Oleg Igoriewicz Uspienski, trzygwiazdkowy admirał floty kosmicznej, kawaler wielu orderów i medali, niemłody i śmiertelnie już zmęczony mężczyzna, leżał w swojej kajucie, odwróciwszy się twarzą do ściany. Leżał bezwładnie jak szmaciana lalka. Na środku stojącego na biurku monitora tliła się gasnąca czerwona kropka – pozostawiony za rufą Mars.
To była demonstracja. Ktokolwiek by wszedł do kajuty, a tym razem admirał nie zamknął drzwi, zobaczyłby właśnie to, przeklętą Czerwoną Planetę na monitorze. Tym sposobem Raszyn okazywał, że nie ma ochoty na szczerą rozmowę.
Minęła doba od chwili, kiedy odsunął się od pełnienia służby i leżał w milczeniu i nieruchomo, odmawiając jedzenia i nie odpowiadając na próby wciągnięcia go do rozmowy. Chwilami wydawało się, że po prostu śpi.
Pozbawiona dowództwa Grupa F nadal leciała w kierunku Pasa. Zgodnie z rozkazami okręty zachowywały ciszę radiową i nie usiłowały połączyć się z ziemską Siecią.
Ale samotnemu scoutowi, kryjącemu się w meteorytowym kraterze na Fobosie, nikt nie bronił podłączenia się do prywatnej marsjańskiej boi i ściągnięcia z niej newsów z trzech planet.
Gdy tylko zaczął przekazywać dane, Raszyn chciwie pożerał oczami monitor. A potem, nie mówiąc ani słowa, dał na ekran widok Marsa, ułożył się w łóżku i odwrócił nosem do ściany.
Formalnie nie przekazał nikomu pełnomocnictw dowódcy. Oszołomiona zaś wiadomościami załoga Grupy F nie miała pretensji do Raszyna. Ale on sam wycofał się z gry.
Tak jak oczekiwał – wykiwano go.
* * *
Zdrada była bardzo wyrafinowana.
Grupa F wykonała postawione przed nią przez admiralicję zadanie wyśmienicie. Po marsjańskiej kopalni i całym jej cywilnym personelu nie pozostał nawet ślad. Zlikwidowane zostały również strzegące obiektu oddziały – siły republikańskiej samoobrony na czele z pułkownikiem Tonem.
Nie było tam nigdy żadnej pirackiej bazy.
Był natomiast z całą pewnością splot finansowych interesów. Komuś ta cholerna kopalnia stała kością w gardle. I ten ktoś był gotów na wszystko, byle zaniechano wydobycia. Może konkurencja? A może cała Rada Dyrektorów chciała zwiększyć kontyngent uranowego eksportu na Marsa?
Może też ktoś chciał skomplikować stosunki między Red City i mocno zależną od marsjańskiej rudy Wenus?
Gdy na Ziemi Akcjonariusze rozważali rozwiązanie floty, jak na zamówienie znalazł się ktoś cyniczny i bezlitosny, kto połączył dwie sprawy w jedną.
Kontradmirała Esseksa przy głównej śluzie powitał Borowski. Tym razem Tyłek przybył na „Skoczka” bez ochrony i wyglądał na nieco zmiętolonego. Od szefa sztabu na kilometr jechało harą.
– Panie kontradmirale… – zaczął ZDO, ale Essex zamknął mu usta niedbałym ruchem ręki.
– Przestań! – rzucił. – Nie czas na formułki. Już nie jesteśmy armią. Jesteśmy piratami. Kryminalistami.
Borowski skrzywił się niechętnie, ale nic nie powiedział.
– Masz jakieś pomysły? – zapytał Essex. – Co robimy?
– Pomysły są – burknął zachmurzony pierwszy oficer. – Rzecz jasna, to nie moja sprawa, ale gdyby mnie ktoś zapytał, powiedziałbym, że powinniśmy wracać na Ziemię.
– Ha! – Tyłek rozejrzał się nerwowo, jakby rozmowę mógł ktoś podsłuchać.
– Na Ziemię – powtórzył Borowski. – Albo na Marsa. Albo i na Wenus, czemu nie. Ale nie uciekać.
– A my wcale nie uciekamy. Tylko policja na nas czeka, doczekać się nie może.
– Czy to prawda, że rozkazy wsadziliśmy w dupę?
– Yhy. To znaczy nie całkiem w dupę. Mamy teraz inny rozkaz. Ultimatum. Żądanie, żeby Aleks zaniechał samowolnych działań, przekazał grupę mnie i wracał.
– Biedny Raszyn! – westchnął Borowski.
– Nie pęka, jak myślisz?
– Po prostu jest zmęczony – powiedział twardo ZDO. – Przecież pan wie, Philipie, że on jest nie do złamania. Ma lekką depresyjkę. Minie.
