– No to masz pan fart! – usłyszał, gdy stanęli pod drzwiami sali konferencyjnej.
– Dobrze wiecie, że nie możecie mnie aresztować dopóki nie postawicie mi zarzutów!
Bez pośpiechu otworzyli drzwi.
– My tylko wykonujemy rozkazy.
– Czyje?
– Moje! – odparł dobrze mu znany, tubalny glos.
David odwrócił się i ujrzał twarz, której nie widział od czasu, gdy przed ośmioma laty rzucił pracę w prokuraturze. Porucznik Pokie Ah Ching z wydziału zabójstw reprezentował typowy dla Haiti miks kilku ras: w oczach miał coś z Chińczyka, obwisłe policzki i podbródek sugerowały portugalskich przodków, smagła cera zaś była bez wątpienia dziedzictwem polinezyjskim. David stwierdził, że Pokie prawie wcale się nie zmienił. Wprawdzie przybyło mu centymetrów w pasie, ale wciąż nosił ten sam poliestrowy garnitur, który na pewno już się nie dopinał na potężnym brzuchu.
– Proszę, proszę, kolega Ransom! – mruknął Pokie. – Człowiek rzuca sieci i patrzcie, kto w nie wpada.
– Właśnie. – David wyszarpnął się policjantom.
– Nie ta ryba co trzeba.
– Puśćcie go! – nakazał im Pokie. – Jest czysty. Podwładni natychmiast wykonali polecenie.
– Co jest? – warknął David, gdy zostali sami. W odpowiedzi Pokie podszedł bliżej.
– Widzę, że prywatna praktyka przynosi niezłe dochody – stwierdził z przekąsem. – Sprawiłeś sobie elegancki garnitur. I drogie buty. Pewnie włoskie. Dobrze ci się powodzi, Davy?
– Nie narzekam.
Pokie przysiadł na brzegu stołu i skrzyżował ręce.
– Jak ci się pracuje w nowym biurze? Brakuje ci czasem starych śmieci?
– Jasne.
– Miesiąc po twoim odejściu awansowali mnie na porucznika.
– Gratuluję.
– Ale wciąż chodzę w starym garniturze. Jeżdżę tym samym zdezelowanym gratem. A moje buty?
– Wyciągnął do przodu stopę. – Tajwańskie.
David czuł, że za chwilę straci cierpliwość.
– Powiesz mi, co jest grane? Czy mam się sam domyślić?
Pokie wyciągnął z kieszeni paczkę tanich papierosów, tych samych od lat.
– Jesteś znajomym Kate Chesne? – zapytał. Zaskoczył go niespodziewaną zmianą tematu.
– Znam ją – odparł lakonicznie.
– Jak dobrze?
– Rozmawiałem z nią parę razy. Znalazłem jej pióro i przyszedłem oddać.
– Więc nie wiesz, że wczoraj w nocy przywieźli ją do szpitala? Z wypadku.
– Co takiego?
– Nic strasznego się nie stało – uspokoił go Pokie. – Ma lekkie wstrząśnienie mózgu i parę siniaków. Pewnie jeszcze dziś puszczą ją do domu.
Emocje z taką siłą ścisnęły go za gardło, że nie był w stanie wydusić słowa. Bezradnie patrzył na Pokiego, który zaciągnął się papierosem, po czym zauważył:
– Patrz, jak to się śmiesznie układa. Prowadziliśmy niedawno śledztwo, które utknęło w martwym punkcie. Akta zostały odesłane do archiwum. Nie było żadnych śladów, które pozwoliłby nam posunąć się o krok naprzód, aż tu nagle bach! Dopisało nam szczęście.
– Co się stało Kate? – wychrypiał.
– Miała babka pecha i znalazła się w złym czasie w niewłaściwym miejscu. – Pokie wypuścił wielki kłąb dymu. – Wczoraj wieczorem wdepnęła w sam środek koszmarnej sceny.
– Chcesz powiedzieć, że była świadkiem? Ale czego?
– Morderstwa.
Do sali, w której leżała, dobiegały typowe odgłosy szpitala pracującego pełną parą: tu nigdy nie milkły telefony ani trzaski radiowęzła, przez który wzywano lekarzy. Przez całą noc nasłuchiwała tych znajomych dźwięków. Przypominały jej, że nie jest sama. Znużenie i senność ogarnęły ją dopiero w środku dnia. I choć pokój tonął w słonecznym blasku, zasnęła. Nie słyszała ani pukania, ani tego, że ktoś ją woła. Obudził ją dopiero podmuch powietrza towarzyszący otwieraniu drzwi. W półśnie wyczula, że ktoś zbliża się do jej łóżka. Upłynęła chwila, zanim zmusiła się do otwarcia oczu. Jak przez mgłę zobaczyła twarz Davida.
