— Nibelungi bowiem siedzą gdzieś pod powierzchnią wymarłych planet — zaśmiał się złośliwie Nym — i należy działać jak najostrożniej, a nawet lepiej nic nie robić, aby ich nie denerwować. Inaczej — zaczną się mścić!
— Dlaczego kpisz? — Zina uniosła głos, zaciskając dłonie na krawędzi stołu.
— Nie dziwię się Deanowi czy Daisy — Ciągnął Nym tym samym tonem. — Oni wychowali się w świecie złudzeń i mitów. Ale ty, Zi? Allan zerwał się z miejsca.
— Jesteś świnia, Nym! Wypominać Deanowi i Daisy ich pochodzenie, to gorzej niż nieuczciwe! Znasz przecież dobrze historię Celestii, byłeś sam świadkiem walki, jaką oni tam podjęli właśnie o prawdę! A teraz ty, tu… Powiem więcej: dlatego usiłujesz zlekceważyć sprawę pierścienia Zoe i stopujesz dalsze badania, że tobie się nie udało!
Krawczyk uderzył dłonią w stół.
— Dość! Al, nie tym tonem! Nie życzę sobie żadnych inwektyw ani insynuacji!
— Więc Nym może sobie pozwalać na nieuczciwe chwyty, bo jest szefem zespołu? I nie masz do niego pretensji?
— Mam pretensję! Właśnie jako kierownika zespołu, obowiązuje go szczególnie zachowanie taktu i rzeczowa argumentacja.
— Masz rację — skinął głową Nym. '— To, co powiedziałem, było głupie i prowokacyjne. Nie mam żalu do Ala, chociaż postawiony mi zarzut jest ciężki i krzywdzący, nie mówiąc już o doborze słów… Przecież powinienem był pamiętać o tym, co nam mówiła Zoja… To nie ich wina…
— Proponuję zamknąć dyskusję — przerwała mu pośpiesznie Kora Heto. — Myślę, że możemy przyjąć jako wniosek, zgodny z intencjami Deana, Zi i Zoe, zalecenie, aby każdy starał się działać tak, jak byśmy sobie życzyli, aby obcy przybysze zachowywali się na Ziemi. Zgoda?
Zina popatrzyła przenikliwie na sędziwą uczoną, potem zwróciła się do Zoi:
— Co mówiłaś im, mamo? Że jesteśmy… chorzy psychicznie? Czy tak?
— Nie, nie, to nie tak — zaprzeczyła pośpiesznie Zoja. — Prawda, że wykazujecie pewną nerwowość i… niezrównoważenie. Ale przecież trudno tu mówić o chorobie. Być może zresztą ma rację Wład, że należy kłaść to na karb młodości… Nie masz się czym niepokoić.
— Tak… Wiem — odpowiedziała Zina. Postanowiła, że musi napisać o wszystkim, co się tu wydarzyło, do ojca i Suzy. Musi się ich poradzić, co dalej czynić. Zrobi to zaraz po naradzie, jeszcze przed wysłaniem sprawozdania dla Ziemi.
Skłębiony ocean ognia przybliżał się szybko. Do zagłady sondy pozostały jeszcze tylko cztery minuty. Już sięgały po nią wściekłe płomieniste macki rozpalonych gazów. Chwilami zdawało się, że któraś z nich dopadnie rakiety, spali swym ognistym tchnieniem, porwie w szalone skręty huraganu materii. Potem płomienie szybko ustępowały, cofając się bądź rozpraszając, ale z boku wyrastały nowe, wyższe, bardziej ruchliwe…
Korona Proximy była tak przezroczysta, że widziany z jej wnętrza obraz powierzchni gwiazdy nie ulegał jakimkolwiek zniekształceniom. Nawet chromosfera znikła w blaskach oślepiającej fotosfery.
Przypominające gigantyczne grzyby, to znów podobne do legendarnych smoków, olbrzymie wyskoki unosiły się wysoko ponad czerwonym tłem oszałamiającego pożaru. Oprócz tych, które zdawały się pływać w rozrzedzonej atmosferze czerwonego karła, inne wybuchały gwałtownie, jak pobudzone do życia potwory.
Wyskoki tryskały fontanną płomienia, przeradzając się w świecące, rozłożyste drzewa. Potem dźwigały w górę dziwaczne konstrukcje o spiętrzonych, spiralnych trzonach z dziesiątkami ruchliwych, rozczłonkowanych ramion, by wreszcie przekształcić się w rój czerwonych ptaków i rozwiać jak dym w powietrzu.
