– To rozkaz?
Skinął z powagą głową. Czułem, że myśli o czymś innym.
– Właśnie mam za sobą ciężką rozmowę. Gordon Nooney opuszcza Biuro. Pokręciłem głową.
– Chyba nie mam z tym nic wspólnego. Nie znam na tyle dobrze Nooneya, by go oceniać. Serio. Nie znam go.
– Przykro mi, ale właśnie masz. To była moja decyzja. Nie lubię zasypiać gruszek w popiele. I na tyle znam Nooneya, by go ocenić. To on wychlapał szczegóły śledztwa ludziom z „Washington Post”. Ten sukinsyn cynkował im od lat. Alex, myślałem o tym, żeby wstawić cię na miejsce Nooneya.
To był dla mnie wstrząs.
– Nigdy nie szkoliłem ludzi. Sam nie skończyłem szkolenia początkowego.
– Ale mógłbyś szkolić ludzi. Nie byłem tego pewien.
– Może nie dałbym rady. Wolę jednak działalność operacyjną. Mam to we krwi.
– Wiem. Rozumiem cię, Alex. Ale chcę, żebyś pracował tu, w Hooverze. Zamierzamy zmienić tutejszy stan rzeczy. Chcemy odnosić więcej zwycięstw niż porażek. Będziesz pracował nad dużymi sprawami ze Stacy Pollack tu, w kwaterze głównej. Jest jedną z najlepszych. Twarda, mądra, mogłaby kiedyś prowadzić ten interes.
– Mogę pracować ze Stacy – odparłem, nie drążąc głębiej tematu.
Ron Burns wyciągnął rękę i uściskałem ją.
– To dobrze się zapowiada. Podniecająca sprawa – powiedział. – Co przypomina mi o obietnicy, którą ci złożyłem. Jest tu miejsce dla wywiadowcy Johna Sampsona i każdego pracownika operacyjnego z Waszyngtonu, którego wskażesz. Każdego, kto chce zwyciężać. Bo my będziemy zwyciężać, Alex.
Przypieczętowaliśmy naszą umowę kolejnym uściskiem dłoni. Cóż, rzecz w tym, że ja też chciałem zwyciężać.
W poniedziałek rano byłem w moim nowym pokoju na czwartym piętrze kwatery głównej w Waszyngtonie. Wcześniej Tony Woods oprowadził mnie po budynku. Uderzyły mnie dziwne, zabawne drobiazgi, które potem nie mogły mi wyjść z głowy. Na przykład w całym budynku drzwi pokoi biurowych były metalowe, z wyjątkiem piętra dyrekcji, na którym były drewniane. Ale te drewniane drzwi wyglądały zupełnie jak metalowe. Witajcie w FBI.
Poza tym czekała mnie masa zarządzeń i korespondencji. Miałem także nadzieję, że przyzwyczaję się do gołej klitki o wymiarach jedenaście stóp na pięć. Meble wyglądały na wypożyczone z Państwowego Urzędu Rozliczeń* [odpowiednik NIK – u].
Biurko, fotel, szafka na akta z dużym cyfrowym zamkiem i wieszak, na którym wisiała moja czarna keylarowa kamizelka i niebieska nylonowa kurtka noszona podczas akcji. Z okna widok na Pennsylvania Avenue. Tak w FBI wyglądała premia do pensji.
Tuż po czternastej zadzwonił telefon, pierwszy raz w moim nowym pokoju. Dzwonił Tony Woods.
– Wszystko gra? – spytał. – Czegoś potrzebujesz?
– Docieram się, Tony. Wszystko świetnie. Dzięki za troskę.
– Doskonale, Alex. Za godzinę wylatujesz z miasta. W Brooklynie trafiono na ślad Wilka. Stacy Pollack leci z tobą, więc sprawa ma duży wymiar. Startujecie z Quantico piętnasta zero zero. To śledztwo nie jest skończone.
Zadzwoniłem do domu, zabrałem trochę materiałów na temat Wilka, wziąłem torbę z rzeczami na zmianę i kosmetykami, którą kazano mi trzymać w biurze, i poszedłem na parking. Stacy Pollack zeszła tam dwie minuty później.
Pojechaliśmy jej samochodem i po niecałej półgodzinie znaleźliśmy się na małym prywatnym lotnisku w Quantico. Po drodze opowiedziała mi o brooklyńskim śladzie. Podobno w Brighton Beach namierzono prawdziwego Wilka. No cóż, przynajmniej nie złożyliśmy broni.
Czekał na nas jeden z czarnych bellów. Wysiedliśmy z auta i szliśmy ramię w ramię do helikoptera. Niebo było jasnobłękitne. Rzędy chmur rozstępowały się na horyzoncie.
– Ładny dzień na wypadek kolejowy – powiedziała Stacy i uśmiechnęła się.
