– A więc twoim zdaniem Arabowie już konstruują bombę atomową. – Dickstein zgasił światło i oddał Borgowi pudełko.
– To fakt – odpowiedział Borg trochę za głośno.
– Czyli rząd wyraził zgodę na produkcję bomby.
– W zasadzie tak.
– To znaczy?
– Są pewne trudności. Sam mechanizm tego interesu jest prosty. Każdy, kto potrafi wyprodukować bombę konwencjonalną, może wyprodukować też jądrową. Problem tkwi w zdobyciu materiału wybuchowego, plutonu. Uzyskuje się go w reaktorze atomowym jako produkt uboczny. Reaktor w końcu mamy. W Dimonie, na pustyni Negew. Wiedziałeś chyba o tym?
– Tak.
– To tajemnica poliszynela. Natomiast nie dysponujemy aparaturą do uzyskiwania plutonu ze zużytego paliwa. Moglibyśmy nawet zbudować odpowiednią instalację, ale nie mamy własnego uranu, żeby go przepuścić przez reaktor.
– Poczekaj. – Dickstein zmarszczył brwi. – Musimy mieć uran na paliwo do normalnej pracy reaktora.
– Owszem. Dostajemy go z Francji, ale pod warunkiem, że zwracamy zużyte paliwo, czyli że oni otrzymują pluton.
– A inni dostawcy?
– Narzuciliby te same warunki, zgodnie z ogólnie obowiązującymi przepisami o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej.
– A czy ludzie z Dimony nie mogliby zachachmęcić trochę zużytego paliwa, nie zwracając niczyjej uwagi? – zapytał Dickstein.
– Nie. Znając ilość dostarczanego uranu, można precyzyjnie obliczyć ilość otrzymanego plutonu. Waży się go bardzo starannie, to drogi surowiec.
– Czyli sprawa rozbija się o uran?
– Właśnie.
– A istnieje jakieś rozwiązanie?
– Tylko jedno. Ty go ukradniesz.
Dickstein wyjrzał przez okno. Na polu, w poświacie księżyca, ujrzał stado owiec, przy nim pasterza – Araba z kijem w ręce. Scena jak z Biblii. A wiec takie było jego zadanie. Wykraść uran dla krainy mlekiem i miodem płynącej. Poprzednio trzeba było dla niej w Damaszku zabić przywódcę terrorystów, jeszcze wcześniej, w Monte Carlo, zmusić szantażem bogatego Araba, żeby przestał opłacać fedainów.
Kiedy Borg mówił o polityce, Schulzu i reaktorach jądrowych, Dickstein zapomniał o swych obawach. Ale teraz uświadomił sobie, że te sprawy dotyczą go osobiście. Powrócił strach, a wraz z nim wspomnienia. Po śmierci ojca jego rodzina znalazła się w skrajnej nędzy. Kiedy przychodzili wierzyciele, Nata wysyłano do drzwi, żeby mówił, że mamy nie ma w domu. Mając trzynaście lat zdał sobie sprawę, jakie to upokarzające, albowiem ci ludzie wiedzieli, że on klanie, on wiedział, że oni wiedzą, patrzyli więc na niego z mieszaniną wzgardy i litości, co dotykało go do żywego. Nigdy tego nie zapomniał – a teraz tamto uczucie wracało, jakby wygrzebane z podświadomości, kiedy taki ktoś jak Borg mówił coś w tym rodzaju: “Nathianielku, ukradnij trochę uranu dla swojej ojczyzny”.
Matki w takich sytuacjach pytał zawsze: “Naprawdę muszę?” Ale teraz rozmawiał z Borgiem.
– Czy koniecznie trzeba go ukraść? – powiedział. – Dlaczego nie można go kupić i po prostu odmówić zwrotu do dalszej przeróbki?
– Bo wtedy wszyscy by się dowiedzieli, co jest grane.
– I co z tego?
– Na dalszą przeróbkę potrzeba wielu miesięcy. W tym czasie mogłyby nas spotkać dwie poważne przykrości: po pierwsze Egipcjanie przyśpieszyliby swoje prace, po drugie Ameryka użyłaby wszelkich nacisków, żebyśmy zaniechali produkcji.
– Więc chcesz, żebym ukradł ten materiał i żeby nikt się nie dowiedział, że go mamy?
– Więcej. – Głos Borga brzmiał szorstko i ochryple. – Nikt się nie może dowiedzieć, że w ogóle miała miejsce taka kradzież. To ma wyglądać, jakby surowiec po prostu zaginął. Właściciele, a także agencje międzynarodowe, w związku z jego zniknięciem wpadną w takie tarapaty, że zatuszują całą sprawę. A kiedy odkryją, że zostali obrabowani, będą się obawiali kompromitacji.
