Razem z mamą przewróciłyśmy oczami, a mama dodatkowo uniosła ręce w geście rezygnacji.
– Maddie, przysięgam, że nie wiem, gdzie on jest – zaklinała się. Patrzyłam na nią przez chwilę, zastanawiając się, czy jej wierzę.
– Ale nawet gdybyś wiedziała, to byś mi nie powiedziała, prawda? – Znowu zacisnęła usta i pokręciła głową.
Częściowo rozumiałam jej gniew. Facet zostawił ją z małym dzieckiem, które musiała sama wychować. Mogłam się tylko domyślać, jakie to paskudne uczucie zostać porzuconą dla tancerki z nogami do szyi. To musi boleć. Zastanawiałam się, jak bym się czuła, gdybym dowiedziała się, że Ramirez związał się z jakąś tancerką topless. Podle. A tylko się spotykaliśmy! (Jeśli można tak nazwać jedno spotkanie przed sześcioma tygodniami, kiedy oboje byliśmy półnadzy. Ja, z braku laku, uznałam, że można). Mimo to nie mogłam sobie wyobrazić, co musiałby zrobić, żebym nie chciała go więcej widzieć. Nigdy.
Patrząc na zaciśnięte usta mamy, zrozumiałam, że niczego więcej się od niej nie dowiem.
– W porządku – powiedziałam, również zaciskając wargi, jakbym była jej lustrzanym odbiciem. Przez chwilę łypałyśmy na siebie wyzywająco, po czym wyszłam.
Skoro mama nie chce mi pomóc w odnalezieniu ojca, poszukam innego pomocnika.
Kiedy szłam z powrotem przez salon, Marco pokazywał kobiecie z burzą rudych włosów a la Lucilie Bali jakąś nową mgiełkę nawilżającą. Poczekałam, aż skończy, po czym podeszłam do jego pulpitu.
– Czy twoja zabaweczka jest podłączona do sieci? – zapytałam, wskazując jego elegancki czarny komputer.
Marco spojrzał na mnie.
– A czy żyjemy w epoce kamienia łupanego? Patrzysz na procesor Pentium 800MHz, cztery giga pamięci. Za pomocą tego maleństwa mogę ściągnąć rozbierane fotki Brada Pitta, zanim zdążysz powiedzieć „tał”
Kuszące…
– Zastanawiałam się, czy mógłbyś mi kogoś wygooglować?
– Ależ naturalnie. – Marco usiadł przed komputerem i otworzył przeglądarkę. – Jak się nazywa?
Zerknęłam nerwowo przez ramię, sprawdzając, czy nie widać na horyzoncie mamy.
– Larry Springer.
Marco wpisał imię i nazwisko.
– Dwanaście tysięcy wyników. Rety. Sporo.
– Czego dokładnie szukasz? – zapytał, klikając w dwa pierwsze linki na ekranie. Jeden przenosił na stronę senatora ze stanu Waszyngton, drugi na stronę upamiętniającej jakiegoś pastora, który zmarł w 1842 roku. Nic mi to nie dawało.
– Sama nie wiem. – Westchnęłam. – Adresu, numeru telefonu? Muszę się z nim skontaktować.
– Aha. – Marco wystukał coś szybko na klawiaturze i po chwili wszedł w książkę telefoniczną. Wpisał imię i nazwisko. – Wiesz, gdzie mieszka?
Przygryzłam wargę, ponownie zerkając przez ramię.
– Spróbuj Las Vegas.
– Och, Miasto Grzechu. To moje ulubione miasto, skarbie. – Marco poruszył filuternie brwią, dodając do zaawansowanego wyszukiwania nazwę miasta. Pojawiła się strona z nazwiskami i numerami telefonów.
– Okej, mamy numery telefonów trzech Larrych Springerów, dwunastu L. Springerów i paru Lawrence'ów. Adresów brak. A tak w ogóle, co to za facet? Twój nowy chłopak?
Usłyszałam, jak otwierają się drzwi salki na tyłach. Wyszła z nich pani R. która pocierała miejsce nad górną wargą. Wyglądała, jakby namiętnie całowała się z papierem ściernym.