Odrzuciłem głowę, śmiejąc się. W tym momencie w lesie za naszymi plecami gruchnął strzał. Pocisk trafił Stacy. Padła zalana krwią. Rzuciłem się na ziemię, przykrywając dziewczynę własnym ciałem.
Na lądowisko wybiegli agenci. Jeden z nich strzelił w kierunku lasu, w którym krył się snajper. Dwaj popędzili do nas, inni do lasu. Leżałem na Stacy, starając się ją osłonić. Miałem nadzieję, że żyje, i zastanawiałem się, czy kula nie była przeznaczona dla mnie.
„Nigdy nie dopadniecie Wilka”, powiedział Pasza Sorokin, na Florydzie. „On dopadnie was”. Ostrzeżenie się sprawdziło.
Wieczorem w Hooverze odbyła się odprawa. Jeszcze nigdy nie widziałem tam takiego poruszenia. Stacy Pollack żyła, ale była w krytycznym stanie. Leżała w szpitalu imienia Waltera Reeda. Cieszyła się ogromnym szacunkiem i nikt nie mógł uwierzyć, że znalazła się na celowniku skrytobójcy. Ja jednak wciąż zadawałem sobie pytanie, czy tamta kula naprawdę była przeznaczona dla niej. Mieliśmy lecieć do Nowego Jorku w sprawie Wilka, więc był głównym podejrzanym o wydanie wyroku na Stacy. Ale czy miał kogoś do pomocy? Kogoś z Biura?
– Jest jeszcze jedna zła wiadomość – oświadczył Ron Burns. – Ślad w Brighton Beach okazał się fałszywy. Wilka nie ma w Nowym Jorku i wygląda na to, że nie pojawił się tam ostatnio. Musimy wyjaśnić sobie następujące sprawy: czy wiedział, że chcemy go dopaść? Jeśli tak, to skąd? Czy doniósł mu ktoś z nas? Obiecuję, że nie powstrzymamy się przed niczym, żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Po odprawie zaproszono mnie do gabinetu dyrektora na spotkanie w węższym gronie. W dalszym ciągu panowała atmosfera powagi i wzburzenia. Znowu zabrał głos Burns. Nigdy nie widziałem go tak wyprowadzonego z równowagi.
– Kiedy mówiłem, że załatwimy tego ruskiego drania, nie rzucałem słów na wiatr. Organizuję zespół BAM, który weźmie się za niego. Sorokin powiedział, że Wilk dobierze się do nas, i tak się stało. Teraz my weźmiemy się za niego, wykorzystując wszystko, co mamy, wszelkie dostępne środki.
Zebrani pokiwali z aprobatą głowami. Słyszałem, że FBI używa zespołów BAM, ale nie wiedziałem, czy to prawda. Znałem znaczenie tego skrótu: Wszelkimi Dostępnymi Środkami. To właśnie chcieliśmy usłyszeć. To właśnie chciałem usłyszeć.
BAM.
Miałem wrażenie, jakby wszystko działo się za szybko, jakby wydarzenia wymknęły się spod kontroli. I może moje wrażenie pokrywało się z rzeczywistością. Sprawa wymknęła się nam spod kontroli. To Wilk ją kontrolował.
Dwie noce później zadzwonił u mnie telefon. Było kwadrans po trzeciej.
– Oby to było coś dobrego – powiedziałem do słuchawki.
– Niestety. Wszystko szlag trafił, Alex. To wojna. – Dzwonił Tony Woods. Mówił jak nieprzytomny.
– Jaka wojna? – spytałem, masując sobie czoło. – Co się stało?
– Kilka minut temu dostaliśmy wiadomość z Teksasu. Lawrence Lipton nie żyje, został zamordowany. Dopadli go w celi. Natychmiast ocrząsnąłem się ze snu.
– Jak to możliwe? Był przecież pod ochroną.
– Zabito dwóch strzegących go agentów. Przewidział to.
Skinąłem głową i mruknąłem: – Uhm.
– Alex, dopadli też rodzinę Liptona. Wszyscy nie żyją. HRT jedzie do ciebie, do dyrektora i do Mahoneya. Każdy, kto pracował przy tej sprawie, jest narażony na atak.
Ta wiadomość w końcu wypędziła mnie z łóżka. Wyjąłem mojego glocka z zamykanej na klucz nocnej szafki.
– Będę czekał na HRT – powiedziałem Woodsowi i szybko zszedłem na dół z pistoletem w dłoni.
Czy Wilk już tu jest? pytałem się w duchu.
Wojna zawitała w nasze progi kilka minut później i chociaż były to tylko oddziały HRT, ich widok przerażał. Nana wstała z łóżka i powitała gniewnymi spojrzeniami uzbrojonych po zęby agentów, ale poczęstowała ich kawą. Potem poszliśmy obudzić dzieci, najdelikatniej, jak się dało.
Читать дальше