– Czy potrafisz być równie dyskretny, jak twoja wdowa, panie Maguire? – z całą powagą zapytał go Adali.
– Oczywiście! – zawołał Rory. – Czyż nie dotrzymywałem zawsze tajemnicy? Wiem, że nie ma pojęcia, co się wówczas stało. Nie będę jej niepokoił.
– To dobrze. Uważa pana za przyjaciela. Sądzę, że nie chciałby pan utracić tej przyjaźni. Kocha Jamesa, a on kocha ją. Wspólnie z dziećmi wiodą w Szkocji szczęśliwe życie.
– Nie obawiaj się, Adali – rzekł Rory Maguire z nutką smutku w głosie. – Zawsze uważała mnie jedynie za przyjaciela. I to wszystko, na co mogę liczyć. Nie zmarnuję nawet tego drobnego ułamka jej zainteresowania, żeby marzyć i mieć nadzieję na coś, co nigdy nie nastąpi. Nie, Adali. Oddałbym życie za moją Jasmine, ale nigdy nie dowie się, jaką rolę odegrałem przed laty w ocaleniu jej życia. Wstydzilibyśmy się oboje.
– Nie ma się czego wstydzić – zapewnił go Adali. – Pan, ksiądz i ja zrobiliśmy to, co należało. I tyle. Nie ma w tym nic niegodnego, nie powinien pan się winić. A teraz dobranoc. Zobaczymy się jutro rano.
– Dobranoc, Adali – spokojnie odpowiedział Rory Maguire, przekręcając się na bok i nakrywając peleryną.
Pomyślał, że najbliższe miesiące będą najtrudniejszym okresem w jego życiu.
Opuścili posiadłość Appletonów przed wschodem słońca. Gospodarze byli jeszcze w łóżkach, ale oni nie chcieli tu przebywać ani chwili dłużej, niż to było konieczne.
Proszę, powiedz swojemu panu – nakazał książę Glenkirk nie do końca obudzonemu odźwiernemu – że dziękujemy mu za gościnę, ale czeka nas długa i wyczerpująca podróż. Jeśli mamy dotrzeć do celu jeszcze dzisiaj przed zachodem słońca, musimy wyruszyć wcześniej, niż myśleliśmy. Odźwierny, równie służalczy jak jego pan, skłonił się nisko.
Dobrze, milordzie. Sir John będzie zmartwiony, że nie miał okazji osobiście się z państwem pożegnać – odpowiedział gładko.
Jest usprawiedliwiony – rzekł James Leslie, władczym gestem machając ręką w rękawiczce. Odwrócił się i wyprowadził żonę i pasierbicę przez drzwi na dwór, w wilgotny, mglisty poranek.
Powóz z Adalim, Rohaną i drobną częścią bagażu już odjechał. Rory Maguire czekał na nich, trzymając konie. Szybko dosiedli wierzchowców i pokłusowali żwirową drogą jak najdalej od Appleton Hall.
Świetna ucieczka! – podsumował James Leslie.
Owszem, milordzie – odpowiedział Maguire.
Przejaśniło się i mgła trochę się podniosła, ale słońce nie wyjrzało i po chwili znów zaczął padać deszcz. O dziwo jednak, panująca szarość tylko pogłębiała zieleń wiejskiego krajobrazu. Przejeżdżali pomiędzy łagodnie wspinającymi się, zielonymi wzgórzami. Krajobraz urozmaicały widoczne z rzadka umocnienia z szarego kamienia, zwykle zrujnowane, oraz małe wioski. Jasmine zauważyła, że wsi zostało mniej niż wówczas, gdy była tu po raz pierwszy. Niektóre wyglądały na opuszczone i popadały w ruinę, inne zniknęły całkowicie, a jedynym śladem ich istnienia były połamane, poprzewracane celtyckie krzyże, zarosłe chwastami. Ulster, który nigdy nie był gęsto zaludniony, teraz wydawał się jeszcze mniej zamieszkany.
– Co tu się stało? – zapytała Jasmine Rory'ego Maguire.
– Nie wszyscy właściciele ziemscy są podobni do ciebie, milady. Słyszałaś o karach wymierzanych tym, którzy wyznają wiarę katolicką? Wielu zostało wygnanych z ich ziemi, bo nie chcieli się nawrócić na protestantyzm. To proste.
– Ale przecież właściciele tutejszych majątków nawet nie mieszkają w Irlandii. Jaka to dla nich różnica, jeśli ziemia jest właściwie uprawiana i przynosi im zyski?
