– Co takiego?
– Qicai . Inaczej: tasznik pospolity. Nie wiem, dlaczego tak go nazwano. W jego smaku nie ma nic pospolitego.
– Ciekawe. Jest pan też botanikiem.
– Ależ skąd! Kiedyś tylko próbowałem przetłumaczyć wiersz z czasów dynastii Song, w którym poeta rozkosznie kładzie ten zielonkawy kwiat na języku kochanki, a potem znajduje go na swoim.
– Jaka szkoda! Nie ma pan dziś czasu, żeby zerwać choć jeden.
Około drugiej dotarli do miejsca w okręgu Qingpu, gdzie według meldunku znajdowała się poszukiwana kobieta. Była to marna restauracja na wiejskim rynku. Drzwi stały otworem, a wejście przegradzała drewniana ława. O tej porze lokal świecił pustkami. Chen zawołał głośno.
– Jest tu kto?
Z kuchni na zapleczu wyszła kobieta, wycierając ręce w zatłuszczony fartuch. Szczupła twarz, głęboko osadzone oczy, wydatne kości policzkowe, włosy przetykane siwizną, związane na karku w węzeł. Z wyglądu miała prawie czterdzieści lat. Zaokrąglenie jej brzucha było już widoczne.
W ogóle nie przypominała kobiety ze zdjęcia paszportowego. W oczach Catherine dostrzegł rozczarowanie. Sam też czuł się zawiedziony. Odruchowo podał swoją legitymację.
– Musimy zadać wam kilka pytań.
– Mnie? – Sprawiała wrażenie przerażonej. – Nie zrobiłam nic złego.
– W takim razie nie macie powodu do obaw. Jak się nazywacie?
– Qiao Guozhen.
– Mogę zobaczyć dowód tożsamości?
– Tak, proszę.
Chen dokładnie obejrzał dokument – wydany w prowincji Quangxi. Zdjęcie przedstawiało właśnie tę kobietę.
– A więc wasza rodzina wciąż tam mieszka?
– Tak, mąż i dwie córki.
– Dlaczego znaleźliście się tu sami… w waszym stanie? Muszą się o was niepokoić.
– Nie, nie martwią się. Wiedzą, że tu jestem.
– Macie jakieś problemy rodzinne?
– Nie, żadnych.
– Lepiej mówić prawdę – zablefował. Właściwie to nie jego sprawa, ale uważał, że w obecności inspektor Rohn powinien się wykazać policyjną wnikliwością. – Bo inaczej będziecie mieli poważne kłopoty.
– Nie odsyłajcie mnie do domu, towarzyszu starszy inspektorze. Zmuszą mnie do aborcji!
Catherine po raz pierwszy się wtrąciła.
– Co takiego? Kto panią zmusi?
– Wioskowa kadra. Prowadzą kontrolę urodzeń. Trzeba trzymać się norm.
– Proszę wszystko powiedzieć – poleciła Catherine. – Z naszej strony nic pani nie grozi.
Starszy inspektor Chen popatrzył na dwie kobiety. Qiao łkała, Catherine była wściekła, a on sam stał bezradnie jak idiota.
– Co się stało, towarzyszko Qiao?
– Mamy dwie córki. Mąż chciał syna. Znowu zaszłam w ciążę. Ukarano nas wysoką grzywną za to, że przyszła na świat druga córka. Komitet wioskowy powiedział, że tym razem nie skończy się na karze pieniężnej. I że muszę usunąć ciążę. Dlatego uciekłam.
– Jesteście z Guangxi. Dlaczego przyjechaliście aż tutaj? – spytał Chen. Zdawał sobie sprawę, że Catherine bacznie go słucha.
– Mąż chciał, żebym zamieszkała u jego kuzynki, ale ona się wyprowadziła. Na szczęście spotkałam panią Yang, właścicielkę restauracji. Zatrudniła mnie.
– A więc pracujecie za mieszkanie i wyżywienie?
– Pani Yang płaci mi też dwieście juanów miesięcznie. No i mam napiwki – wyjaśniła Qiao, kładąc rękę na brzuchu. – Wkrótce nie będę mogła pracować na sali. Muszę jak najwięcej zarobić.
– A co potem? – spytała Catherine.
– Urodzę dziecko tutaj. Kiedy syn będzie miał dwa, trzy miesiące, wrócę.
– A wioskowa kadra?
– Kiedy dziecko się urodzi, właściwie nic nie mogą zrobić. Pewnie wymierzą dużą grzywnę. Trudno. – Odwróciła się do Chena i zapytała drżącym głosem: – A więc nie odeślecie mnie do domu?
