Sam, po tym, jak już dał mi urlop, usiadł wygodniej na krześle. Ubrany był w koszulę z logo baru i stare, ale czyste dżinsy; jego buty także były stare i wyglądały na solidne. Siedziałam na brzegu krzesła dla interesantów, na wprost jego biurka, a za mną znajdowały się drzwi do gabinetu. Wiedziałam, że nikt nie może za nimi stać i podsłuchiwać; w końcu bar był równie głośny jak zawsze, a z szafy grającej wydobywała się melodia zydeco [7], do tego dołączał hałas robiony przez klientów, którzy wypili o kilka drinków za dużo. Jednak kiedy rozmawialiśmy o czymś takim, jak ta menada, aż chciało się zniżyć głos.
Pochyliłam się nad biurkiem i Sam automatycznie zrobił to samo.
– Sam, przy drodze do Shreveport grasuje menada – szepnęłam, kładąc dłoń na jego dłoni.
Twarz Sama przez chwilę nie wyrażała żadnych emocji. Potem wybuchnął śmiechem i nie mógł się opanować przez dobre trzy minuty, co mnie irytowało.
– Przepraszam – powtarzał co i raz, po czym znów wybuchał śmiechem.
To szalenie denerwujące, mieć świadomość, że było się przyczyną takiej wesołości. Wstał, nadal próbując się opanować. Ja też wstałam, wciąż niezadowolona. Złapał mnie za ramiona.
– Przepraszam, Sookie – powtórzył. – Nigdy żadnej nie widziałam, ale słyszałem, że są niemiłe. Czemu ta cię niepokoi? Menada w sensie.
– Bo nie jest w najlepszym nastroju, o czym byś się przekonał, gdybyś zobaczył blizny na moich plecach – wypaliłam, a jego twarz się zmieniła.
– Skrzywdziła cię? Jak to się stało?
Opowiedziałam wszystko, starając się pomijać te bardziej dramatyczne momenty i większość procesu leczenia, jaki zafundowała mi doktor Ludwig. Sam nadal chciał zobaczyć blizny, więc odwróciłam się, a on podciągnął nieco moją koszulkę, nie wyżej, niż do zapięcia stanika. Nic nie powiedział, ale poczułam jego dotyk na plecach i po chwili zorientowałam się, że pocałował moją skórę. Zadrżałam, a on opuścił koszulkę. Odwróciłam się w jego stronę.
– Przykro mi – powiedział współczująco. Już się nie śmiał, nie był nawet bliski wybuchnięcia śmiechem. Znajdował się za to blisko mnie, niemalże mogłam czuć ciepło, które biło od jego skóry, i otaczającą go elektryczność.
Wzięłam głęboki wdech.
– Boję się, że może się zainteresować barem – wyjaśniłam. – Czego menady chcą w ofierze?
– Matka mówiła mojemu ojcu, że menady kochają dumnych mężczyzn – powiedział. Przez moment myślałam, że się ze mną nadal drażni, ale kiedy spojrzałam w jego twarz, przekonałam się, że tak nie jest. – Menady nie są zainteresowane niczym poza odebraniem im tej dumy. Dosłownie.
– Fuj – stwierdziłam. – Coś innego je satysfakcjonuje?
– Duże zwierzęta. Niedźwiedzie, tygrysy i tak dalej.
– Ciężko znaleźć tygrysa w Luizjanie. Niedźwiedzia może by się jeszcze udało, ale jak go dostarczyć na terytorium menady? – Przez chwilę nad tym myślałam, ale nie doszłam do żadnych wniosków. – Zgaduję, że chciałaby to stworzenie żywe?
Sam, który zdawał się mnie obserwować, zamiast zastanawiać się nad rozwiązaniem problemu, skinął głową, po czym przysunął się bliżej i mnie pocałował.
Mogłam się tego spodziewać.
Był taki ciepły w porównaniu do Billa, którego ciało nigdy nie stawało się ciepłe. Może letnie. Usta Sama były gorące, jego język też. To był głęboki pocałunek, niespodziewany, pełen ekscytacji, jaką przynosi prezent, o którym się nie wiedziało, że się go pragnie. Objął mnie, a ja jego i dawaliśmy z siebie wszystko, aż dotarło do mnie, co robimy.
Odsunęłam się lekko, a on powoli podniósł głowę.
– Muszę wyjechać z miasta na trochę – powiedziałam.
– Wybacz, Sookie, ale czekałem kilka lat, żeby to zrobić.
