Ben Bova - Saturn

Здесь есть возможность читать онлайн «Ben Bova - Saturn» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Olsztyn, Год выпуска: 2005, ISBN: 2005, Издательство: Solaris, Жанр: Космическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Saturn: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Saturn»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Saturn — fascynująca i tajemnicza planeta z wielkimi pierścieniami i księżycami, z których Tytan jest najprawdopodobniej obdarzony życiem. Wreszcie możliwe jest zbadanie Saturna i nie będzie to zwykły lot załogowy, a wyprawa jakiej dotąd nie było. Wielki habitat „Goddard” to olbrzymi statek, samowystarczalna arka z dziesięcioma tysiącami ludzi na pokładzie. Naukowcami, dysydentami i ludźmi niepokornymi, którym nie podobają się rządy religijnych fanatyków na Ziemi. Płonne są jednak ich nadzieje, że Nowa Moralność czy inni fanatycy nie zechcą mieć kontroli nad habitatem. A wśród uczestników wyprawy jest siostra Pancho Lane, szefowej Astro Corp, i laureatka Nobla za osiągnięcia w dziedzinie nanotechnologii — Kris Cardenas.

Saturn — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Saturn», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie jestem w nic zaangażowana, Malcolm — rzekła cicho. A szkoda, dodała w duchu. Chciałabym być. Z tobą.

— Ja też nie — odparł. — Zadanie, jakie mamy wykonać, jest zbyt ważne, by jakieś osobiste kłopoty stanęły nam na drodze.

— Rozumiem, Malcolm. Naprawdę.

— Dobrze. Cieszę się.

Kij i marchewka, pomyślał Eberly. Tak można ją kontrolować.

DWIE GODZINY DO STARTU

Eberly znalazł sobie miejsce; oparł się plecami o długie okno bąbla obserwacyjnego. Za grubą kwarcową taflą powoli obracały się gwiazdy, gdy gigantyczny habitat wirował wolno wokół osi. W pole widzenia powoli wpełzł Księżyc, tak bliski, że widać było gładkie platformy startowe portu kosmicznego im. Armstronga, poczerniałe po tylu latach smagania ogniem wylotowym rakiet, i dwie bliźniacze kopuły Selene, zagrzebane w ziemi publiczne place, i wielką wyrwę tam, gdzie robotnicy właśnie budowali trzeci. Niektórzy twierdzili, że widzą poszczególne traktory i wagoniki kolejki linowej pędzące do oddalonych osiedli, jak krater Heli czy obserwatorium Farside.

Eberly nigdy nie wyglądał przez bulaje, jeśli nie musiał. Widok Księżyca, gwiazd, kosmosu kołyszącego się wolno w jego oczach przyprawiał go o mdłości. Obrócił się do niego plecami. Poza tym, jego praca, przyszłość, przeznaczenie były związane z wnętrzem habitatu, nie przestrzenią na zewnątrz.

Obok niego, patrząc w okno najwyraźniej bez żadnych niemiłych skutków ubocznych, stała niska, potężnie zbudowana kobieta w tandetnej bluzie o wielu odcieniach czerwieni i pomarańczu oraz bezkształtnych beżowych spodniach. Na większości palców miała połyskujące pierścionki, na nadgarstkach bransolety, w uszach kolczyki, a pod podwójnym podbródkiem naszyjnik. Ruth Morgenthau należała do nielicznej kadry Świętych Apostołów, których umieszczono w habitacie. Eberly wiedział, że nie zmuszono jej do wzięcia udziału w locie na Saturna w jedną stronę; zgłosiła się na ochotnika.

Za nią stał szczupły niski mężczyzna o niezadowolonej minie, w wytartej marynarce z czarnej sztucznej skóry.

— Malcolmie — rzekła Morgenthau machając pulchną dłonią. — Pozwól, że ci przedstawię doktora Sammiego Vyborga. — Obróciła się. — Doktorze, Malcolm Eberly.

— Miło mi pana poznać — rzekł Vyborg piskliwym, nosowym tonem. Jego twarz przypominała czaszkę z naciągniętą na nią skórą. Wystające zęby. Wąskie szparki oczu.

Eberly krótko uścisnął wyciągniętą dłoń.

— Doktor?

— Edukacji. Z Uniwersytetu w Wittenberdze.

Na wargach Eberly’ego pojawił się cień uśmiechu.

— Uniwersytet Hamleta.

Vyborg wyszczerzył się.

— Tak, jeśli wierzyć Szekspirowi. W zapiskach uniwersyteckich nie ma wzmianki o żadnym Duńczyku. Sprawdzałem.

— Zapisy sięgają aż tak dawnych czasów? — spytała Morgenthau.

— Oczywiście są dość fragmentaryczne.

— Przeszłość mnie nie interesuje — rzekł Eberly. — Pracuję dla przyszłości.

— Tak sądziłem — skinął głową Vyborg.

Eberly rzucił Morgenthau ostre spojrzenie, a ona wtrąciła pośpiesznie:

— Wyjaśniłam doktorowi Vyborgowi, że naszym zadaniem jest przejęcie kontroli nad zarządzaniem habitatem, kiedy już wyruszymy.

— Czyli za jakieś dwie godziny — dodał Vyborg.

