Bernardo wolno pokręcił głową.
– Nie, mamo… Piękny uśmiech rozświetlił twarz Baptisty.
– Jeśli tylko mi wybaczysz – ciągnął Bernardo.
– To ty sobie musisz wybaczyć, synu. A wtedy oboje z twoją matką staniecie się członkami naszej rodziny. W katedrze w Palermo mamy prywatną kaplicę. Zawsze chciałam umieścić w niej tablicę ku czci Marty Tornese.
Nagle Bernardo poczuł, że tyle dobroci nie jest już w stanie znieść. W oczach stanęły mu łzy. Baptista mocno przytuliła go do siebie.
– No, no, nasza rodzina ciągle się powiększa – udało jej się wreszcie wykrztusić. – Dzieci w drodze. I może kolejny ślub… – Spojrzała na Federica.
– Macie zamiar się pobrać? – zapytał Bernardo.
A kiedy przytaknęła, pogratulował jej z całego serca.
– Ale ja jeszcze nie skończyłam z planowaniem wesel – do dała Baptista z filuternym uśmiechem.
Lorenzo, który od dłuższej chwili siedział obok, poczuł nagle, że wszystkie oczy zwracają się ku niemu.
– Co? Ja?! Nigdy!
– Odwagi, chłopie – radośnie zawołał Renato, który właśnie przechodził obok z Heather w ramionach. – Do wszystkiego można się przyzwyczaić!
Córeczka Bernarda i Angie urodziła się w październiku. Została ochrzczona w styczniu następnego roku w kaplicy Martellich, w katedrze w Palermo. Nie przez przypadek właśnie tam – był to kolejny znak pogodzenia się Bernarda z rodziną. Już wcześniej przyjął on nazwisko ojca i należącą do niego część spadku.
Maleńka kapliczka była zatłoczona, tak jak wcześniej na ślubie Federica i Baptisty oraz na chrzcinach małego Vincenta, synka Renata i Heather.
Kiedy Angie była już w zaawansowanej ciąży, potrzeba zatrudnienia jakiegoś asystenta stawała się coraz bardziej paląca. Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony. Oto starszy brat Angie, Steven, pewnego dnia odwiedził ją, zakochał się w Montedoro i… już tu pozostał.
Teraz rodziny Martellich i Wendhamów w pełnym składzie zebrały się w kaplicy. Nad ich głowami wisiała świeżo wmurowana tablica obwieszczająca światu, że Marta Tornese należała do rodziny Martellich. Angie tuliła w ramionach córeczkę, raz po raz spoglądając czule na męża. Bernardo stał się zupełnie innym człowiekiem. Szczęście, które czerpał z pożycia małżeńskiego, było dla niego źródłem spokoju i harmonii. Patrzył na dziecko i żonę, jak skąpiec patrzy na swe skarby.
Niepokoiła go tylko jedna myśl. Otóż zgodnie z tradycją sycylijską to kobiety wybierały imię dziewczynki, zaś Angie i Baptista wciąż nie chciały wyjawić, jakie imię ma nosić jego córka.
Wreszcie Baptista – matka chrzestna – zapytana przez księdza, ogłosiła z powagą:
– Marta. – Uśmiechnęła się do swojego przybranego syna i powtórzyła dobitniej – Marta Martelli.
***