1 ...6 7 8 10 11 12 ...18 Erec rzucił swoją w ślad za nim i jego złota włócznia pozbawiła życia imperialnego dowódcę znajdującego się w odległej części fortu. Dołączyły do niego szeregi jego ludzi z całej flotylli, ciskając włóczniami i powalając zaskoczonych żołnierzy Imperium, którzy ledwie zdążyli uformować szyk.
Padły całe ich tuziny. Erec pojął, iż pierwsza salwa zebrała pożądane żniwo. Przy życiu pozostały jednak setki innych żołnierzy. Kiedy okręt Ereka zatrzymał się, ostro wbijając się w brzeg, nadszedł czas na walkę wręcz.
- DO ATAKU! – wrzasnął.
Erec dobył miecza, wskoczył na reling i zeskoczył. Przeleciał w powietrzu dobre piętnaście stóp zanim wylądował na piaszczystym brzegu Imperium. Jego ludzie podążyli w ślad za nim, zeskakując wszędzie dokoła w sile, ruszając natychmiast do ataku, unikając strzał i włóczni Imperium. Wychynęli z oparów mgły i popędzili po piasku na imperialny fort. Żołnierze Imperium przegrupowali się i również ruszyli im na spotkanie.
Erec zebrał się w sobie na widok przysadzistego żołnierza Imperium, który natarł wprost na niego z wrzaskiem, wznosząc topór i machając nim z ukosa w kierunku głowy Ereka. Erec wykonał unik, dźgnął go w brzuch i pobiegł dalej. Obudził się jego bitewny instynkt. Erec wbił miecz w serce kolejnego żołnierza, zszedł z drogi nadlatującego ostrza topora, obrócił się na pięcie i ciął przeciwnika po żebrach. Kolejny żołnierz zaatakował go od tyłu. Nie odwracając się, zdzielił go łokciem w nerkę i powalił na kolana.
Erec popędził przez zastępy żołnierzy, rychło i mocarnie, jak nikt inny na polu bitwy. Prowadził swych ludzi jak jeden mąż i wycinał żołnierzy Imperium, wyrąbując sobie drogę do fortu. Rozgorzała zaciekła walka wręcz. Jednakże, imperialni żołnierze przewyższali ich wzrostem niemal dwukrotnie i stawiali brutalny opór. Serce pękało Erekowi na widok wielu jego ludzi poległych już dookoła.
Jednakże Erec był zdeterminowany. Poruszał się błyskawicznie, a wraz ze Stromem u swego boku zdołał wyprowadzać przeciwnika w pole. Przedzierał się przez plażę niczym demon uwolniony z piekieł.
Wkrótce zadanie zostało wykonane. Piaszczysty brzeg zaległ w bezruchu. Zbroczona krwią plaża ścieliła się gęsto trupem, w większości żołnierzy Imperium. Zbyt wiele jednak ciał należało do jego ludzi.
Przepełniony wściekłością Erec zaatakował fort, w którym wciąż roiło się od żołnierzy. Wbiegł na kamienne schody wzdłuż jego murów, a za nim jego ludzie, i napotkał tam żołnierza zbiegającego właśnie ku niemu. Dźgnął go w serce, tuż przed tym, jak ten zdołał zamachnąć się dwuręcznym toporem na jego głowę. Erec odsunął się i żołnierz, martwy już, stoczył się w dół obok niego. Pojawił się kolejny żołnierz. Ciął Ereka zanim ten zdążył zareagować – wówczas jednak wszedł mu w drogę Strom i z potężnym szczękiem oręża oraz deszczem iskier zablokował uderzenie zanim dosięgło jego brata. Potem uderzył go rękojeścią miecza i zwalił z krawędzi, i żołnierz poleciał w dół z wrzaskiem, na spotkanie śmierci.
Erec kontynuował natarcie, pokonując po cztery stopnie naraz, aż dotarł na górną kondygnację kamiennego fortu. Pozostali przy życiu żołnierze Imperium spoglądali na niego ze strachem, widząc swych martwych braci oraz ludzi Ereka wbiegających na mury. Na ich widok rzucili się do ucieczki. Popędzili ku odległej części fortu, na wiejskie uliczki, gdzie czekała na nich niespodzianka: ośmieleni zajściem mieszkańcy osady. Ich pełne obawy spojrzenia zastąpił teraz wyraz czystej wściekłości. Powstali jak jeden mąż, zwrócili się przeciw imperialnemu ciemiężcy, wyrwali baty z rąk żołnierzy i jęli chłostać umykających w przeciwną stronę gnębicieli.