– Ale w końcu mogą to ujawnić.
– Wtedy będziemy już mieli bombę.
Dotarli nad brzeg morza, do drogi łączącej Hajfę z Tel-Awiwem. Podczas gdy samochód przedzierał się przez noc, Dickstein parę razy rzucił okiem na fale Morza Śródziemnego; niczym szlachetne kamienie połyskiwały w świetle księżyca. Kiedy się wreszcie odezwał, nuta rezygnacji w jego głosie samego go zaskoczyła.
– Ile uranu potrzebujemy?
– Na dwanaście bomb. Około stu ton rudy.
– Do kieszeni tego nie schowam. – Dickstein zmarszczył brwi. Ile by kosztowało, gdybyśmy chcieli kupić rudę?
– Nieco ponad milion dolarów.
– I myślisz, że tamci to tak po prostu zatuszują?
– Jeśli dobrze wykonasz robotę.
– Czyli jak?
– To już twoja sprawa, Piracie.
– Nie jestem pewien, czy to się da zrobić.
– Musi się dać. Powiedziałem premierowi, że ruszymy sprawę. Od tego zależy moja kariera, Nat.
– Mam gdzieś twoją zasraną karierę.
Borg, dotknięty takim lekceważeniem, zapalił nerwowo następne cygaro. Dickstein uchylił okno, żeby trochę przewietrzyć. Jego nagła niechęć nie miała nic wspólnego z niezręczną uwagą Borga o charakterze osobistym. Stanowiła raczej typowo męski sprzeciw wobec niepojętej właściwości tego człowieka: wszyscy ogromnie łatwo mu ulegali. Ponadto nękały Dicksteina koszmarne wizje: chmury w kształcie grzyba nad Jerozolimą i Kairem, pola bawełny po obu stronach Nilu i winnice u wybrzeży Morza Galilejskiego tonące w pyle radioaktywnym, Bliski Wschód trawiony ogniem i nienormalne, kalekie dzieci przez całe pokolenia.
– Wciąż uważam, że jest szansa na pokój – powiedział.
– Nie wiem. Nie mieszam się do polityki – wzruszył ramionami Borg.
– Gówno prawda!
– Zauważ – westchnął Borg – że jeśli oni będą mieli bombę, my też musimy ją mieć, prawda?
– Skoro wszystko ku temu zmierza, możemy zwołać konferencję prasową, ogłosić, że Egipcjanie przystąpili do produkcji bomby, i nalegać, żeby świat ich powstrzymał. W każdym razie sądzę, że ludzie u nas chcą mieć bombę, i że zadowoli ich takie wytłumaczenie.
– I może właśnie mają rację – powiedział Borg. – Nie można ciągle walczyć, co kilka lat toczyć wojen. Za którymś razem można przegrać.
– Moglibyśmy zawrzeć pokój.
– Jesteś kretyńsko naiwny – parsknął Borg.
– A gdybyśmy załatwili kilka spraw: ziemie okupowane, prawo do powrotu, równe prawa dla Arabów w Izraelu…
– Arabowie mają równe prawa.
– Jesteś kretyńsko naiwny – zaśmiał się gorzko Dickstein.
– Słuchaj. – Borg z trudem zachowywał spokój. Dickstein rozumiał jego rozdrażnienie. Reakcja typowa dla wielu Izraelczyków, których zdaniem wcielenie w życie tych liberalnych idei stanowiłoby pierwszy krok po równi pochyłej: kolejne ustępstwa sprawiłyby, że cały kraj zostałby podany Arabom na talerzu. Takie idee podcinają korzenie żydowskiej tożsamości. – Słuchaj – powtórzył Borg – może powinniśmy sprzedać nasze dziedzictwo za miskę soczewicy. Ale żyjemy w realnym świecie i ludzie w tym kraju nie będą głosować na pokój za wszelką cenę. A w głębi duszy sam przyznajesz, że Arabom też się do tego pokoju nie śpieszy. Nadal zatem jesteśmy skazani na walkę przeciwko nim. Jeśli musimy walczyć, lepiej, żebyśmy zwyciężyli. A jeśli chcemy mieć pewność, że zwyciężymy, lepiej, żebyś ukradł dla nas trochę uranu.
– Najbardziej nie lubię w tobie tego, że zwykle masz rację – powiedział Dickstein.
Borg opuścił nieco szybę i wyrzucił niedopałek cygara. Posypały się iskry jak z fajerwerku. Widać już było światła Tel-Awiwu – właśnie dojeżdżali.
Читать дальше