– Nie. To problem waszej wioskowej kadry, nie mój. Po prostu nie sądzę, że to dobry pomysł, aby ciężarna kobieta znajdowała się tak daleko od domu.
– A pan ma lepszy pomysł? – spytała sarkastycznie Catherine.
Do restauracji wszedł mężczyzna, ale na widok starszego inspektora i jego amerykańskiej partnerki zmył się bez słowa.
– To moja wizytówka – oznajmił Chen, wstając. – Dajcie mi znać, jeżeli będziecie potrzebowali pomocy.
Wyszli z restauracji w milczeniu. Napięcie między nimi nie zmniejszyło się, gdy wsiedli do samochodu. Chen zapuścił silnik ze zgrzytem.
W kabinie było duszno.
Co za wstyd, przyznał w duchu. Niestety inspektor Rohn słyszała, jaką presję wywierały miejscowe kadry na Qiao. On sam znał niejedną historię o ciężarnych kobietach ukrywających się aż do rozwiązania. Teraz jednak spotkał kogoś, kogo ten problem osobiście dotyczy. Nieprzyjemna sprawa.
Jego amerykańska partnerka musiała myśleć o naruszaniu przez Chiny praw człowieka. Świat w kropli wody. Nie odezwała się ani słowem. Przypadkowo nacisnął klakson.
– Miejscowe kadry zapewne zareagowały przesadnie – spróbował przerwać ciszę – ale nasz rząd nie ma wyboru. Kontrola urodzeń jest koniecznością.
– Bez względu na kłopoty waszego rządu, kobiecie musi przysługiwać prawo decydowania, czy i gdzie urodzić dziecko.
– Chyba nie zdaje sobie pani sprawy, jaki to poważny problem w Chinach. Weźmy na przykład rodzinę Qiao. Już mają dwie córki i będą się rozmnażać dalej, zanim w końcu urodzi im się syn. Zachowanie rodowego nazwiska, jak zapewne wiecie ze studiów sinologicznych, jest dla tych ludzi najważniejsze.
– To ich wybór.
– Ale musicie pamiętać o ogólnej sytuacji – zaprotestował. Li przestrzegł go, aby nie ustępował Amerykance. A teraz prawiła mu kazanie o prawach kobiet. – Nasz kraj nie ma zbyt dużo ziemi uprawnej. Niecałe dziewięćdziesiąt milionów hektarów. Sądzicie, że biednych rolników, jak na przykład rodzina Qiao, stać na zapewnienie dobrej opieki pięciorgu lub sześciorgu dzieci w ubogiej prowincji Guangxi?
– Podaje pan liczby z „Dziennika Ludowego".
– Ale takie są fakty. Gdyby pani mieszkała tu ze trzydzieści lat jak zwykły Chińczyk, może spojrzałaby na sytuację z innej perspektywy.
– To znaczy jak, towarzyszu starszy inspektorze Chen? – Spojrzała na niego po raz pierwszy, od kiedy wsiedli do samochodu.
– Sama pani przekonałaby się o paru sprawach. Trzy pokolenia stłoczone pod jednym dachem, w jednym pokoju, autobusy z ludźmi upchniętymi jak sardynki w puszce, pary po ślubie zmuszone spać na biurkach w pracy w ramach protestu na decyzje komisji kwaterunkowej. Detektyw Yu nie ma własnego pokoju; ten, w którym teraz mieszka z rodziną, był kiedyś jadalnią Starego Myśliwego. Qinqin, dziewięcioletni syn Yu, nadal śpi w jednym pomieszczeniu z rodzicami. Dlaczego? Z powodu przeludnienia. Nie ma dla nas dość mieszkań ani nawet przestrzeni. Jak rząd mógłby nie reagować?
– Bez względu na uzasadnienia, nie wolno ludziom odmawiać ich podstawowych praw.
– Takich jak prawo dążenia do szczęścia? – Czuł, że zaczynają go ponosić emocje.
– Tak. Jeżeli tego nie zaakceptujecie, nie mamy o czym dyskutować.
– Doskonale. W takim razie co z nielegalną emigracją? Wasza konstytucja popiera dążenie ludzi do szukania lepszego życia. Ameryka powinna więc witać emigrantów z otwartymi ramionami. Dlaczego zatem prowadzi pani to śledztwo? Dlaczego Chińczycy muszą płacić, żeby być przemyceni do pani kraju?
– To co innego. Chodzi o międzynarodowe prawo i porządek.
– O tym właśnie mówię Nie ma zasad absolutnych. Zawsze są modyfikowane przez czas i okoliczności. Dwieście, trzysta lat temu nikt nie narzekał na nielegalną emigrację do Ameryki Północnej.
Читать дальше