– Popełniłeś błąd – powiedział Mahmud.
– Niekoniecznie – Hasan był zdecydowany nie okazać paniki. – To był po prostu najwcześniejszy termin spotkania. “Coparelli” nie musi płynąć z maksymalną prędkością.
– Dlaczego mieliby się spóźniać?
Hasan wzruszył ramionami, udając mniej zaniepokojonego, niż był.
– Może mają kłopoty z silnikiem. Może mieli gorszą pogodę niż my. Powodów jest mnóstwo.
– Więc co radzisz?
Hasan pojął, że Mahmud również jest bardzo zdenerwowany. Na tym statku nie on sprawował władzę: decyzje podejmował Hasan.
– Ruszamy na południowy zachód, cofając się wzdłuż trasy “Coparellego”. Wcześniej czy później musimy się z nim spotkać.
– Wydaj rozkaz kapitanowi – powiedział Mahmud. Zostawił Hasana na mostku i zszedł pod pokład do swoich żołnierzy.
Spalał go irracjonalny gniew i napięcie. Tak samo zresztą, jak zauważył Hasan, jego ludzi. Spodziewali się walki około południa, a teraz muszą czekać, stłoczeni w kubryku i mesie, czyszcząc broń, grając w karty i chełpiąc się dawnymi sukcesami. Opętani żądzą walki wdawali się w niebezpieczne zawody w rzucaniu nożem, by sobie i innym dowieść odwagi. Jeden pokłócił się z dwoma marynarzami o jakąś rzekomą zniewagę: zanim ich rozdzielono, obydwu poorał szkłem twarze. Teraz załoga trzymała się od fedainów z daleka.
Hasan zastanawiał się, jak by sobie z nimi radził na miejscu Mahmuda. Ostatnio dużo o tym myślał. Dowódcą nadal był Mahmud, ale to on, Hasan, wykonał najważniejszą robotę: wytropił Dicksteina, doniósł o jego zamiarach, wymyślił plan kontrabordażu i ustalił miejsce pobytu “Stromberga”. Zaczynał się zastanawiać, jaką zajmie pozycję w ruchu po zakończeniu akcji. Najwyraźniej Mahmud zastanawiał się nad tym samym.
Cóż. Jeśli nawet ma dojść pomiędzy nimi do walki o władzę, teraz ta sprawa musi poczekać. Najpierw trzeba porwać “Coparellego” i zaskoczyć Dicksteina. Na myśl o tym Hasan czuł lekkie mdłości. Łatwo było tym zaprawionym w boju zbirom spod pokładu wmawiać sobie, że się cieszą perspektywą walki, ale Hasan nigdy dotąd nie brał udziału w wojnie i po raz pierwszy spojrzał w otwór lufy dopiero w zrujnowanej willi, kiedy wymierzył ją w niego Cortone. Bał się, lecz jeszcze większym strachem napawała go myśl, że się skompromituje okazując strach, że zawróci i ucieknie, że zwymiotuje, jak wtedy w willi. Zarazem jednak czuł podniecenie, bo jeśli zwyciężą… jeśli zwyciężą!
O szesnastej trzydzieści nastąpił fałszywy alarm, gdy dostrzegli zbliżający się statek, ale kiedy Hasan przyjrzał mu się przez lornetkę, oświadczył, że to nie “Coparelli”, i kiedy ich mijał, mogli odczytać nazwę na burcie: “Gil Hamilton”.
Z nadejściem zmroku Hasan się zaniepokoił. Przy takiej pogodzie dwa statki, nawet z zapalonymi światłami nawigacyjnymi, mogły się minąć nie dostrzeżone w odległości pół mili. Przez całe popołudnie nie było też z “Coparellego” ani jednego sygnału tajnego radionadajnika, choć – wedle meldunku Jakowa – Rostow usiłował wywołać Tyrina. Aby się upewnić, że “Coparelli” nie rozminie się z “Nablusem” nocą, będą musieli trzymać się w pobliżu i zmierzać ku Genui z prędkością “Coparellego”, a potem o świcie wznowić poszukiwania. Do tej pory jednak będzie w pobliżu “Stromberg” i fedaini mogą stracić szansę złapania Dicksteina w pułapkę.
Hasan już miał to wyjaśnić Mahmudowi – który przed chwilą wrócił na mostek – gdy w oddali zamigotało pojedyncze światełko.
– Stoi na kotwicy – powiedział kapitan.
– Skąd pan to wie? – zapytał Mahmud.
– To właśnie oznacza pojedyncze białe światło.
– To by wyjaśniało, dlaczego nie pojawił się w pobliżu Ibizy, gdzieśmy go oczekiwali – odezwał się Hasan. – Jeśli to “Coparelli”, przygotuj się do abordażu.