Eberly przeniósł wzrok na niskiego mężczyznę i spytał:

— Dopilnowałem, żeby znalazł się pan na wysokim stanowisku w dziale łączności. Czy potrafi pan kierować całym działem, gdyby zaszła taka potrzeba?

— W dziale nade mną są dwie bardzo wpływowe osoby — odparł Vyborg. — Żadna z nich nie jest wierząca.

— Znam schemat organizacyjny! — warknął Eberly. — Sam go stworzyłem. Nie miałem wyboru, musiałem zaakceptować tych dwóch ateistów nad panem, ale to pana wybrałem do rządzenia działem. Potrafi pan?

— Oczywiście — odparł Vyborg bez wahania. — Ale co się stanie z moimi przełożonymi?

— Kiedy już wyruszymy, nie będziemy mogli odesłać ich do domu — przypomniała Morgenthau z uśmiechem, który rzeźbił jej dołeczki w policzkach.

— Zajmę się nimi — odparł stanowczo Eberly — gdy nadejdzie właściwa chwila. Teraz chciałbym tylko dowiedzieć się, czy mogę na panu polegać.

— Może pan — odparł Vyborg.

— Całkowicie i absolutnie. Chcę całkowitej lojalności.

— Może pan na mnie liczyć — oświadczył Vyborg. Po czym znów się uśmiechnął i dodał: — Jeśli tylko sprawi pan, że zostanę szefem działu łączności.

— Sprawię.

Morgenthau uśmiechnęła się, zadowolona z tego, że ci dwaj mężczyźni potrafią ze sobą współpracować, oraz z idei, której poświęciła swoje życie.

Holly odczuła napływ rozpaczy. Szukała Malcolma wszędzie, od jego skromnego biura po boksy w dziale zarządzania zasobami ludzkimi, w korytarzach innych budynków administracji. Ani śladu.

Przegapi start, pomyślała. A przecież wszystko zaplanowała: zabierze Malcolma nad jezioro koło wioski. Profesor Wilmot i jego menedżerowie zorganizowali kilkanaście miejsc w habitacie, gdzie ludzie mogli zebrać się i oglądać ceremonię startu na wielkich ekranach, które ustawiono na otwartej przestrzeni. Holly pomyślała, że brzeg jeziora to najlepsze miejsce, najładniejsze i najbliżej biura.

Malcolma nigdzie jednak nie było. Gdzie on się podział? Co robi? Wszystko przegapi! Ludzie napływali ścieżkami w kierunku punktów zbiórki, gdzie ustawiono wielkie ekrany, w parach i większych grupach, plotkując, śmiejąc się, machając do niej. Holly zignorowała ich i szukała Malcolma.

I nagle go zobaczyła, idącego ścieżką wśród drzew z tą grubą kobietą, Morgenthau. Holly skrzywiła się. Spędza z nią dużo czasu, pomyślała. Kiedy się im przyjrzała, na jej ustach pojawił się złośliwy uśmiech: Morgenthau ciężko dyszała, próbując dotrzymać kroku Malcolmowi, który sadził wielkimi krokami. Dobrze jej tak, pomyślała Holly i ruszyła w ich stronę, by przechwycić Malcolma i zaprowadzić go nad brzeg jeziora. Chciała, by był z nią, gdy habitat wyruszy w długą drogę na Saturna.

Z nikim innym. Ma być ze mną.

Siedząc na łóżku Pancho Lane patrzyła ze smutkiem na hologram przedstawiający wiszącego w kosmicznej pustce Goddarda. Wyglądało to, jakby pół jej sypialni znikło zastąpione przestrzenią kosmiczną, a pośrodku unosiła się obracająca się powoli miniaturka habitatu. W polu widzenia pojawił się też Księżyc, ospowaty i jasno świecący. Pancho widziała promień lasera na szczycie Mount Yeager, tuż powyżej Selene, nie tak daleko od jej własnej sypialni.

Ona tam naprawdę leci, poskarżyła się Pancho w duchu. Sis leci tą cholerną puszką, tak daleko ode mnie, jak tylko może. Uratowałam jej życie, zaharowywałam się, żeby opłacić koszty leczenia, hibernacji i wszystko inne, opiekowałam się nią, uczyłam ją i wycierałam jej obesrany tyłek, ale teraz ona odchodzi w czarną dal. Oto wdzięczność. Oto siostrzana miłość.

Nie była w stanie jednak wykrzesać z siebie prawdziwego gniewu. Wiedziała, że Susie musi się uwolnić, zacząć własne życie. Niezależne. Każdy dzieciak zaczyna kiedyś żyć na własną rękę. Do licha, sama to zrobiła, kiedy Susie nie była jeszcze nawet nastolatką.

Nie Susie, przypomniała sobie. Teraz ma na imię Holly. Muszę o tym pamiętać, kiedy będę się do niej zwracać. Holly.

Cóż, jeśli coś jej nie wyjdzie, wyślę szybki statek, żeby przywiózł ją z powrotem do domu. Wystarczy, że poprosi. Sama po nią polecę, do licha.

Holograficzny obraz Goddarda znikł i zastąpiło go naturalnej wielkości oblicze profesora Wilmota. Pancho, oglądającej program z łóżka, wydawało się, jakby jego głowa i ramiona unosiły się w powietrzu na środku sypialni.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Saturn»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Saturn» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Saturn»

Обсуждение, отзывы о книге «Saturn» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x