Milczenie. Po chwili Mary Anne powiedziała:
— Poczta jest na rogu Czterdziestej Dziewiątej i Fulton. Może pan poprowadzić? Jestem trochę zdenerwowana.
Wydało mu się to wielkim moralnym zwycięstwem, był zadowolony. Wziął od niej kluczyki i wkrótce lecieli w kierunku skrzyżowania Czterdziestej Dziewiątej i Fulton.
Siedzieli przy stoliku w kawiarni, czystym i atrakcyjnym lokalu z młodymi kelnerkami i stosunkowo niewielką liczbą gości. Szafa grająca dudniła Memory of Your Nose Louisa Pandy. Jason zamówił tylko kawę, panna Dominie sałatkę owocową i herbatę z lodem.
— Co to za płyty? — spytała. Podał jej albumy.
— O, przecież to pan. Jeśli jest pan Jasonem Tavernerem. A jest pan?
— Tak. Przynajmniej tego był pewny.
— Nie sądzę, żebym kiedyś słyszała, jak pan śpiewa — powiedziała Mary Anne Dominie. — Szkoda, ale niezbyt lubię muzykę pop; najczęściej słucham piosenkarzy folk z dawnych czasów, takich jak Bufy St. Marie. Teraz nikt nie potraf tak śpiewać jak Buffy.
— Racja — przyznał ponuro, znów wracając myślą do tego domu, łazienki, ucieczki przed strażnikiem w brązowym mundurze. To nie przez meskalinę, pomyślał jeszcze raz. Strażnik też to widział. A może zobaczył coś innego. — Może on nie widział tego, co ja — powiedział głośno. — Może po prostu zobaczył ją leżącą na podłodze. Może upadła. Może… — Może, pomyślał, powinienem tam wrócić.
— Kto nie widział czego? — zapytała Mary Anne Dominie i oblała się szkarłatnym rumieńcem. — Nie chciałabym wścibiać nosa w pańskie życie, ale powiedział pan o kłopotach i widzę, że obsesyjnie rozmyśla pan nad jakimś poważnym problemem.
— Musze się upewnić — rzekł — co naprawdę zaszło. Wszystko jest tam, w tym domu.
I na tych płytach, pomyślał.
Alys Buckman widziała mój program telewizyjny. Znała moje płyty. Wiedziała, która była przebojem; miała je. Jednak…
Na płytach nie było muzyki. Złamana igła… — diabła tam, nawet wtedy powinno się słyszeć jakieś dźwięki, choćby zniekształcone. Zbyt długo miał do czynienia z płytami i nagraniami, żeby o tym nie wiedzieć.
— Jest pan melancholikiem — orzekła Mary Anne Dominie. Z małej torebki wyjęła okulary; zaczęła dokładnie studiować notę biografczną na koszulkach płyt.
— To, co mi się przytrafło — rzekł krótko Jason — wprawiło mnie w melancholijny nastrój.
— Tu jest napisane, że prowadzi pan program w TV.
— Zgadza się — kiwnął głową. — O dziewiątej wieczór, w każdy wtorek.
— A więc jest pan naprawdę sławny. Siedzę tu, rozmawiając ze sławną osobą, którą powinnam znać. Jak pan się czuł… wtedy, kiedy przedstawił mi się pan, a ja nie wiedziałam, kim pan jest?
Wzruszył ramionami. Był ubawiony.
— Czy w tej szafe grającej są jakieś pańskie piosenki? — Wskazała na kolorową konstrukcję w stylu babilońskiego gotyku, stojącą w odległym kącie lokalu.
— Może — odparł. To dobre pytanie.
— Pójdę sprawdzić.
Panna Dominie wyłowiła z torebki ćwierćdolarówkę, wstała od stolika i przeszła przez kawiarnię, żeby spojrzeć na listę tytułów i wykonawców umieszczoną na szafe grającej.
Kiedy wróci, nie będzie już pod takim wrażeniem, pomyślał Jason. Znał skutki nieobecności: jeśli nigdzie go nie było, w żadnym odbiorniku i adapterze, w żadnej szafe grającej i sklepie muzycznym, na ekranie telewizyjnym, w całym wszechświecie — czar pryskał.
Wróciła z uśmiechem.
— Nowhere Nuthin’ Fuck-up — oznajmiła, siadając na krześle. Zauważył, że nie ma już monety. — Zaraz powinniśmy ją usłyszeć.
Zerwał się na równe nogi i przeszedł przez kawiarnię do szafy grającej.
Miała rację. Sekcja B4. Jego najnowszy przebój. Nowhere Nuthin’ Fuck-up — sentymentalny kawałek. Mechanizm szafy już zaczął podawać płytę. Po chwili jego głos, wzmocniony przez kwadrofoniczne głośniki i sztuczne echo, wypełnił kawiarnię.
Oszołomiony Jason powrócił do stolika.
— Ma pan cudowny głos — powiedziała, może tylko z grzeczności, kiedy skończyła się płyta.
