– Byłam prostą córką kowala, tancerką w operze, ladacznicą. Nie zaproponowałbyś mi małżeństwa. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, mój panie. Jestem córką pastora, lecz w dalszym ciągu ladacznicą. Nie zostanę ani twoją kochanką, ani twoją żoną.
Ujął w ręce obie jej dłonie. Były zimne jak lód.
– Oddasz mi pieniądze – powiedział gwałtownie – co do pensa. I odwołasz te straszne słowo, jakim się sama określiłaś, Powiedz mi jedno. I powiedz prawdę, Verity. Dlaczego spędziłaś ze mną tamtą noc? Czy po prostu zarabiałaś na życie? A może byłaś jedynie kobietą dającą i biorącą miłość i nie myślałaś o pieniądzach? Spójrz na mnie i odpowiedz.
Verity podniosła głowę.
– Powiedz.
Julian stwierdził, że mówi szeptem.
Od odpowiedzi dziewczyny zależała cała jego przyszłość, jego szczęście.
– Jak mogłabym cię nie kochać? – odrzekła. – To były czarodziejskie dni, a ja straciłam czujność. Pojechałam tam z cynicznym, aroganckim hulaką. Dopiero później odkryłam, że mężczyzna ten ma wiele ciepła, jest miły, czuły, potrafi kochać. Nie miałam doświadczenia w tych sprawach, mój panie. Jak mogłabym nie pokochać cię ciałem, duszą i sercem? Kiedy to się działo, nie docierało do mojej świadomości, że staję się ladacznicą.
– Wcale się nią nie stałaś – zaprzeczył gwałtownie Julian. – Stałaś się moja, a ja twój. To, co zrobiliśmy, było złe. Ale ludziom wybaczano już cięższe winy. Pozwól, że zanim jeszcze raz cię poproszę, coś ci wyznam. Po Bożym Narodzeniu odwiedziłem ojca w Conway Hali. Mój ojciec to earl Grantham. Czy o tym wiesz? Jestem jego dziedzicem. Od jakiegoś czasu bardzo mu zależy na tym, bym ożenił się i spłodził potomka, ponieważ nie ma więcej synów. Verity, kocham swego ojca. Wiem, co jestem winien jemu i do czego zmusza mnie moja pozycja społeczna. Oświadczyłem mu wyraźnie, że jeśli już kogoś poślubię, to tylko ciebie. Uważałem cię wówczas za córkę kowala i tancerkę w operze, ale w żadnym razie za ladacznicę. To, co zrobiliśmy, wynikało z czystej miłości, nie kupczenia ciałem.
– I co na to twój ojciec?
Twarz Juliana rozjaśnił pogodny uśmiech.
– Verity, on bardzo mnie kocha. Najważniejsze dla niego jest moje szczęście. W naszej rodzinie zawsze miłość i uczucie stawiano najwyżej. Dałby mi, choć zapewne niechętnie, swoje błogosławieństwo, nawet gdybym chciał poślubić córkę kowala.
Dziewczyna spuściła wzrok i popatrzyła na ich złączone ręce. Julian ściskał jej dłonie z całych sił.
– Kochana – powiedział – panno Ewing. Czy wyświadczysz mi zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Verity nie podnosiła wzroku.
– Wtedy trwało Boże Narodzenie – powiedziała cicho – a w Boże Narodzenie wszystko wygląda inaczej. Bardziej różowo, bardziej nierealnie i bajkowo. To błąd. Nie powinieneś był tu przychodzić. Nie wiem, jak odkryłeś, kim naprawdę jestem.
– Verity, oboje popełniliśmy błąd. Zachowujemy się, jakby Boże Narodzenie trwało tylko przez jeden dzień w roku, jakby spokój, nadzieja i szczęście istniały tylko wtedy. Ale to nie tak. Czyżby to, co wydarzyło się w Betlejem, miało przynieść światu radość wyłącznie w ten jeden dzień w roku? Jakże uboga jest nasza wiara w moc religii. Jak niewiele od niej wymagamy. Dlaczego Boże Narodzenie nie może trwać do dziś, dla ciebie i dla mnie?
– Bo nie – odparła krótko Verity.
Julian puścił jej dłonie i wsunął rękę do kieszeni płaszcza.
– Ależ tak – odrzekł. – Co powiesz o tym? – Wyciągnął na otwartej dłoni płócienną chusteczkę, którą dostał w prezencie świątecznym od Verity.
Ostrożnie ją rozwinął. W środku znajdował się złoty wisiorek z gwiazdą.
– Och!
– Czy pamiętasz, co powiedziałaś o tej gwieździe, kiedy ci ją dawałem?
– Sprawiłam ci przykrość.
– Tak. Sprawiłaś. Powiedziałaś, że Gwiazda Betlejemska zesłana została przez niebiosa, by nieść nadzieję, by prowadzić poszukujących mądrości i sensu życia. I oto ją masz. Leży miedzy nami. Sądzę, Verity, że w Boże Narodzenie poszliśmy za nią ślepo, nic nie rozumiejąc, dokładnie jak tamci trzej mędrcy. I doprowadziła nas do siebie. Dała nam nadzieję. Dała miłość. A w przyszłości, jeśli za nią podążymy, ofiaruje nam jeszcze więcej, ofiaruje miłość i szczęście. Chodź ze mną. Chodź ze mną do końca tej drogi. Zrób ten jeden nieodwołalny krok. Proszę.
Dziewczyna popatrzyła na Juliana oczyma pełnymi łez.
– Czy i dziś może być Boże Narodzenie? – spytała. – Dziś i każdego następnego dnia?
– I nie będą to żadne czary – odparł. – To od nas zależy, czy każdego dnia będziemy święcić Boże Narodzenie. Czeka nas dużo ciężkiej pracy. Ani na chwilę nie wolno nam zapomnieć, że każdy dzień naszego życia jest cudem.
– Och, mój panie!
– Julian.
– Julianie.
Popatrzyła nań takim wzrokiem, że w jednej chwili opuściły go wszelkie obawy. Twarz Verity rozjaśnił promienny uśmiech.
– Wyjdziesz za mnie? – zapytał szeptem.
Verity ujęła jego twarz w dłonie.
– Powinnam bardziej ufać swemu sercu niż głowie – odparła. – Serce mówiło mi, że łączy nas miłość. Rozum temu zaprzeczał. – Zarzuciła mu ręce na szyję. – Julianie, najdroższy? Jeśli tylko jesteś pewien swego uczucia… Tak, wierzę ci. Ja też cię kocham. Kochałam cię miłością bolesną. Tęskniłam, a jednocześnie nie ufałam ci. Kocham cię.
Zamknął jej usta pocałunkiem. Objął ją ramionami i tulił do siebie. Trzymał w objęciach swój największy skarb i przysięgał w duszy, że nigdy już nie pozwoli jej odejść, że nigdy na jedną chwilę nie zapomni, iż dana mu została niepowtarzalna szansa – na którą zresztą nie zasłużył – udania się na pustynię, gdzie nieznaną drogą w nieznanym kierunku ruszył w pogoń za błędną gwiazdą. Nigdy nie przestanie się cieszyć, że on, cyniczny, arogancki i pewien siebie, ruszył w drogę, by odzyskać spokój w miłości.
Gdy tonęli w pełnych żaru i pasji objęciach, ściskał w dłoni płócienną chusteczkę, najcenniejszą pamiątkę po jej ojcu, w którą zawinięta była złota gwiazda. Po chwili zawiesił klejnot na szyi Verity.
Dary Bożego Narodzenia.
Dary miłości.
***