– Racja – zgodził się Mahmud i poszedł powiadomić swoich ludzi.
– Wygasić światła nawigacyjne – polecił Hasan kapitanowi. Kiedy “Nablus” zbliżał się do zakotwiczonego statku, zapadła noc.
– Jestem prawie pewien, że to “Coparelli” – oświadczył Hasan.
Kapitan opuścił lornetkę.
– Ma trzy dźwigi i nadbudówkę w części rufowej, za lukami ładunkowymi.
– Ma pan lepszy wzrok niż ja – powiedział Hasan. – To “Coparelli”.
Zszedł do mesy, gdzie Mahmud przemawiał do swoich żołnierzy. Spojrzał na Hasana. Ten skinął głową.
– Jest.
Mahmud odwrócił się z powrotem do swoich ludzi.
– Nie spodziewamy się silnego oporu. Załoga składa się ze zwykłych marynarzy i nie ma żadnych powodów, by była uzbrojona. Ruszamy w dwie łodzie, pierwsza atakuje lewą, druga prawą burtę. Na pokładzie nasze pierwsze zadanie to opanować mostek i nie dopuścić, by załoga posłużyła się radiem. Następnie całą załogę spędzamy na pokład. – Przerwał i zwrócił się do Hasana: – Powiedz kapitanowi, żeby podszedł do “Coparellego” jak najbliżej i zastopował maszyny.
Hasan zawrócił. Znów stał się chłopcem na posyłki. Poczuł, jak upokorzenie zalewa mu krwią policzki. Mahmud pokazywał, że to on dowodzi.
– Jasif!
Obejrzał się.
– Twoja broń – Mahmud rzucił mu pistolet. Hasan go złapał. To była prawie zabawka, damski pistolecik do noszenia w torebce. Fedaini ryknęli śmiechem.
Hasan pomyślał: też jestem niezły w te klocki. Odszukał coś, co wyglądało na bezpiecznik. Zwolnił. Wymierzył w pokład i nacisnął spust. Huk był bardzo głośny. Celując w deski pokładu opróżnił cały magazynek. Zapadła cisza.
– Chyba zobaczyłem mysz. – powiedział Hasan i odrzucił pistolet Mahmudowi.
Fedaini roześmieli się jeszcze głośniej.
Hasan wyszedł. Wrócił na mostek, przekazał kapitanowi polecenie i zeszedł na pokład. Było już bardzo ciemno. Przez jakiś czas “Coparelli” był tylko jednym światełkiem. Potem wytężywszy wzrok, na ciemnoszarym tle nocy Hasan rozróżnił czarny masywny kształt.
Fedaini, zachowując teraz ciszę, wyszli z mesy i stanęli na pokładzie razem z załogą. Silniki statku zamarły. Marynarze spuścili łodzie na wodę. Mahmud i fedaini przeleźli przez burtę.
Hasan płynął tą samą łodzią co Mahmud. Szalupa podskakiwała na falach, które z bliska wydawały się ogromne. Podchodzili do burty “Coparellego”. Na statku nie było śladu życia. Przecież, pomyślał Hasan, oficer wachtowy musi słyszeć odgłos dwóch zbliżających się silników? Nie zabrzmiał sygnał alarmowy, światła nie zalały pokładu, nikt nie wykrzyknął rozkazu i nie podbiegł do relingu.
Pierwszy po drabince wspiął się Mahmud. Zanim Hasan wszedł na pokład “Coparellego”, na prawej burcie zaroiło się od ludzi z drugiej grupy. Rzucili się do włazów i skoczyli na drabinki. Wciąż ani śladu załogi “Coparellego”. Hasana tknęło okropne przeczucie, że stało się coś strasznego. Wszedł za Mahmudem na mostek. Było tam już dwóch ludzi.
– Zdążyli użyć radia? – zapytał Hasan.
– Kto? – powiedział Mahmud.
Wrócili na pokład. Ludzie powoli wyłazili z wnętrza statku, skonsternowali, z zimną bronią w rękach.
– “Mary Celeste”, statek widmo – stwierdził Mahmud.
Dwóch ludzi podeszło przez pokład, prowadząc między sobą wystraszonego marynarza.
– Co tu się stało? – zapytał Hasan po angielsku. Marynarz odpowiedział w jakimś innym języku. Hasanowi przyszła nagle do głowy zatrważająca myśl.
– Sprawdźmy ładownię – powiedział do Mahmuda.
Znaleźli zejściówkę, którą dotarli do ładowni. Hasan odszukał kontakt i włączył światło. Ładownię wypełniały szczelnie zalutowane i zablokowane drewnianymi klinami wielkie blaszane beki. Na każdej z nich widniało namalowane szablonem słowo “Plumbat”.
Читать дальше