Marion Lennox - Święta pełne słońca

Здесь есть возможность читать онлайн «Marion Lennox - Święta pełne słońca» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современные любовные романы, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Święta pełne słońca: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Święta pełne słońca»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bonnie ma tak złe wspomnienia z dzieciństwa, że mimo iż jest lekarką, nie poczuwa się do opieki – podczas świąt – nad chorym wujem i jego farmą. Zmienia jednak zdanie, powodowana sarkastycznymi uwagami Webba Halforda – lekarza wuja – który najwyraźniej uważa ją za potwora. Bonnie uznaje też, że skoro ma zająć się jednym starym człowiekiem, to może zaopiekować się dwoma – i przywozi na farmę pacjenta ze swojego szpitala w Melbourne. Czyżby zależało jej na opinii Webba?

Święta pełne słońca — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Święta pełne słońca», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Potrzebny jest weterynarz, i to szybko. To jeszcze nie jest tragedia. Zwichniętą nogę można nastawić. Będzie musiała powiedzieć o tym Henry'emu i spytać o weterynarza.

Wróciła na piechotę do domu i zastała swoich pacjentów pochłoniętych sprzeczką.

– Nie powiesz mi przecież, że nie jesteś Irlandczykiem – przemawiał Henry do swego towarzysza na sąsiednim łóżku. – A kim w końcu może być facet, który ma marchewkowe włosy i imię Paddy? A to jest twoje radio. Nastawmy więc na twoich księży, czy jak się tam oni zwą, i niech już robią, co potrafią najgorszego. Jeśli chcą mnie nawrócić, to życzę im szczęścia.

– Ależ chłopie, przecież to twój dom, a ty jesteś prezbiterianinem – zaprotestował Paddy. – Posłuchajmy więc może jakichś pastorów i starszych z twojego kościoła. Nie umrę od tego po jednym razie, a może się nawet czegoś dowiem.

– Ale to twoje radio – gorączkował się Henry.

– No dobrze, ale… – Sprzeczka ciągnęła się już najwyraźniej od pewnego czasu i Paddy miał dość. Kręcił gałką, zmieniając stacje. – Coś ci powiem. Żeby wilk był syty i owca cała, tutaj jest, jak słyszę, uroczyste nabożeństwo z kościoła prawosławnego. Może nawrócą i mnie, i ciebie.

Bonnie zapomniała na chwilę o swoim zmartwieniu i zakrztusiła się ze śmiechu. Weszła do pokoju z rozjaśnioną twarzą.

– Poganie moi kochani – powiedziała. – Potrzebuję pomocy. Henry, co za weterynarz tu przychodzi? – spytała.

Henry spochmurniał.

– Nie mam weterynarza – mruknął.

Bonnie zasępiła się.

– Ale był tu przecież kiedyś stary doktor Davis?

– Trzy miesiące temu miał atak serca – wyjaśnił Henry ponuro. – Najbliższy weterynarz jest blisko siedemdziesiąt kilometrów stąd i przyjmuje tylko u siebie. A co się stało?

– Jedna z jałówek skręciła nogę – powiedziała.

Henry zmartwiał.

– Która?

– Ta mała, rasy dżersej, z białym pyskiem i jednym białym uchem.

– Że też to musiała być właśnie ona – powiedział łamiącym się głosem. – Taka piękna krowa.

– No więc kogo się woła?

– Nikogo – uciął sucho. – Na górze mojej szafy w sypialni leży strzelba, a naboje są w stoliczku nocnym. Będziesz musiała ją zastrzelić.

– Zastrzelić? – Bonnie spojrzała na wuja zmieszana.

– Ale… Ale ja nie potrafię.

– To będziesz musiała patrzeć, jak przy tobie umiera – szepnął stary człowiek i spojrzał na nią zimnym wzrokiem. – Szkoda, że cię nie nauczyłem strzelać, jak byłaś mała.

– I nic, naprawdę nic nie można zrobić?

– Nie przyjedzie tu żaden weterynarz. Nie ma na co liczyć. A w dodatku jest niedziela. Dobrze będzie, jeśli ktoś chociaż podejdzie do telefonu.

– To znaczy, że muszę ją zawieźć do weterynarza?

– Nie. Zanim byś się tam znalazła, ona umarłaby z bólu i przerażenia, nie mówiąc o tym, że nie dałabyś rady wciągnąć jej na pikapa. – Odwrócił się. – Przynieś tu strzelbę, to pokażę ci, co masz robić.

Za dziesięć minut Bonnie była z powrotem. Czuła, że robi się jej niedobrze.

– I musisz ją jakoś potem pogrzebać – dorzucił Henry. – Nie możesz zostawić na drodze martwej krowy. – Głos drżał mu ze zmęczenia i zdenerwowania. – Nie powinnaś była tu przyjeżdżać. Wiedziałem, że nie powinnaś…

Nie mogła się spodziewać pomocy od swoich pacjentów. Źle się stało, że dowiedzieli się o całej sprawie. Bonnie chwyciła strzelbę, jakby miała ona w każdej chwili wypalić, i poszła w kierunku drogi. Była tak pochłonięta swoją ponurą misją, że prawie nie zauważyła starego samochodu, który wjechał na podwórze i zatrzymał się.

