– Pierwsza randka? – powtórzyła.
Jednak zanim Tom mógł odpowiedzieć, zadzwonił dzwonek przy drzwiach. Do sklepu weszła grupa około dziesięciu japońskich turystów. Tom poderwał się z miejsca.
– Ups. Klienci – spojrzał na Lacey. – Przełóżmy tę randkę na kiedy indziej, okej?
Z nieodstępującą go na krok pewnością siebie ruszył w stronę lady i zostawił ją ze słowami, które uwięzły jej w gardle.
Cukiernia, teraz pełna turystów, wypełniła się też gwarem. Lacey, zajadając swoją jedenastkę, rzucała spojrzenia w stronę Toma, jednak on był zajęty przygotowywaniem zamówień dla gromadki turystów.
Kiedy zjadła, chciała pomachać mu na pożegnanie, jednak Tom zniknął w kuchni.
Z lekkim rozczarowaniem i bardzo pełnym brzuchem Lacey wyszła z cukierni na ulicę. Zatrzymała się. A raczej zatrzymał ją pusty sklep naprzeciwko cukierni. Poczuła przypływ uczucia tak głębokiego, że dosłownie zaparło jej dech w piersiach. Kiedyś było tam coś innego, coś, co próbowało wypłynąć na wierzch jej pamięci. Coś, co niemal wołało ją do środka.
Lacey zajrzała przez witrynę pustego sklepu, przeczesując swój umysł w poszukiwaniu tego, co wywołało w niej tak silne uczucie. Jednak z gąszczu myśli nie wyłoniło się nic konkretnego. To było coś więcej niż przeczucie, coś głębszego, niż nostalgia, coś o sile zauroczenia.
Spoglądając przez okno w głąb sklepu, Lacey zobaczyła, że jest pusty i nieoświetlony. Podłogi były z jasnego drewna. W licznych wnękach znajdowały się wbudowane półki, a naprzeciwko jednej ze ścian stało duże, drewniane biurko. Z sufitu zwisała antyczna, mosiężna oprawa na lampę. Bardzo cenna – pomyślała Lacey. – Ktoś musiał o niej zapomnieć.
Lacey spostrzegła, że drzwi są otwarte. Nie mogła się powstrzymać. Weszła do środka.
W powietrzu unosił się metaliczny zapach z nutką kurzu i pleśni, który przyprawił Lacey o kolejne uderzenie melancholii. Dokładnie tak pachniał stary sklep z antykami jej ojca.
Kochała tamto miejsce. Kiedy była dzieckiem, na długie godziny gubiła się w tym labiryncie skarbów, bawiąc się strasznymi, porcelanowymi lalkami i pochłaniając wszystkie znalezione komiksy, o misiu Rupercie, blondynce o imieniu Bunty czy Robin Hoodzie. Jednak najbardziej lubiła po prostu przyglądać się tym wszystkim dziwnym drobiazgom i wyobrażać sobie życiorysy i osobowości ludzi, do których kiedyś należały. Osobliwym bibelotom i gadżetom nigdy nie było końca, a wszystkie miały ten sam metaliczny zapach, zmieszany z kurzem i pleśnią, który czuła teraz.
Zapach wydobył z niepamięci marzenia z dzieciństwa o prowadzeniu własnego sklepu z antykami, tak, jak widok Domku na Urwisku przywołał dawne marzenia o mieszkaniu nad morzem.
Nawet układ wnętrza był podobny do starego sklepu taty. Rozejrzała się dookoła, a z najgłębszych zakamarków pamięci zaczęły wyłaniać się obrazy, jak kalka kreślarska nałożona na rzeczywistość. Oczyma wyobraźni widziała półki uginające się od pięknych staroci – głównie naczyń z epoki wiktoriańskiej, którymi szczególnie interesował się ojciec. Na ladzie mogła zobaczyć wielką, mosiężną kasę, archaiczny, zacinający się, trudny w użyciu przedmiot, który – jak mawiał ojciec – nie pozwalał mu się nudzić i dawał okazję do liczenia w pamięci. Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, niemal słysząc słowa ojca. Przed jej oczami przewijały się obrazy i wspomnienia z przeszłości.
Pochłonięta myślami, Lacey nawet nie usłyszała odgłosu kroków zbliżających się w jej stronę z zaplecza. Nie zauważyła też zachmurzonego mężczyzny, który wyłonił się zza drzwi i szedł w jej stronę. Dopiero, kiedy poczuła czyjąś rękę na ramieniu, zrozumiała, że nie jest sama.