Mogłam to rozumieć na wiele sposobów, ale zebrałam się w sobie i wróciłam do głównego tematu:
– Sam, wiesz, że ja…
– Jesteś zakochana w Billu – dokończył za mnie.
Nie byłam całkowicie pewna, czy jestem w nim zakochana, ale tak, kochałam go i oddałam mu siebie. Więc żeby uprościć sprawę, pokiwałam głową.
Nie mogłam jasno odczytać myśli Sama, bo był stworzeniem mitycznym. Jednak byłabym telepatycznym zerem, gdybym nie czuła fal frustracji i tęsknoty, które emitował.
– Chcę powiedzieć, że – zaczęłam jakąś minutę później; przez ten czas oddaliliśmy się od siebie – menada interesuje się barami, a to jest bar prowadzony przez kogoś, kto nie jest zwykłym człowiekiem, tak samo jak bar Erica w Shreveport. Więc lepiej uważaj.
Sam zdawał się uradowany, że go ostrzegłam, jakby dawało mu to nadzieję.
– Dzięki, że mi to mówisz, Sookie. Następnym razem, gdy się przemienię, będę ostrożniejszy w lesie.
Nie chciałam nawet myśleć o Samie spotykającym menadę podczas swojej przemiany. Gdy sobie to wyobraziłam, musiałam usiąść.
– O nie – powiedziałam dobitnie. – Nie zmieniaj się w ogóle.
– Za cztery dni jest pełnia – odpowiedział, zerkając na kalendarz. – Będę musiał. Już poprosiłem Terry’ego, żeby pracował w tę noc.
– Co mu powiedziałeś?
– Że mam randkę. Nie sprawdza w kalendarzu, że za każdym razem, kiedy proszę go, żeby mnie zastąpił, jest pełnia.
– To zawsze coś… Czy policja wie już coś o śmierci Lafayette’a?
– Nie. – Potrząsnął głową. – Ale zatrudniłem znajomego Lafayette’a, Khana.
– Khana? Jak w Shere Khan [8]?
– Jak w Chaka Khan [9].
– A potrafi gotować?
– Wyrzucono go ze Shrimp Boat.
– Za co?
– Z tego co wiem, za artystyczny temperament – odpowiedział sucho.
– Tu nie będzie go potrzebował za wiele – dodałam, kładąc rękę na klamce.
Byłam zadowolona, że odbyliśmy tę rozmowę, nawet jeśli miała miejsce ta niespodziewana sytuacja. Do tej pory nic takiego nam się nie zdarzyło, zwłaszcza w pracy. Co prawda Sam raz mnie pocałował, ale to było po tym, jak byliśmy na randce, kilka miesięcy temu. Sam był moim szefem, a romans z szefem jest złym pomysłem. Romans z szefem, kiedy ma się wampira za faceta, jest kolejnym złym pomysłem, wręcz tragicznym. Sam musi sobie znaleźć kobietę. Szybko.
Zwykle uśmiecham się, kiedy jestem zdenerwowana. Zaczęłam się szczerzyć i powiedziałam:
– Wracam do pracy.
Wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. W moich myślach panował chaos, usiłowałam odepchnąć od siebie wszystko, co wydarzyło się w gabinecie Sama i przygotowałam kilka drinków dla klientów.
W tłumie na sali nie było nikogo niezwykłego. Przyjaciel Jasona, Hoyt Fortenberry, pił coś z kumplem. Kevin Prior, którego częściej widywałam w mundurze, siedział z Hoytem, ale nie bawił się tak dobrze. Wyglądało na to, że wolałby być na patrolu ze swoją partnerką, Kenyą.
Jason przyszedł ze swoją stałą ozdobą ramienia – Liz Barrett. Liz zawsze sprawiała wrażenie zadowolonej ze spotkania ze mną, ale nigdy nie próbowała mi się podlizywać, za co ją na swój sposób lubiłam. Babcia byłaby zadowolona, że Jason umawia się z Liz tak regularnie – do tej pory zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, ale ostatnio to się zmieniło. Ostatecznie, w Bon Temps i okolicach jest dość ograniczona liczba kobiet i zdaje się, że Jason był związany z większością z nich. Teraz musiał się ustatkować.
Poza tym, wydawało się, że Liz nie przeszkadza drobny zatarg Jasona z prawem.
– Cześć, siostra! – rzucił na powitanie. – Przynieś mi i Liz dwa 7 &7 [10], co?
– Jasne – odparłam z uśmiechem.
Читать дальше