Mimo fizycznej niemocy, niemal natychmiast zaczęła kiełkować w niej złość. Ten pozbawiony skrupułów człowiek nie ma prawa nachodzić jej w chwili, gdy jest zdana na jego laskę i niezdolna do obrony. Powinna już na wstępie mu wygarnąć, co o nim myśli, jednak wyczerpanie sprawiło, że zabrakło jej siły i słów.
Jemu też ich brakowało. Patrzyli na siebie w milczeniu, jakby nagle oboje zaniemówili.
– To chwyt poniżej pasa, panie Ransom – szepnęła oskarżycielsko. – Nie kopie się leżącego. – Odwróciła głowę. – Zapomniał pan o dyktafonie. Bez niego nie wolno odbierać zeznań. Chyba że chowa go pan w kieszeni.
– Daj spokój, Kate. Proszę cię… Znieruchomiała. Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu. Miała wrażenie, że nagle runął niewidzialny mur, który ich dzielił, nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego tak się stało.
– Nie przyszedłem tu kopać leżącego – ciągnął. – W ogóle nie powinno mnie tu być. Kiedy jednak usłyszałem, co się stało, nie mogłem przestać myśleć…
Napotkała jego spojrzenie. Po raz pierwszy nie wydał jej się niedostępny. Musiała wręcz przypomnieć sobie, że ma do czynienia z wrogiem, ta wizyta zaś, bez względu na cel, niczego między nimi nie zmienia. Zdziwiło ją, że nie czuje zagrożenia. Wręcz przeciwnie. Nie wiedzieć czemu poczuła się przy nim bezpieczna. Nie chodziło o ochronę fizyczną, choć jego postura musiała budzić respekt, lecz o bijącą od niego wewnętrzną siłę. Robił wrażenie człowieka ze wszech miar kompetentnego. W pewnej chwili złapała się na tym, że żałuje, iż nie jest jej obrońcą. Mając w nim sojusznika, nie przegrałaby żadnej bitwy.
– Dowiem się, o czym tak myślałeś? – zapytała. Przestąpił z nogi na nogę, jakby zamierzał wyjść.
Nie potrafił ukryć skrępowania.
– Przepraszam. Niepotrzebnie cię obudziłem.
– Po co przyszedłeś? Zatrzymał się w pól kroku.
– Widzisz, byłbym zapomniał. – Roześmiał się z przymusem. – Przyszedłem, żeby coś ci oddać. Zgubiłaś to na przystani – powiedział, podając jej pióro.
Gdy je od niego brała, mimochodem spojrzała na jego dłonie. Duże i silne.
– Dziękuję ci – szepnęła.
– Ma dla ciebie wartość sentymentalną?
– Poniekąd. Dostałam je w prezencie. Od mężczyzny, z którym… – Odchrząknęła. – Jeszcze raz dziękuję.
Wiedział, że w tym momencie powinien pożegnać się i wyjść. Spełnił dobry uczynek, więc przeciąganie wizyty nie ma sensu. Tymczasem jakaś siła kazała mu sięgnąć po krzesło i usiąść przy jej łóżku.
Spojrzał na jej splątane włosy i wielki, paskudnie granatowy siniec na twarzy. Niespodziewanie ogarnął go dziki gniew na tego, który próbował ją skrzywdzić.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Jestem zmęczona. Obolała – odparła, wzruszając ramionami. – Ale cieszę się, że żyję.
Zauważyła, że przygląda się śladom na jej policzku, więc instynktownie próbowała je zasłonić. Jednak po chwili opuściła rękę. Jego ten gest zasmucił i przygnębił. Kate najwyraźniej wstydzi się, że padła ofiarą przemocy, i traktuje swoje obrażenia jak rodzaj piętna.
– Nie jestem dziś w szczytowej formie – mruknęła.
– Nie wyglądasz źle. Naprawdę. – Zdawał sobie sprawę, że zabrzmiało to idiotycznie, ale naprawdę tak uważał. Dla niego wyglądała pięknie. – Sińce przecież znikną. Najważniejsze, że jesteś bezpieczna.
– Tak myślisz? – Zerknęła na drzwi. – Przez całą noc pilnował mnie policjant. Słyszałam, jak żartował z pielęgniarkami. Ciekawe, po co go tu postawili?
Читать дальше