gotowa na zdobywanie doświadczenia w terenie.
Riley wiedziała, że nie ma wyjścia.
– Kiedy może być pani gotowa?
Zastanowiła się nad niezbędnymi przygotowaniami.
Przede wszystkim musi porozmawiać z April. Co jeszcze? Nie ma w biurze rzeczy na wyjazd. Musi pojechać do domu, upewnić się, że młoda zostanie u ojca, a potem wrócić do Quantico.
– Potrzebuję trzech godzin – odparła.
– Załatwię samolot – powiedział Meredith. – Poinformuję szefa policji w Reedsport, że nasz zespół jest w drodze. Proszę być na lądowisku dokładnie za trzy godziny. Jeśli się pani spóźni, ma pani przerąbane.
Zdenerwowana Riley wstała z krzesła.
– Zrozumiałam – odparła.
Już chciała podziękować po raz kolejny, ale przypomniała sobie, że ma tego nie robić. Wyszła z biura Mereditha bez słowa.
*
Dotarła do domu w pół godziny, zaparkowała i ruszyła do drzwi, by zabrać swój zestaw podróżny – małą walizkę, w której zawsze miała przygotowane kosmetyki, piżamę i ubrania na zmianę. Musiała ogarnąć się w mgnieniu oka i pojechać do miasta, wyjaśnić sytuację April Ryanowi. Wcale jej się to nie uśmiechało, ale chciała się upewnić, że April będzie bezpieczna.
Włożyła klucz do zamka i zorientowała się, że drzwi są otwarte. Była pewna, że zamknęła je, kiedy wychodziła. Zawsze zamykała, bez wyjątku.
Wszystkie zmysły Riley stanęły na baczność. Wyciągnęła pistolet i weszła do środka.
Читать дальше