Obserwowano te wspaniałe zjawiska już od przeszło godziny. Powierzchnia Proximy dosłownie rosła teraz w oczach. Choć jasność obrazu była przyćmiona specjalnymi filtrami dla umożliwienia wizualnych obserwacji, jednak blask nieregularnych, dużych pól, zwanych pochodniami, zaczynał męczyć wzrok swą białością.
Po obu stronach równika układały się w nieregularną mozaikę zespoły plam. Oglądane z bliska zatraciły ciemną barwę, charakterystyczną podczas obserwacji dokonywanych z odległości milionów kilometrów, i wyróżniały się ciemną, wiśniową czerwienią, która kontrastowała z bardzo jasnymi obwódkami pochodni. Gdzieniegdzie strzelał ku górze biało świecący rozbłysk, a wielkie obłoki ognistych gazów kłębiły się i rozlewały na boki. [20] Autorzy zakładają tu podobną do Słońca budowę atmosfery gwiazdy Proxima Centauri. Ponad świecącą powierzchnią Słońca (fotosferą) rozciąga się ognistoczerwona warstwa gazów, zwana chromosfera. Nad chromosfera unoszą się strzępy ognistej materii, tzw. protuberancje, czyli wyskoki, które przy gwałtownych wybuchach zmieniają szybko kształt, przybierając nieraz fantastyczne formy. Jeszcze wyżej rozciąga się wielka, srebrzysta aureola bardzo rozrzedzonej atmosfery noszącej nazwę korony słonecznej.
Ziarnista struktura powierzchni gwiazdy stawała się z każdą sekundą wy-raźniejsza. Jasne granule, o rozmiarach dochodzących do tysięcy kilometrów, odcinały się ostro od ciemniejszego tła.
— Już po niej… — wyszeptał Dean patrząc na chronometr wmontowany w płytę pulpitu kierowniczego, nad którym pochylała się wysoka postać Krawczyka. Do końca obserwacji brakowało półtorej minuty.
Przed chwilą rakieta badawcza powinna była wejść w fotosferę gwiazdy.
A teraz na Sel docierały już tylko sygnały wysłane przez nią przed katastrofą.
Na środku ekranu rosła w tej chwili duża ciemna plama, otoczona nierównymi czerwonawymi obwódkami skłębionej materii. Opóźnienie sygnałów sprawiało, że na ekranie sonda była jeszcze w koronie wewnętrznej i dopiero lada moment powinna rozpocząć się warstwa chromosfery.
Naraz przez ekran przebiegła jakby mgła, przerywana z rzadka jaśniejszymi błyskami. Ustąpiła na chwilę, potem znów ':ię pojawiła, to gęstniejąc, to rzednąc, a nawet znikając raz po raz.
— Zaczyna się — mruknął Andrzej. — Pole magnetyczne? — zapytał Deana zajętego obserwacją wskaźników.
— Natężenie około 800 erstedów.
Na ekranie nie można było już niczego rozróżnić. Migotał on tylko różnobarwnymi błyskami, świadczącymi, że nadajnik telewizyjny rakiety jeszcze nie uległ zniszczeniu.
Odbiór meldunków innych przyrządów trwał nadal, gdyż ich nadajniki pracowały na wielu zakresach, i to przekazując tylko proste impulsy. Ale i tu z sekundy na sekundę powiększały się zakłócenia.
— 2900 stopni!
W tej samej chwili przez ekran przebiegł jeszcze jeden jasny błysk i rozpłynął się w jednostajnym, szarym tle. Rakieta-sonda przestała istnieć.
— No i już po wszystkim — rzekł z westchnieniem Andrzej. Podniósł się z fotela i podszedł do tablicy obsługiwanej przez Deana. Ekrany pamięciowe przyrządów utrwaliły ostatnie dane nadesłane przez rakietę-robota.
— 3400 °C? — zdziwił się. — Czyżby sonda wysyłała jeszcze sygnały po wniknięciu w głąb fotosfery? Trzeba będzie przeanalizować taśmy.
Zanim jednak zdążyli włączyć aparaturę, rozległ się sygnał i na ścianie pracowni ujrzeli twarz Nyma.
— An, chodź natychmiast do centrali! Robot uszkodzony!
Zina wyjęła kryształ z fotolektora i podeszła do pulpitu nadawczego. Jak to się mogło stać, że popełniła tak fatalną pomyłkę? Skąd środkowy fragment listu do ojca znalazł się na końcu pierwszej części sprawozdania nadanego na Ziemię? Widocznie zapomniała wymazać poprzedni zapis…
Читать дальше