– Będziesz mówił, czy chcesz tracić kolejne zęby? – zapytał Anwaldt. – Będziesz mówić?
Więzień skinął głową. Z ust wyjęto mu pręt.
– Kemal Erkin. Przyjechał do gestapo na naukę. Szef bardzo się z nim liczy. Nic więcej nie wiem.
– Gdzie mieszka?
– Nie wiem.
Mock był pewien, że Konrad powiedział wszystko. Niestety – nawet za dużo. Bo oto w urwanej, zduszonej frazie „przecież to dla pana…” dotknął mrocznej tajemnicy jego układu z Piontkiem. Na szczęście tylko ją musnął. Nie wiadomo, czy ktoś z obecnych mógł prawidłowo dopowiedzieć sobie dalszą część przerwanego w połowie zdania. Mock spojrzał na zmęczonego, lecz wyraźne poruszonego Anwaldta i na spokojnego, jak zwykle, Smolorza. ( Nie, chyba się nie domyślili). Wirth i Zupitza patrzyli na Mocka wyczekująco.
– Panowie, już więcej niczego się od niego nie dowiemy – zbliżył się do Konrada i znów założył mu knebel. – Wirth, po tym człowieku ma nie być śladu, rozumiesz? Poza tym, doradzam wam wyjazd z Niemiec. Widziano was w knajpie, jak masakrujecie Schmidta. Gdybyście zachowali się jak fachowcy i poczekali aż wyjdzie na zewnątrz, moglibyście dalej bezpiecznie prowadzić swe interesy. Ale was poniosło. Musieliście go załatwić w knajpie? Nie wiedziałem, Wirth, że reagujesz tak gwałtownie, gdy ktoś cię poi wódką. Trudno. Jutro, kiedy Konrad nie przyjdzie do pracy… najdalej pojutrze, całe wrocławskie gestapo będzie szukało waszych charakterystycznych mord. Za trzy dni będziecie poszukiwani w całych Niemczech. Radzę wam wyjechać z kraju. Gdzieś daleko… Dług wobec mnie uważam za spłacony.
WROCŁAW, PONIEDZIAŁEK 16 LIPCA 1934 ROKU.
GODZINA DZIEWIĄTA RANO
Ciało Konrada Schmidta leżało na dnie Odry za Niskimi Łąkami już od dziesięciu godzin, kiedy Mock i Anwaldt zapalali wyborne cygara marki „Bairam” od Przedeckiego i wypijali pierwszy łyk mocnej, arabskiej kawy. Leo Hartner nie ukrywał zadowolenia. Był pewien, że zaskoczy i zainteresuje obu słuchaczy. Chodząc po gabinecie, budował w myślach plan swojej relacji, odpowiednio rozkładał punkty zwrotne, komponował celne rekapitulacje. Widząc, że goście się niecierpliwią panującą ciszą, rozpoczął wykład od pozornej retardacji.
– Moi panowie, Wilhelm Grünhagen w swojej Geschichte derpersischen Litteratur wspomina o pewnym zaginionym dziele historycznym z XIV wieku, opisującym wyprawy krzyżowe. Dzieło to, zatytułowane Wojna wojsk Allaha z niewiernymi miał jakoby napisać pewien wykształcony Pers, niejaki Ibn Sahim. Możecie, panowie, powiedzieć: cóż z tego? Przecież przepadło wiele dzieł… ot… jeszcze jeden stary rękopis… To lekceważenie byłoby jednak nieuzasadnione. Gdyby bowiem praca Ibn Sahima dotrwała do naszych czasów, mielibyśmy jeszcze jedno źródło do fascynujących dziejów krucjat, źródło o tyle interesujące, że pisane przez człowieka z drugiej strony barykady – przez muzułmanina.