– Na litość boską, gdzie się pani z tym wybiera?

Webb Halford. Tego głosu nie pomyliłaby z żadnym innym. Omal nie zapomniała, że miał przyjechać.

Stanęła jak wryta, ale się nie odwróciła. Nie była w stanie. W życiu jeszcze nie miała przed sobą tak ciężkiego zadania.

– Może mi pani odpowie? – Przeszedł przez podwórko i stanął przy niej, a uwaga jego skoncentrowana była wyłącznie na strzelbie.

– Właśnie zastrzeliłam moich pacjentów, a teraz idę jeszcze zastrzelić kilku sąsiadów – odezwała się wreszcie, odpowiadając na jego oskarżycielski ton.

Nie odwróciła się, by na niego spojrzeć. Stała w tym samym miejscu wpatrzona w dolinę nic nie widzącymi oczami, próbując nie myśleć, co ją czeka. Nie poruszyła się, gdy Webb zdecydowanym ruchem wyjął jej z ręki strzelbę.

– Muszę… – szepnęła.

– Zastrzelić kilku sąsiadów? Mieszkają tu w okolicy państwo Travis. Mają siedmioro koszmarnych dzieci. Mogłaby pani kilkoro z nich zastrzelić i wylądowałaby pani w więzieniu, a państwo Travis nawet by tego nie zauważyli. – Wyjął naboje z ładownicy. – Szkoda zachodu.

– Proszę… – powiedziała łamiącym się głosem. – Proszę, niech pan załaduje strzelbę z powrotem. Ja nie umiem…

– Proszę mi najpierw powiedzieć, co zamierza pani zrobić.

– Muszę zastrzelić krowę.

– Aha. – Webb spojrzał na nią innym wzrokiem. Nie załadował strzelby, a naboje wsunął do kieszeni. Położył dłonie na ramionach Bonnie i odwrócił ją do siebie. Jego silne ręce nie napotkały oporu. – Dlaczego?

Niespodziewanie powiedział to łagodnym głosem, który zachwiał jej determinacją. Jedyne, co teraz potrafiła, to… to powstrzymać się od łez. Webb Halford patrzył na nią z góry, a ona miała ochotę oprzeć mu głowę na piersi i wybuchnąć płaczem.

Boże mój, przecież dla tego człowieka nie znaczyła więcej niż najmizerniejszy robak. Zmusiła się, by spojrzeć na niego. W rozpiętej pod szyją koszuli i dżinsach był niesamowicie przystojny. Typ mężczyzny, dla którego Jacinta straciłaby głowę. I od którego ona, Bonnie, nie może się spodziewać pomocy.

– Krowa… – zaczęła, połykając łzy – krowa skręciła nogę. Nie mam jej jak przetransportować do domu, a wuj mówi, że tu nie ma weterynarza.

Spojrzała na niego z nadzieją, że zobaczy, jak potrząsa głową i mówi, że wuj się myli. Ale on potwierdził słowa wuja.

– Tak, od trzech miesięcy nie ma tu weterynarza. Nasz weterynarz ma nadzieję wrócić do pracy, więc nie chce zrezygnować z praktyki i dlatego nikt tu nie chce się osiedlić, bo jeśli Davis powróci, straci zajęcie. No i jesteśmy w impasie.

– Rozumiem. – Bonnie wysunęła się z jego rąk. Puścił ją, jak się wydawało, niechętnie. – Więc muszę ją naprawdę zastrzelić?

– Nie. – Webb potrząsnął przecząco głową, a wzrok mu złagodniał. Strach Bonnie przed tym, co ją czeka, był aż nadto widoczny. – Jeżeli będzie trzeba, ja ją zastrzelę – oznajmił.

Bonnie zawahała się. Ten człowiek jest jej wrogiem. Obraża ją na wszelkie możliwe sposoby. Nie powinna przyjmować od niego pomocy.

Nie powinna…

– Bardzo proszę – wyszeptała w końcu. – Myślę, że nie… – Potrząsnęła głową. – Tak się boję, że nie wiem, czy potrafię, czy w ostatniej chwili nie cofnę…

– Nie spudłuję – obiecał Webb. Patrzył na nią nadal dziwnie łagodnym wzrokiem. Wziął ją za rękę i przytrzymał, gdy cofnęła się przestraszona. – Zaprowadź mnie do niej, Bonnie.

– Proszę mi nie mówić Bonnie, tylko pani – szepnęła bezradnie, a Webb wybuchnął śmiechem.

– Kiedy będziesz się zachowywała jak doktor Gaize, będę nawet mówił pani doktor – obiecał. – Z tymi twoimi piegami i wielkimi, przestraszonymi oczami wcale nie przypominasz żadnej pani doktor. No więc kiedy będziesz się zachowywać jak Bonnie, będę do ciebie mówił po prostu Bonnie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Święta pełne słońca»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Święta pełne słońca» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Święta pełne słońca»

Обсуждение, отзывы о книге «Święta pełne słońca» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x