Wróciliśmy do sali treningowej z manekinami i Dymitr zapowiedział z góry, że chce, bym przećwiczyła manewr sprzed dwóch dni. Szczęśliwa, że nie zamierzał inicjować walki, wyznaczyłam sobie z płonącym zapałem misję, by pokazać manekinom szczegółowo co by się stało, gdyby zadarły z Rose Hathaway. Wiedziałam, że mój szał walki podsycany był czym innym, niż tylko pragnieniem uzyskania dobrych efektów. Moje uczucia wymknęły się spod kontroli tego ranka, były odsłonięte i intensywne po walce z matką oraz asyście przy Lissie i Christianie zeszłej nocy. Dymitr siedział wyprostowany i obserwował mnie, od czasu do czasu krytykując moją technikę albo sugerując nową taktykę.
– Włosy ci przeszkadzają. – powiedział w pewnym momencie. – Nie tylko ograniczasz swój zasięg wzroku, ale i narażasz się na ryzyko, że wróg cię za nie chwyci.
– Jeśli będę rzeczywiście walczyć, to je zepnę. – burknęłam, wpychając kołek zgrabniutko między manekinowe „żebra”. Nie wiedziałam z czego zrobiono te sztuczne kości, ale były kurewsko trudne do obejścia. Pomyślałam znów o swojej mamie i dodałam do dźgnięcia trochę ekstra siły. – Po prostu noszę je dzisiaj rozpuszczone, to wszystko.
– Rose – powiedział ostrzegawczo. Ignorując go, pchnęłam raz jeszcze. Gdy przemówił następnym razem, jego głos był dużo ostrzejszy. – Rose . Stop.
Cofnęłam się od manekina, zaskoczona własną zadyszką. Nie zdawałam sobie sprawy, że pracowałam tak ciężko. Moje plecy uderzyły o ścianę. Nie mając drogi ucieczki, spoglądałam jak najdalej od niego, wbijając wzrok w podłogę.
– Spójrz na mnie – rozkazał.
– Dymitr…
– Spójrz na mnie.
Bez względu na naszą niedaleką przeszłość, wciąż był moim instruktorem. Nie mogłam odmówić wykonania rozkazu. Powoli, niechętnie obróciłam się w jego stronę, nadal pochylając głowę nieco w dół, by moje włosy opadały, przykrywając obie strony twarzy. Wstając z krzesła, podszedł do mnie i stanął naprzeciwko.
Unikałam kontaktu wzrokowego, ale ujrzałam jego wyciągniętą, by odgarnąć moje włosy, rękę. Nagle zastygła. Jak i mój oddech. Nasze krótko-żyjące wzajemne przyciąganie wypełnione było pytaniami i zastrzeżeniami, ale jedno wiedziałam na pewno: Dymitr kochał moje włosy. Może wciąż je kochał. Muszę przyznać, że były świetne. Długie, jedwabiste i ciemne.
Zwykł znajdywać wymówki, by tylko je dotknąć i doradzał mi, bym ich nie ścinała jak to robiły kobiety strażniczki.
Jego dłoń zatrzymała się tam i świat stanął w miejscu, kiedy czekałam na jego kolejny ruch. Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, pozwolił dłoni stopniowo opaść do swojego boku. Obmyło mnie palące rozczarowanie, ale w tym samym czasie czegoś się dowiedziałam. Wahał się. Bał się mnie dotknąć, co może – tylko może – oznaczało, że wciąż tego chciał. Musiał się powstrzymywać.
Powoli odchyliłam głowę tak, że nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Większość włosów ześliznęła się z mojej twarzy – ale nie wszystkie. Jego ręka drgnęła ponownie i znów miałam nadzieję, że wysunie ją naprzód. Tkwiła jednak w miejscu. Moja ekscytacja uległa przytłumieniu.
– Czy to boli? – zapytał. Obmył mnie zapach znajomej wody po goleniu, zmieszany z jego słodyczą. Boże, błagałam by mnie dotknął.
– Nie – skłamałam.
– Nie wygląda tak źle. – pocieszył mnie. – Wyleczy się.
– Nienawidzę jej. – powiedziałam, zaskoczona ilością jadu jaką wsączyłam w te trzy słowa. Nawet kiedy niespodziewanie poniosły mnie uczucia i pragnęłam Dymitra, wciąż nie mogłam porzucić urazy jaką żywiłam do swojej matki.
– Nie, nie jest tak. – zaprzeczył delikatnie.
– Jest tak.
– Nie masz czasu na nienawiść wobec kogokolwiek. – doradził, jeszcze miłym głosem. – Nie w naszej profesji. Powinnaś się z nią pogodzić.