– Wyznaczają zarządców, którzy przestrzegają litery prawa – wyjaśnił. – Większość z nich to Anglicy, podobnie jak osadnicy. Mamy też szkockich właścicieli ziem, ale teraz Szkoci w większości pozostają u siebie, z wyjątkiem tych, którzy potrafią zerwać więzy ze swoim klanem i szukać dla siebie ziemi.
– Co dzieje się z mieszkańcami tych wiosek? – dociekała Jasmine.
– Uciekają do krewnych w innych częściach Irlandii, gdzie prawo nie jest tak rygorystycznie przestrzegane. Zaszywają się w bardziej ustronnych miejscach, wiodąc znacznie prymitywniejsze życie. Umierają. Nieliczni emigrują do Francji i do Hiszpanii. Nie ma innych możliwości.
– Tak jest urządzony ten świat – spokojnym głosem odezwała się Fortune, zaskakując wszystkich. – Nauczyłam się tego podczas moich studiów, mama też mi to często powtarzała. Jedno plemię podbija drugie, potem przychodzi następne, i tak dalej, i dalej. Nic nie pozostaje niezmienne na zawsze. Ale, podobnie jak mama, nie widzę powodu, dlaczego tak musi się dziać w Irlandii. Bigoteria jest czymś złym i okrutnym.
– Ale występuje zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie – wyjaśnił Rory dziewczynie. – Na szczęście w Maguire's Ford mamy dwóch duchownych o otwartych poglądach, ale to rzadkość. Większość protestanckich pastorów opowiada swoim owieczkom, że katolicyzm jest złą, bałwochwalczą wiarą, a przeważająca część księży katolickich wykrzykuje, że protestanci są brudnymi heretykami, zasługującymi na spalenie, jeśli nie tu, na ziemi, to w piekle, są bowiem szatańskim pomiotem. Takie postawy nie prowadzą do zrozumienia i tolerancji, milady. Obawiam się, i mówię to z przykrością, że na tej ziemi jest więcej ludzi pokroju Johna Appletona niż podobnych do twojej mamy.
– Lubisz moją mamę, prawda? – zauważyła Fortune, przysuwając swojego wierzchowca do jego konia. Serce ścisnęło mu się w piersi, ale zdobył się na obojętny uśmiech.
– Owszem, milady, lubię. Zawsze ją lubiłem. To dzięki płynącej w jej żyłach irlandzkiej krwi lady Jasmine musi mieć takie wielkie serce.
– Moja mama twierdzi, że jeśli pozostanę w Irlandii, powinnam cię zatrzymać, bo można ci ufać, jak rzadko komu – powiedziała Fortune.
– Twój przyszły mąż może być innego zdania, pani – odpowiedział. Fortune spojrzała na niego, jakby postradał zmysły. Znał to spojrzenie, i z pewnością nie było ono typowe dla jej matki.
– Mój mąż nie będzie miał nic do powiedzenia w sprawie zarządzania Maguire's Ford – rzekła Fortune. – Jeśli poślubię Williama Deversa, nie będzie miał żadnych praw do moich ziem. Ma swoje. Kobiety z mojej rodziny nie przekazują swojego majątku mężczyznom, za których wychodzą za mąż. To nie do pomyślenia! Rory roześmiał się głośno.
– Matka świetnie cię wychowała, lady Fortune – stwierdził szczerze rozbawiony.
– Jeśli poślubię Williama Deversa, zostaniesz na swoim miejscu, Rory – mówiła Fortune. – Będę cię też potrzebowała, żebyś nauczył mnie wszystkiego o hodowli koni. Wiem o koniach bardzo niewiele, ale bardzo je lubię i uwielbiam na nich jeździć.
– Umiesz przemawiać do koni, milady – zauważył.
– Widziałem, jak rozmawiałaś z Piorunem, zanim wskoczyłaś na jego grzbiet. Kto cię tego nauczył, pani? Fortune przez chwilę wyglądała na zdumioną, po czym rzekła:
– Nikt. Zawsze tak robiłam, dosiadając nieznanego zwierzęcia. Uważam, że tak jest uprzejmie. Moja siostra i bracia wyśmiewali się z tego, ale nigdy żaden koń nie zrzucił mnie z siodła, od mojego pierwszego kucyka nigdy nie miałam najmniejszych kłopotów.
– Ach, to musi być twoja irlandzka krew – powiedział z uśmiechem.
– Lubię cię, Rory Maguire.
– A ja lubię ciebie, lady Fortune Mary Lindley – odpowiedział.
– Skąd znasz moje pełne imię? – zapytała zaskoczona.
Читать дальше