Erik zatrzymał się. Przyłączyliśmy się do grupy, która utworzyła swobodne półkole wokół przykrytego kopułą punktu widokowego – - balkonu, który był usytuowany u stóp łagodnego zbocza prowadzącego na górę do muzeum. Niedaleko znajdowało się oczko wodne, za którym zaczynały się tarasy wiodące do samego muzeum. Miejsce było urzekające. Znałam je z kilku szkolnych wycieczek, raz przyszłam tu na lekcję sztuki, pamiętam, że nawet poczułam natchnienie, by naszkicować ogrody, choć nie mam w ogóle zdolności rysunkowych. Teraz noc sprawiła że dobrze utrzymany park z mieniącymi się jak marmur oczkami wodnymi zmienił się w czarodziejskie, bajeczne królestwo skąpane w srebrzystym blasku księżyca poprzetykane pasmami szarości i granatów.
Balkon był niesamowity. Prowadziły do niego szerokie kręcone schody, po których wchodziło się tam jak na tron. Wspierały go rzeźbione białe kolumny, kopuła natomiast oświetlona była od wewnątrz. Całość sprawiała wrażenie, jakby budowla pochodziła ze starożytnej Grecji, potem została odrestaurowana i nabrała blasków dawnej świetności, co dodatkowo podkreślało nocne oświetlenie.
Afrodyta weszła po schodach na górę, co oczywiście odebrało połowę uroku temu miejscu. Nieodłączna trójca: Straszną Wojownicza i Osa, też tam była. Prócz nich stała tam jeszcze jedna dziewczyna, której nie rozpoznałam. Być może widziałam ją już setki razy, ale jej nie zapamiętałam, bo wyglądała jak jeszcze jedna blondynka w typie Barbie (tyle że nazywała się na przykład Nienawistna albo Złośliwa). Niewielki stolik ustawiony na środku balkonu nakryły czarnym obrusem. Położyły na nim wiązkę świec i inne przedmioty, jak kielich i nóż. Jakiś biedak siedział bezwładnie z głową opartą o blat. Przykryty był płaszczem, przez co wyglądał jak Elliott tej nocy, kiedy służył im za lodówkę.
To naprawdę wielkie poświęcenie dać się nakłonić do tego, by one mogły mu utoczyć krwi na potrzeby obrzędu odprawianego przez Afrodytę. Zastanawiałam się, czy ten proceder nie przyczynił się do śmierci Elliotta. Starałam się nie zauważać, że ślinka napływa mi do ust na samą myśl o tym, że spróbuję jego krwi zmieszanej z winem. Dziwne, że ta sama rzecz przerażała mnie i jednocześnie pociągała.
– Utworzę krąg i przywołam duchy naszych przodków, by zatańczyły wraz nami – zapowiedziała Afrodyta.
Mówiła łagodnym tonem, ale jego brzmienie nasycone trucizną krążyło wokół nas i sączyło się nam do uszu. Dla mnie była to upiorna perspektywa: duchy przywołane przez Afrodytę, zwłaszcza po moich niedawnych doświadczeniach z duchami, choć muszę przyznać, że w równym stopniu intrygowało mnie to, jak i przerażało. Może dlatego miałam uczestniczyć w tym obrzędzie, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o duchach Elizabeth i Elliotta? Poza tym najwyraźniej ich rytuały miały taki właśnie przebieg od dłuższego czasu, nie mogły więc być groźne czy niebezpieczne. Afrodyta okazywała spokój i pewność siebie, aleja wyczuwałam, że to tylko poza. W gruncie rzeczy tak jak wszyscy dręczyciele słabszych sama musiała być słaba i niedojrzała. Poza tym takie typy na ogół unikają jednostek silniejszych od siebie; skoro więc Afrodyta zamierzała przywołać duchy, musiały to być duchy nieszkodliwe, może nawet miłe. Z pewnością Afrodyta nie zamierzała konfrontować się z jakimś potężnym upiorem.
Ani z czymś tak przerażającym jak pośmiertna zjawa Elliotta.
Poczułam się spokojniejsza, a na widok czterech Cór Ciemności biorących do rąk świece i zajmujących odpowiednie stanowiska by przywołać cztery żywioły, przeszedł mnie lekki dreszczyk emocji wobec spodziewanych doznań, jakie zapewniała mi moja wyjątkowa moc. Afrodyta przywołała wiatr, który zmierzwił mi lekko włosy, czego tylko ja byłam świadoma. Przymknęłam oczy, rozkoszując się prądem przebiegającym moje ciało. W gruncie rzeczy, mimo obecności Afrodyty i zawziętych Cór Ciemności, początek obrzędu zaczynał sprawiać mi przyjemność. Obok stał Erik, co łagodziło przykrość, że pozostali mnie ignorują.