– Kto to mówi? Wasza psycholog, ta, jak jej tam?…
– Linda. Tak, ona też.
Essex w zamyśleniu podrapał się po szczecinie na brodzie.
– Dobra – powiedział. – Spróbujmy go reanimować. Musimy w końcu coś postanowić.
– Chodźmy – zgodził się Borowski. Ruszyli pustym korytarzem. Pierwszy oficer maszerował w milczeniu, gapił się pod nogi, a Tyłek hymkał i sapał, coś obracając w głowie.
– Nigdy nie podobał mi się tutejszy zastępca do spraw liniowych – powiedział w końcu. – A tobie jak?
– Nijak – mruknął Borowski.
– Chcesz przejść na jego miejsce?
– A on? – z niedowierzaniem popatrzył na kontradmirała ZDO.
– A on się zastrzelił – rzucił niedbale Essex.
– Poważnie? -
– Godzinę temu. Ósme samobójstwo w ciągu doby. Krwawym sadystom wysiadają nerwy. Jak tam jeszcze prasa o nas pisze, zapomniałem?
– Pana to rusza?
– Nieszczególnie – przyznał Tyłek. – Po prostu wkurza mnie, że flota została pochowana naszymi własnymi rękami. No to jak, wracasz na stanowisko?
– Jeśli Raszyn tak zdecyduje…
– A jeśli już o niczym nie zdecyduje? – podstępnie zapytał Essex.
Zamiast odpowiedzi Borowski nagle zatrzymał się, mocno chwycił kontradmirała za klapy kurtki i cisnął o ścianę.
– Tyłek… – syknął z uczuciem. – Żebym więcej takich tekstów… Jasne, panie kontradmirale, sir?! Tyś tego nie powiedział, ja tego nie słyszałem!
– Zgłupiałeś?! – nie podnosząc głosu, zainteresował się Essex. – Znowu mózg ci popuszcza? Weź te łapy!
– Nie ruszaj mojego Ruskiego, rozumiesz?! – ryknął ZDO. – Nie jesteś wart jego małego palca! Dupa sztabowa! Łeb urwę i nafaszeruję gównem!
– Psychopata. – Tyłek oderwał od swoich klap wczepione weń dłonie Borowskiego i odsunął się o krok. – Kto go rusza?! Ja tylko tak, na wszelki wypadek…
– Ja ci dam wypadek… – Pierwszy oficer nagle się uspokoił. – Twoi ludzie walą sobie w łeb na prawo i lewo, a ty chlejesz samogon. Ty to się ze wstydu nie zastrzelisz, co, Phil?
– Commander Borowski! Proszę skończyć z tą histerią!
– Nie mam zamiaru!
– No to pocałuj mnie w dupę! – Essex odwrócił się plecami i pomaszerował dalej.
ZDO kilka razy kopnął ścianę, ale ruszył za nim.
– Nie miałem nic złego na myśli – rzucił przez ramię Tyłek, gdy Borowski go dogonił. – Po prostu jestem zaniepokojony. Co będzie, jeśli Aleks postanowi leżeć sobie tak dalej jeszcze z tydzień? A poza tym wcale nie jest żadnym twoim Ruskiem. On jest naszym Ruskiem. I ty, nawiasem mówiąc, też jakoś nie śpieszysz się ze strzelaniem sobie w łeb.
– A idź ty… – mruknął skonfundowany Borowski na znak zakończenia awantury.
– No i dobrze – skinął głową szef sztabu, zatrzymując się przy admiralskich drzwiach i wduszając przycisk przywołania.
Gdy wszedł, skonstatował z satysfakcją, że w zachowaniu Raszyna wystąpiła zmiana – leżał z zamkniętymi oczami, ale już nosem do góry.
– Cześć, Aleks – powiedział Essex, siadając na łóżku obok admirała. – Jak się czujesz?
Ten nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej powieki.
Borowski ustawił się za fotelem, oparł łokciami i zwiesił głowę.
– Czyli tak, Aleks – zaczął Tyłek – możesz sobie milczeć, a ja ci po prostu wyłuszczę warianty proponowane przez sztab. A ty zdecyduj. Tak? Hej, chłopie, śpisz?
– Nie śpi – mruknął ZDO. – Proszę mówić, Philipie, proszę mówić. Jak przyjdzie czas, to on powie swoje.
– Mam nadzieję! – prychnął kpiąco Essex. – Dobrze by było, żeby się odezwał, zanim cały personel wystrzela nam się w dupę. Dobra, Aleks, układ jest taki: piłować dalej tym samym kursem nie ma sensu. Musimy wyprzedzić przeciwnika, a nie pchać się na rożen. Flota jest załatwiona. Grupa F – kaplica. Ale warto powalczyć przynajmniej o nasze głowy. Czyli musimy hamować, zawracać na Marsa.
Читать дальше