Lissa powiedziała dokładnie to samo. Poczułam gniew. Ciemność w moim wnętrzu zaczęła się rozprzestrzeniać.
– Pogodzić się z nią? Po tym jak z premedytacją podbiła mi oko? Dlaczego jestem jedyną osobą, która widzi jakie to jest szalone?
– Ona absolutnie nie zrobiła tego z premedytacją. – powiedział twardym głosem. – Nie ważne jak mocno jej nie cierpisz, musisz w to uwierzyć. Nie zrobiłaby tego, a poza tym, widziałem ją później tego dnia. Martwiła się o ciebie.
– Prawdopodobnie bardziej się martwiła, że ktoś wniesie przeciwko niej skargę za znęcanie się nad dziećmi. – burknęłam.
– Czy nie sądzisz, że mamy w tym roku akurat czas, w którym powinno się wybaczać?
Westchnęłam głośno.
– To nie dodatek świąteczny. To moje życie. W prawdziwym świecie cuda i dobroć po prostu się nie zdarzają.
Wciąż patrzył na mnie spokojnie.
– W swoim prawdziwym świecie możesz czynić własne cuda.
Moja frustracja uderzyła do granic wytrzymałości i dałam sobie spokój z utrzymywaniem samokontroli. Byłam tak zmęczona tym rozważnym gadaniem, podczas, gdy praktycznie wszystko w moim życiu szło źle. Gdzieś w środku wiedziałam, że Dymitr chciał pomóc, ale zwyczajnie nie miałam ochoty na słowa w dobrych intencjach. Chciałam ukoić swoje problemy. Nie chciałam myśleć o tym, co mogłoby zrobić ze mnie lepszego człowieka. Marzyłam tylko, żeby mnie przytrzymał i powiedział, że nie mam się martwić.
– Ok, czy możesz chociaż ten jeden raz przestać? – zażądałam, opierając ręce na biodrach.
– Przestać co?
– Sprzedawać tą całą uduchowioną Zen gównianą gadkę. Nie mówisz do mnie jak do prawdziwej osoby. Naprawdę brzmisz jak „Christmas special”. – wiedziałam, że niesprawiedliwe było wyładowywanie na nim swojego gniewu, ale już prawie krzyczałam. – Przysięgam, czasami to brzmi tak, jakbyś sam chciał posłuchać własnej gadki. I wiem , że nie zawsze taki jesteś. Byłeś perfekcyjnie normalny w rozmowie z Tashą. Ale ze mną? Wszystko robisz mechanicznie. Nie dbasz o mnie. Po prostu utknąłeś w swej głupiej roli mentora.
Wpatrywał się we mnie niezwykle zaskoczony.
– Ja nie dbam o ciebie?
– Nie. – Byłam małostkowa – bardzo, bardzo małostkowa. I znałam prawdę – że dbał o mnie i był kimś więcej, niż tylko mentorem. Nie mogłam już sobie pomóc. Brnęłam w to dalej i dalej. Dźgnęłam jego klatkę piersiową palcem. – Jestem dla ciebie kolejną uczennicą. Tylko dlatego ciągniesz i ciągniesz te swoje głupie lekcje życia… -
Jego ręka, zamiast sięgnąć włosów, niespodziewanie pochwyciła moją, dotychczas dźgającą go w klatkę. Przyszpilił ją do ściany i byłam całkowicie zaskoczona widząc płomienie emocji w jego oczach. Nie była to dokładnie złość… tylko innego rodzaju frustracja.
– Nie mów mi co czuję. – warknął.
Zobaczyłam wtedy, że połowa z tego co mówiłam, okazała się prawdą. Prawie zawsze był spokojny, w pełni kontroli – nawet kiedy walczył. Ale powiedział mi także, jak kiedyś raz stracił kontrolę i pobił swojego ojca Moroja. Właściwie był ten raz taki jak ja – zawsze na granicy bezmyślnego działania i robienia rzeczy, których nie powinien.
– Tak jest, czyż nie? – spytałam.
– Co?
– Zawsze walczysz o kontrolę. Jesteś taki jak ja.
– Nie. – odpowiedział, wciąż oczywiście nad sobą pracując. – Nauczyłem się swojej kontroli.
Coś pokrzepiło mnie w tej nowej świadomości.
– Nie – poinformowałam go. – Nie nauczyłeś. Nadrabiasz miną i większość czasu utrzymujesz kontrolę. Ale czasami nie potrafisz. I czasami… – pochyliłam się do przodu, zniżając głos. – Czasami tego nie chcesz.
Читать дальше