William Tenn - W otchłani, wśród umarłych

Здесь есть возможность читать онлайн «William Tenn - W otchłani, wśród umarłych» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1958, Издательство: Wiedza Powszechna, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

W otchłani, wśród umarłych: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W otchłani, wśród umarłych»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

W otchłani, wśród umarłych — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W otchłani, wśród umarłych», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Z astogatorami i mechanikami sprawa ma się inaczej.

Trzeba ich zobaczyć w warunkach bojowych, żeby należycie ocenić ich sprawność. Ale mimo to podobała mi się pewność siebie i spokój, z jakim Wang Hsi i Weinstein poddawali się lustracji. I oni przypadli mi do gustu.

Poczułem, jak stukilowy ciężar spada mi z serca. Po raz pierwszy od wielu dni doznałem ulgi. Gniotki czy nie gniotki, podobała mi się moja nowa załoga. W takim zespole damy radę.

Postanowiłem im to powiedzieć.

— Chłopcy — zacząłem — myślę, że będzie nam dobrze ze sobą. I myślę, że stworzymy razem pierwszorzędną załogę. Chciałbym, żebyście uważali mnie za…

Urwałem. Ten chłodny, lekko drwiący wyraz w ich oczach. I jak na siebie spojrzeli, kiedy im powiedziałem, że będzie nam dobrze ze sobą. Jak na siebie spojrzeli i jak rozdęli nozdrza. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że żaden z nich nie odezwał się słowem od momentu, kiedy weszli. Patrzą tylko przez cały czas na mnie, i to niezbyt przyjaznym wzrokiem.

Urwałem i pozwoliłem sobie na głębokie westchnięcie. Po raz pierwszy zaświtało mi, że to, co mnie tak dręczyło, to tylko jedna strona medalu, i to zdaje się wcale nie ta najważniejsza. Przez cały czas myślałem tylko o sobie. Jakie na mnie zrobią wrażenie i czy będę w stanie znieść ich jako towarzyszy podróży? Byli dla mnie w końcu gniotkami. I nawet nie przyszło mi do głowy zastanawiać się, jakie ja na nich wywrę wrażenie. Aż nagle okazuje się, że najwidoczniej to oni mają coś przeciwko mnie.

— O co chodzi, chłopcy? — zapytałem. Wszyscy czterej spojrzeli na mnie pytająco.

— No, co macie na wątrobie?

Nie spuszczali ze mnie oka. Weinstein wydął wargi i przechylił się z krzesłem do tyłu. Zatrzeszczało głośno. Ale żaden się nie odezwał.

Zszedłem z katedry i jąłem się przechadzać po pokoju. Wodził za mną oczami tam i z powrotem.

— Grey — odezwałem się. — Wyglądasz tak, jakbyś dusił coś w sobie. Nie miałbyś przypadkiem ochoty powiedzieć mi, co cię męczy?

— Nie, panie kapitanie — odrzekł z zastanowieniem. — Nie mam najmniejszej ochoty. Skrzywiłem się.

— Jeśli któryś z was ma coś do powiedzenia, cokolwiek do powiedzenia, to proszę. Wszystko, co powiecie, zostanie pomiędzy nami, tylko pomiędzy nami. Zapomnijcie na chwilę o rangach i regulaminie wojskowym. — Przeczekałem chwilę. — No co? Wang? Lamehd? A może ty, Weinstein?

Patrzyli na mnie w milczeniu. Tylko krzesło trzeszczało raz po raz pod Weinsteinem.

A to historia! I co oni właściwie mogą mieć przeciwko mnie? Widzą mnie przecież pierwszy raz w życiu. Ale jedno jest pewne — nic nie zdziałam na spiralniku z załogą tak jednomyślną w swej podskórnej niechęci do mnie. Nawet nie warto zapuszczać się w przestrzeń kosmiczną z tymi czterema parami oczu świdrujących plecy. Lepiej od razu wetknąć głowę pod soczewkę irwingla i nacisnąć spust.

— Posłuchajcie, chłopcy — powiedziałem. — Ja naprawdę mówię to, co myślę, i naprawdę chciałbym, żebyście na chwilę zapomnieli o rangach i regulaminie wojskowym. Jeśli mamy stworzyć zgraną załogę, musicie mi powiedzieć, o co wam chodzi. Pamiętajcie, że będziemy skazani na egzystencję w pięciu rodzajach najbardziej niewygodnych i niesprzyjających warunków, jakie udało się człowiekowi do dziś dnia wymyślić; że będziemy wspólnymi siłami obsługiwać maleńką jednostkę powietrzną, której jedynym zadaniem jest przedrzeć się z szaloną szybkością przez ogień zaporowy i osłony większego okrętu nieprzyjacielskiego i oddać jeden jedyny śmiertelny strzał z jednego monstrualnego irwingla. Czy nam się to podoba, czy nie, współżycie nie ułoży się dobrze, jeżeli pomiędzy nami stanie ukrywana wrogość. Nie będziemy w stanie wypełnić należycie naszego zadania. Będziemy już z góry skazani na niepowodzenie, zanim jeszcze…

— Panie kapitanie — odezwał się nagle Weinstein, opuszczając z twardym stuknięciem krzesło, na którym się kołysał. — Czy mogę pana o coś zapytać?