— Dziękuję.
To rzeczywiście był jego głos. Rowki na tej płycie nie były puste.
— Naprawdę jest pan wspaniały — rzekła Mary Anne entuzjastycznie, cała w uśmiechach i błyskach okularów.
— Robię to od dawna — odparł z prostotą Jason.
— Czy uraziło pana, że o panu nie słyszałam?
— Nie — potrząsnął głową, nadal oszołomiony. Z pewnością nie ona jedna, jak wykazały wypadki dwóch ostatnich dni — dwóch dni? czy minęło tylko tyle czasu? — Czy mogę… jeszcze coś zamówić? — spytała Mary Anne. Zawahała się.
— Wydałam wszystkie pieniądze na znaczki, więc…
— Ja płacę — rzekł Jason.
— Co pan myśli o serniku z truskawkami?
— Niezwykły wybór — odparł rozbawiony. Szczerość tej kobiety, jej lęki… Czy ona ma jakiegoś chłopca? — zastanawiał się. Pewnie nie… Żyje w świecie naczyń, gliny, paczek w brązowym papierze, kłopotów z małym starym Fordem Greyhoundem i stereofonicznych głosów dawnych gwiazd — Judy Collins i Joan Baez — w tle.
— Słuchała pani kiedyś Heather Hart? — zapytał delikatnie. Zmarszczyła brwi.
— Nie jestem pewna. Czy ona śpiewa folk, czy… Umilkła i posmutniała, jakby uważała, że nie wiedząc tego, o czym każdy wie, nie dopełniła jakiegoś obowiązku, nie wiedząc tego, o czym każdy wie. Poczuł sympatię do tej kobiety.
— Ballady — rzekł. — Tak jak ja.
— Czy możemy jeszcze raz posłuchać pańskiej piosenki?
Uprzejmie wrócił do szafy grającej i powtórzył to samo. Tym razem Mary Anne wydawała się nie słuchać utworu.
— O co chodzi? — zapytał.
— Och — odparła. — Zawsze wmawiam sobie, że pracuję twórczo; robię naczynia i podobne rzeczy. Nie wiem jednak, czy są naprawdę dobre; nie wiem, po czym to poznać. Ludzie mówią mi…
— Ludzie powiedzą ci wszystko: zarówno, że twoje dzieła są bezwartościowe, jak i że bezcenne. Najgorsze i najlepsze. Zawsze trafasz do jednych… — Postukał w solniczkę.
— …a nie trafasz do drugich. — Pokazał talerz po sałatce.
— Musi być jednak jakiś sposób…
— Są znawcy. Można słuchać ich oraz ich teorii. Oni zawsze mają jakieś teorie. Piszą długie artykuły i omawiają twoje utwory, począwszy od pierwszej piosenki, którą nagrałeś dziewiętnaście lat temu. Porównują nagrania, których nawet nie pamiętasz. A krytycy telewizyjni…
— Byle być zauważoną. — Jej oczy znów na krótko rozbłysły.
— Przepraszam — rzekł, ponownie wstając od stolika. Nie mógł już dłużej czekać.
— Muszę zadzwonić. Mam nadzieję, że zaraz wrócę. Jeśli nie… — Położył jej dłoń na ramieniu, na białym wełnianym swetrze, który pewnie sama zrobiła na drutach. — Miło było panią spotkać.
Zdumiona, patrzyła w swój smutny, uległy sposób, jak przeciskał się w tył zatłoczonej kawiarni, do budki telefonicznej.
Zamknął się w budce, znalazł numer Akademii Policyjnej Los Angeles w wykazie telefonów służb porządkowych i wrzuciwszy monetę, wykręcił go.
— Chciałbym mówić z generałem policji Felixem Buckmanem — powiedział i bez zdziwienia usłyszał, że jego głos drży. Jestem wykończony psychicznie, uświadomił sobie. Wszystko, co się wydarzyło, razem z piosenką w szafe grającej, to dla mnie o wiele za dużo. Jestem po prostu wystraszony i zdezorientowany. Być może, pomyślał, meskalina jeszcze nie całkiem przestała działać. Jednak dobrze prowadziłem ten mały śmigacz; to o czymś świadczy. Pieprzone prochy, myślał. Zawsze wiesz, kiedy odlatujesz, ale nigdy nie masz pojęcia, kiedy przestają działać — jeżeli w ogóle kiedyś przestają. Osłabiają cię na zawsze, a przynajmniej tak sądzisz: nie masz pewności. Może nigdy nie dochodzisz do siebie. Oni mówią: „Hej, człowieku, mózg ci się zlasował”, a ty im odpowiadasz: „Możliwe”. Nie masz pewności, czy tak jest, czy nie. A wszystko dlatego, że łyknąłeś jakąś kapsułkę albo jedną kapsułkę za dużo, bo ktoś powiedział: „Po tym odlecisz”.
Читать дальше