Mock i Anwaldt spełniali nadzieje wykładowcy. Obu niedoszłym filologom klasycznym nie przeszkadzało epickie opóźnianie narracji. Hartner był podekscytowany. Położył szczupłą dłoń na stosie papierów:
– Drodzy panowie, oto ziściło się marzenie wielu historyków i orientalistów. Przede mną leży to zaginione dzieło Ibn Sahima. Kto dokonał tego odkrycia? Tak, tak – Georg Maass. Nie wiem doprawdy, skąd się dowiedział, że ten rękopis znajduje się we wrocławskiej Bibliotece Uniwersyteckiej, czy sam znalazł jakąś wskazówkę, czy ktoś mu jej udzielił. A niełatwo jest odkryć manuskrypt, który – tak jak ten – został oprawiony wraz z dwoma innymi, mniejszymi. Krótko mówiąc, to odkrycie przyniesie Maassowi światową sławę… Tym bardziej, że opracowując dzieło, jednocześnie tłumaczy je na niemiecki. I to, muszę przyznać, tłumaczy wiernie i bardzo pięknie. Odbitki fotograficzne, które od panów otrzymałem, są dosłownym przekładem pewnego bardzo interesującego fragmentu owej kroniki. Mowa w nim jest o makabrycznym mordzie, jakiego dokonało w roku 1205 dwóch ludzi – Turek i krzyżowiec – na dzieciach Al-Szausiego, przywódcy sekty jezydów. Ludzie znający dzieje krucjat byliby zdziwieni – wszak w 1205, w czasie czwartej krucjaty krzyżowcy nie wyszli poza Konstantynopol! Ale nie można wykluczyć pojedynczych wypadów nielicznych choćby oddziałów na odlegle nawet obszary Anatolii czy też Mezopotamii. Ci poszukiwacze przygód i bogactw łupili, co się dało, niekiedy w znakomitej komitywie z muzułmanami. Jezydzi często stawali się celem ich ataku…
Anwaldt siedział zasłuchany. Mock spojrzał na zegarek i otworzył usta, aby uprzejmie poprosić Hartnera o przejście do rzeczy. Ten opatrznie jednak zrozumiał jego intencje:
– Tak, tak, ekscelencjo, już wyjaśniam, kim byli jezydzi. Tę dość tajemniczą sektę, która powstała w XII wieku i istnieje do dziś, powszechnie uważa się za satanistyczną. Jest to duże uproszczenie. Owszem, jezydzi czczą szatana, ale już pokutującego za swoje grzechy. Mimo pokuty jest jednak ciągle wszechmocny. Zwą oni tego boga zła Malak-Taus, przedstawiają go w postaci pawia i wierzą, że rządzi światem przy pomocy sześciu lub siedmiu aniołów, również przedstawianych pod postacią żelaznych lub brązowych pawi. Krótko mówiąc, religia jezydów to mieszanina islamu, chrześcijaństwa, judaizmu i mazdaizmu, czyli wszystkich wyznań, których przedstawiciele przeszli przez góry w środku Mezopotamii, na zachód od Mosulu, zostawiając okruchy swych wierzeń. Na co dzień jezydzi są bardzo spokojnym, uczciwym i schludnym – co wyraźnie podkreśla angielski XIX – wieczny podróżnik i archeolog Austen Henry Layard – ludem, który był przez całe wieki tępiony przez wszystkich: krzyżowców, Arabów, Turków i Kurdów. Niech zatem panów nie zdziwi, że przeciwko jezydom zawierali sojusze nawet zwalczający się wzajemnie na przykład krzyżowcy i Saraceni. Dla wszystkich tych prześladowców kult boga zła był kamieniem obrazy usprawiedliwiającym najokrutniejsze rzezie. Dziesiątkowani jezydzi rewanżowali się wrogom w ten sam sposób, przekazując nakaz zemsty rodowej z pokolenia na pokolenie. Do tej pory żyją oni na pograniczu Turcji i Persji, zachowując swe niezmienione zwyczaje i dziwną wiarę…
– Doktorze Hartner – nie wytrzymał zniecierpliwiony Mock. – To bardzo interesujące, co pan mówi, ale proszę nam powiedzieć, czy ta ciekawa historia sprzed wieków – oprócz tego, że Maass wydobył ją na światło dzienne – ma z naszą sprawą coś więcej wspólnego?
– Tak. Bardzo wiele wspólnego – Hartner uwielbiał niespodzianki. – Ale uściślijmy, drodzy panowie: nie Maass wydobył tę kronikę na światło dzienne, lecz ktoś, kto zamordował Mariettę von der Malten – delektował się zdziwionymi minami słuchaczy. – Z całą odpowiedzialnością twierdzę: napis na ścianie salonki, w której znaleziono tę nieszczęsną dziewczynę, pochodzi właśnie z tej perskiej kroniki. Brzmi on w przekładzie: „A skorpiony w ich wątpiach pląsały”. Spokojnie, zaraz postaram się odpowiedzieć na wszelkie pytania… Teraz przekażę panom jeszcze jedną ważną informację. Pewne anonimowe źródło z końca XIII wieku, które wyszło spod pióra jakiegoś Franka, podaje, że nastoletnie dzieci przywódcy jezydów, Al-Szausiego, zamordował jakiś „germański rycerz”. W czwartej krucjacie uczestniczyło zaledwie dwóch naszych rodaków. Jeden z nich zginął w Konstantynopolu. Drugim był Godfryd von der Malten. Tak, drodzy panowie, przodek naszego barona.
Mock zakrztusił się kawą, na jasny garnitur prysnęły czarne kropelki. Anwaldt wzdrygnął się i poczuł działanie pewnego hormonu odpowiedzialnego za jeżenie się włosów na ludzkim ciele. Obaj palili w milczeniu. Obserwując wrażenie, jakie wywarł na swoich słuchaczach, Hartner nie posiadał się z radości, która dość dziwnie kontrastowała z ponurymi dziejami jezydów i krzyżowców. Mock przerwał panujące milczenie:
Читать дальше