Imperialni żołnierze nie spodziewali się tego i jeden po drugim wpadali pod niewolnicze cięgi. Niewolnicy zaś siekli ich dalej, leżących na ziemi, raz po raz, aż w końcu żołnierze znieruchomieli. Sprawiedliwości stało się zadość.
Erec stanął na szczycie fortu w otoczeniu swych ludzi i, dysząc ciężko, podsumował w milczeniu bilans stoczonej bitwy. Stojącym poniżej mieszkańcom wioski zajęło chwilę zorientowanie się, co właśnie zaszło. Wkrótce jednak to do nich dotarło.
Jeden po drugim wznieśli okrzyki radości. Po chwili pod niebo wzbił się narastający z każdą chwilą wiwat, a na twarzach ludzi pojawił się wyraz czystego upojenia. Wznosili okrzyki radości z odzyskanej wolności. A to, w przekonaniu Ereka, sprawiło, że jego cały trud wart był zachodu. Wiedział, iż właśnie to oznacza cenę męstwa i zwycięstwa.
Godfrey siedział na kamiennej podłodze podziemnej komnaty w pałacu Silis. Obok niego zasiadali Akorth, Fulton, Ario, Merek oraz Dray u jego nogi. Silis i jej ludzie siedzieli naprzeciw. Wszyscy spoczywali ponuro ze zwieszonymi głowami, rękoma założonymi za kolanami, wiedząc, że czyha na nich śmierć. Komnata trzęsła się od przebiegających powyżej wojennych działań, inwazji na Volusię. Ich uszu dobiegały też odgłosy plądrowania miasta. Wszyscy siedzieli i czekali, podczas gdy Rycerze Siódemki rozszarpywali Volusię na strzępy.
Godfrey pociągnął kolejny długi łyk wina ze swego bukłaka, ostatniego, jaki ostał się w mieście, starając się uśmierzyć ból, zaradzić przeświadczeniu o bliskiej śmierci, jaka czekała go z rąk Imperium. Spojrzał na stopy, zastanawiając się, jak do tego doszło. Jeszcze kilka księżyców temu przebywał bezpiecznie w Kręgu, przepijając swe życie, a jego jedynym zmartwieniem był wybór, którą to gospodę i który zamtuz odwiedzić danego wieczoru. Tymczasem był teraz tu, przebywszy morze, na ziemiach Imperium, uwięziony pod miastem obróconym w ruinę, odgrodziwszy się od niego we własnej trumnie.
W głowie mu huczało. Próbował oczyścić umysł, skoncentrować się. Wyczuł, co myślą przyjaciele, ujrzał to w pogardzie wyzierającej z ich gniewnych spojrzeń: nie powinni byli go posłuchać; mogli uciec, kiedy nadarzyła się okazja. Gdyby nie zawrócili po Silis, dotarliby do portu, zaokrętowali się i byli teraz daleko od Volusii.
Godfrey próbował czerpać pocieszenie z faktu, iż przynajmniej spłacił przysługę i ocalił tej kobiecie życie. Gdyby nie zdołał dotrzeć do niej na czas i ostrzec, z pewnością byłaby teraz tam u góry, dawno martwa. To musiało coś znaczyć, nawet jeśli było do niego niepodobne.
- Co teraz? – spytał Akorth.
Godfrey odwrócił się i zobaczył, że ten spogląda na niego oskarżycielskim wzrokiem, wymawiając na głos pytanie, które najwyraźniej gnębiło ich wszystkich.
Godfrey rozejrzał się i zlustrował wzrokiem niewielką, mroczną komnatę, migocące pochodnie, które wypaliły się niemal do końca. Ich nędzne zapasy i bukłak spoczywające w kącie były wszystkim, co mieli. Przypominało to czuwanie przy łożu śmierci. Wciąż słyszał odgłosy wojennej zawieruchy powyżej, pomimo grubych murów, i zastanawiał się, jak długo wytrzymają. Godziny? Dni? Ile czasu musi upłynąć, zanim Rycerze Siódemki opanują Volusię? Czy potem odejdą?
- Nie przybyli tu po nas – zaobserwował Godfrey. – To Imperium walczy przeciw Imperium. Prowadzi wojnę z Volusią. Nie mamy z nimi zatargu.
Silis pokręciła głową.
- Zajmą miasto – powiedziała złowieszczo. Jej silny głos przeciął zaległą ciszę. – Rycerze Siódemki nigdy się nie wycofują.
Wszyscy zamilkli.
- Jak długo zatem zdołamy tu przeżyć? – spytał Merek.
Silis pokręciła głową, przyglądając się zapasom.
- Tydzień, może – odparła.
Wtem rozległo się gdzieś powyżej głośne dudnienie i Godfrey wzdrygnął się, poczuwszy, jak zadrżała pod nim podłoga.
Читать дальше