— Jasne — powiedziałem i z piersi wyrwało mi się westchnienie ulgi, które musiało chyba przypominać pierwszy powiew huraganu. — Pytajcie, o co tylko chcecie.

— Kiedy pan o nas myśli, panie kapitanie, albo kiedy pan o nas mówi, to jakiego słowa pan używa? Popatrzyłem na niego i potrząsnąłem głową.

— Co?

— Kiedy pan o nas mówi, panie kapitanie, albo kiedy pan o nas myśli, to czy pan nas nazywa frankensteinami? Czy też raczej gniotkami? Chciałbym to wiedzieć, panie kapitanie.

Powiedział to takim grzecznym, zrównoważonym tonem, że potrzeba było sporej chwili, żebym pojął całą wagę tego pytania.

— Osobiście uważam — odezwał się teraz Roger Grey głosem, który był już odrobinę mniej grzeczny i odrobinę mnie zrównoważony-osobiście uważam, że pan kapitanie nazywa nas raczej szyneczką z puszki. Nie mam racji, panie kapitanie?

Jussuf Lamehd założył ręce na piersiach i pogrążył się w głębokim namyśle.

— Tak, masz chyba rację, Róg. On prawdopodobnie nazywa nas szynką z puszki. Na pewno szynką z puszki.

— Nie zgadzam się — powiedział Wang Hsi. — Niemożliwe, żeby on używał takiego języka. Frankensteiny, tak; ale nigdy szynka z puszki. Nie, to przecież od razu widać z jego sposobu wyrażania się. On nawet nigdy nie wpadnie w taką pasję, żeby nas posłać z powrotem do puszki. Nie przypuszczam nawet, żeby zbyt często nazywał nas gniotkami. To raczej facet, który będzie przy każdej okazji łapał za rękaw dowódców innych spiralników i mówił: „Bracie, żebyś ty wiedział, jaką mam pociechę ze swoich frankensteinów!”. Tak, moim zdaniem, on będzie nas nazywał frankensteinami.

Umilkł. I znów siedzieli wszyscy czterej, wpatrując się we mnie bez słowa. To, co malowało się w ich oczach, to nie była już drwina. To była nienawiść.

Wróciłem na katedrę i usiadłem. W pokoju było jak makiem zasiał. Tylko z placu ćwiczeń dolatywały na wysokość piętnastu pięter niewyraźne komendy. Skąd oni sobie ponabijali głowy tymi frankensteinami, gniotkami i szynką w puszkach? Żaden z nich nie ma przecież więcej niż sześć miesięcy; żaden nie wychodził poza obręb przetwórni. Ich psychika został ukształtowana w sposób zmechanizowany i bardzo intensywny, miała to być jednak edukacja absolutnie niezawodna, produkująca umysły silne, odporne i niczym nie różniące się od ludzkich, ponadto wyspecjalizowane w różnych dyscyplinach i tak odległe od wszelkiej nienormalności, jak tylko mogły to zagwarantować najnowsze osiągnięcia psychiatrii. Nie, na pewno nie są to skutki edukacji. A więc skąd…

I w tym momencie usłyszałem wyraźnie. To słowo. To słowo, którego używali instruktorzy na placu zamiast: „Raz!”. To nowe, nie znane mi słowo, którego nie mogłem dotąd zrozumieć. Kimkolwiek był ten, kto wydawał komendy, nie liczył on normalnie: „Raz, dwa, trzy cztery”. Liczył: „Gniot, dwa, trzy, cztery! Gniot, dwa, trzy, cztery!”

Tak, to właśnie podobne do naszego dowództwa, powiedziałem sobie. Zresztą nie tylko do naszego. Do dowództwa każdej armii w każdym zakątku wszechświata i w każdej epoce. Najpierw wydaje się miliony i zatrudnia najtęższe mózgi, ażeby uzyskać coś, co ma najwyższe strategiczne znaczenie, po czym, zanim jeszcze zostanie to wprowadzone do akcji, popełnia się prymitywny błąd, który może to uczynić całkowicie niezdatnym do użytku. Byłem przekonany, że ci sami oficerowie, którzy z tak dobrym skutkiem zatroszczyli się o moralne blondyneczki z recepcji, mogli całkowicie zapomnieć o emerytowanych służbistach, którzy musztrują oddziały na placu. Dobrze znałem tych tępych, złośliwych podoficerków, dumnych ze swego ograniczenia i zazdrośnie strzegących nabytej z takim trudem wiedzy wojskowej, i bez trudu mogłem sobie wyobrazić przedsmak życia koszarowego, jaki dali tym chłopcom. A było to przecież ich pierwsze zetknięcie się ze światem „zewnętrznym”. Jakie to wszystko idiotyczne!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «W otchłani, wśród umarłych»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W otchłani, wśród umarłych» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Tenn - Kustosz
William Tenn
William Tenn - ¡Rumbo al Este!
William Tenn
William Tenn - Wednesday
William Tenn
William Tenn - The Ghost Standard
William Tenn
William Tenn - Eastward Ho!
William Tenn
William Tenn - Brooklyn Project
William Tenn
Orson Card - Mówca umarłych
Orson Card
William Tenn - Time in Advance
William Tenn
Отзывы о книге «W otchłani, wśród umarłych»

Обсуждение, отзывы о книге «W otchłani, wśród umarłych» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x