Jeszcze bardziej się zrelaksowałam, nabierając nieoczekiwanie przeświadczenia że przyszłość nie może być taka znowu zła. Odbiję to sobie, obcując z przyjaciółmi, z którymi razem będziemy się zastanawiać, o co chodzi z tymi dziwnymi duchami, jakie widziałam; niewykluczone też, że najseksowniejszy facet w całej szkole będzie moją sympatią. Wszystko się pomyślnie ułoży. Otworzyłam oczy i zaczęłam obserwować Afrodytę, jak się porusza po kręgu. Przenikał mnie każdy żywioł, zastanawiałam się, jak to się dzieje, że Erik stojący tak blisko niczego nie dostrzega. Nawet zerkałam na niego, spodziewając się, że zobaczę, jak patrzy na mnie i spostrzeże grę żywiołów na mojej skórze, ale on tak jak wszyscy patrzył na Afrodytę. (Prawdę mówiąc, było to denerwujące, mogłam przecież oczekiwać, że na mnie też będzie spoglądał). Teraz Afrodyta rozpoczęła odprawianie obrzędu przez przyzywanie duchów przodków, a wtedy nawet ja nie mogłam oderwać od niej oczu. Stała przy stoliku ze splecionymi w warkocz suchymi źdźbłami traw, które trzymała nad fioletowym płomieniem z palącego się spirytusu, by zioła szybciej się zajęły. Zaczekała aż się rozpalą, a potem zdmuchnęła płomień. Dymiącym wiechciem zatoczyła w powietrzu koła wokół siebie, okadzając się w ten sposób, i zaczęła mówić. Dym rozszedł się wokół nas. Pociągnęłam nosem, rozpoznając zapach turówki, która należy do najświętszych ziół używanych do odprawiania obrzędów, ponieważ przyciąga duchową energię. Babcia często jej używała przy odprawianiu swoich modłów. Ale zaraz przypomniałam sobie, że turówki używa się jedynie po oczyszczeniu otoczenia szałwią, w przeciwnym razie może przyciągnąć złe duchy. Było jednak za późno na jakiekolwiek ostrzeżenia, nawet gdybym wstrzymała odprawianie obrzędu, gdyż Afrodyta zaczęła już przywoływać duchy, a wijący się wokół niej coraz bardziej gęstniejący dym wzmacniał jej głos powtarzający monotonnie zaklęcia.
Usłyszcie mnie, pradawne duchy naszych przodków, w tę noc święta Samhain. Niechaj dym zaniesie mój głos do Innego Świata, gdzie jasne duchy igrają na łąkach pamięci porośniętych słodką turówką. W tę noc święta Samhain nie przywołuję duchów naszych ludzkich przodków. Niech śpią snem niezakłóconym, nie potrzebuję ich ani w tym życiu, ani po śmierci. Przyzywam duchy magicznych, mistycznych przodków, którzy kiedyś byli więcej niż ludźmi, również po swojej śmierci.
Niczym w transie patrzyłam wraz z innymi, jak dym zaczyna się wić, przybierając z wolna coraz wyraźniejsze kształty. Najpierw wydawało mi się, że widzę przedmioty, zamrugałam kilkakrotnie, by obraz stał się wyraźniejszy, ale kształty, które się wyłaniały przed moimi oczami, były bez wątpienia kształtami ludzkimi. Początkowo niewyraźne, jakby same zarysy sylwetek, w miarę jednak jak Afrodyta machała ziołami, ich sylwetki stawały się coraz wyraźniejsze, aż nagle krąg zapełnił się niesamowitymi postaciami, mającymi ziejące oczodoły i otwarte usta.
Nie przypominali Elizabeth czy Elliotta. Wyglądali dokładnie tak, jak zawsze wyobrażałam sobie duchy ~ niematerialne półprzeźroczyste zjawy, na których widok ciarki przechodziły po grzbiecie. Pociągnęłam nosem, ale nie poczułam stęchłego piwnicznego zapachu.
Afrodyta odłożyła na bok jeszcze dymiącą wiązkę ziół i sięgnęła po kielich. Nawet z większej odległości widać było, że jest niezwykle blada, jakby na nią przeszły pewne cechy duchów, które przywołała. Jej czerwona suknia stanowiła ostry kontrast na tle dymu, mgły i szarości.
Читать дальше