Serce podeszło jej do gardła. Podskoczyła i odwróciła się, ledwo powstrzymując krzyk. Spojrzała na twarz nieznajomego. Należała do starszego mężczyzny o cienkich, siwych włosach i podkrążonych, jasnobłękitnych oczach.
– Czy mogę w czymś pomóc? – spytał szorstko.
Lacey złapała się za serce. Dopiero zaczęło do niej docierać, że to nie duch ojca właśnie poklepał ją po ramieniu. Że nie by była dzieckiem bawiącym się w sklepie z antykami, tylko dorosłą kobietą na wakacjach w Anglii. Dorosła kobietą, która wtargnęła na prywatną posesję.
– O mój Boże! Bardzo przepraszam – zaczęła się tłumaczyć. – Nie wiedziałam, że ktoś jest w środku. Drzwi były otwarte.
Mężczyzna rzucił jej sceptyczne spojrzenie.
– Nie widzi pani, że sklep jest zamknięty? Nic tu pani nie kupi.
– Wiem – tłumaczyła dalej Lacey, próbując oczyścić swoje imię i wyprostować grymas podejrzenia na twarzy mężczyzny. – Ale nie mogłam się powstrzymać. To miejsce tak bardzo przypomina mi sklep mojego ojca – powiedziała, zaskoczona łzami, którymi nagle wypełniły się jej oczy. – Nie widziałam go, odkąd byłam dzieckiem.
Mężczyzna momentalnie złagodniał. Zniknęło zachmurzenie i defensywność, a ich miejsce zajęła troska i delikatność.
– Już, już, kochaniutka – powiedział ciepło ze skinieniem głowy, kiedy Lacey wycierała łzy. – Wszystko w porządku, kochana. Twój ojciec miał podobny sklep?
Lacey zrobiło się głupio, że nie potrafiła ukryć targających nią emocji, nawet nie wspominając o tym, że zamiast zadzwonić po policję po tym, jak wtargnęła na jego posesję, mężczyzna zareagował jak terapeuta, bez oceny, a ze współczuciem i autentyczną troską. Lacey nie mogła się powstrzymać. Musiała to z siebie wyrzucić.
– Sprzedawał antyki – powiedziała, a delikatny uśmiech przebiegł przez jej zapłakaną twarz. – Ten zapach przeniósł mnie do przeszłości. Nawet układ sklepu był taki sam – wskazała na drzwi na zaplecze, z których musiał wyjść mężczyzna. – Zaplecza używał jako magazynu, ale zawsze chciał przekształcić je w salę aukcyjną. Było bardzo długie i wychodziło na ogród.
Mężczyzna zaśmiał się lekko.
– Chodź i rozejrzyj się. Pokój jest długi i też wychodzi na ogród.
Wzruszona jego wyrozumiałością, Lacey poszła za nim na zaplecze. Było długie i wąskie, przywodzące na myśl przedział pociągowy, prawie identyczne do tego, w którym ojciec chciał urządzić salę aukcyjną. Przeszła przez pomieszczenie i wyszła na znajdujący się na tyłach zaczarowany ogród. Był wąski i długi na jakieś piętnaście metrów. Wszędzie roiło się od kolorowych kwiatów, drzew i krzewów posadzonych tak, żeby rzucać odpowiednią ilość cienia. Jedyną rzeczą oddzielającą ogród od sąsiedniego, był płot do kolan. Jednak w przeciwieństwie do tego, w którym stała Lacey, sąsiedni ogród wydawał się być używany tylko do przechowywania rzeczy. Stało tam kilka brzydkich składzików z szarego plastiku, a cały ten widok oszpecał jeszcze bardziej rząd koszy na śmieci.
Lacey skierowała swoją uwagę z powrotem na piękny ogród.
– Niesamowity – wykrztusiła.
– Tak, to piękne miejsce – odparł mężczyzna, stawiając przewróconą doniczkę. – Ludzie, którzy wynajmowali lokal, prowadzili tu sklep ogrodniczy.
Lacey usłyszała melancholijny ton w głosie mężczyzny. Zauważyła, że duże drzwi szklarni stoją otworem, a niektóre z roślin w doniczkach są rozrzucone po podłodze, z korzeniami na wierzchu i ziemią wokół. Obraz leżących na ziemi roślin, tak bardzo niepasujący do tego zadbanego ogrodu, wzbudził jej ciekawość. Jej myśli ze wspomnień o ojcu wróciły do teraźniejszości.
– Co tu się stało? – spytała.
Mężczyzna sposępniał.
Читать дальше