– Nie, nie. To… po prostu ktoś, kogo szukam – odparłam wymijająco. Marco jest słodki, ale jest tez strasznym plotkarzem. Powierzyć mu tajemnicę to jak zamieścić ogłoszenie w „Cosmo”. Wkrótce dowiedzieliby się o niej wszystkie modne kobiety i geje w kraju.
– Och, czy chodzi o jakąś sprawę prowadzoną przez Ramir… – Urwał i zakrył usta dłonią, przypominając sobie o Przysiędze. – Eee, to znaczy przez tego seksownego gliniarza? Och, skarbie, jak ja bym chciał z nim pracować. – Marco zaczął się wachlować ręką.
– Nie, to… coś osobistego. – Patrzyłam, jak mama podaje pani R. butelkę mleczka kosmetycznego, wskazując czerwoną skórę nad jej górną wargą.
– Mógłbyś mi wydrukować tę stronę? – zapytałam, chowając się za monitorem, żeby mama mnie nie zobaczyła.
– Jasne, skarbie – powiedział Marco i włączył drukarkę.
– Super. Dzięki. – Byłam całkowicie pochłonięta obserwowaniem mamy i pani R. Kierowały się do recepcji. Pani R masowała się nad górną wargą, a mama wykonywała przepraszające gesty.
– Proszę bardzo, skarbeńku, – Marco podał mi świeżo wydrukowaną kartkę.
– Dzięki! Muszę lecieć – Rzuciłam się zgięta wpół do drzwi. – Jestem ci bardzo wdzięczna, Marco!
– Ciao, Bella! Pozdrów ode mnie Pana Przystojniaka! – zawołał za mną, a ja wypadłam przez szklane drzwi i pognałam przed siebie tak szybko, jak tylko się dało w butach na pięciocentymetrowym obcasie.
Pomimo wysiłków Dany, by przestawić mnie ze słodyczy na hantle, nie mogłam złapać tchu, kiedy po przebiegnięciu półtorej przecznicy dotarłam w końcu do mojego dżipa. Już w samochodzie przebiegłam wzrokiem listę od Marca, zbierając się na odwagę, by wyciągnąć komórkę i zacząć dzwonić. Za którymś z tych numerów krył się mój ojciec. Co mu powiem? „Dostałam twoją wiadomość, mam nadzieję, że nie oberwałeś kulki, dlaczego, do cholery, odszedłeś, zanim zdążyłam zgromadzić fajne wspomnienia o tym, jak chodziliśmy razem do zoo?” Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że dopóki z nim nie porozmawiam, będą mnie prześladować wizje tego, jak leży martwy w jakimś kanale. Zaczerpnęłam tchu i wystukałam pierwszy numer.
Połączyłam się z automatyczną sekretarką. Podobnie było w przypadku kolejnych pięciu numerów. Większość od razu wyeliminowałam. Pierwszy Larry Springer był, na moje ucho, osiemdziesięciolatkiem, nagranie na drugiej sekretarce wskazywało na małolata z college'u, a trzeci głos należał do mężczyzny z wyraźnym hiszpańskim akcentem.
Obdzwoniłam już połowę L. Springerów, kiedy mój żołądek zaburczał tak głośno, że aż podskoczyłam. Przypomniałam sobie, że nie jadłam nic od czasu wczorajszego, lodowego obżarstwa. Uruchomiłam silnik i pojechałam do McDrive'a na rogu Beverly i Wilshire. Wzięłam big maca, duże frytki i truskawkowego szejka. Na deser zjadłam ciastko z jabłkiem. No co, w końcu to były śniadanie i lunch.
Zanim zjadłam ostatnią frytkę, a w kubku po szejku został już tylko roztopiony lód, zawęziłam moją listę do dwóch Larrych. Pod pierwszym numerem telefon dzwonił i dzwonił, pod drugim włączyło się bezosobowe, automatyczne powitanie sekretarki. Zarówno jeden, jak i drugi numer mogły należeć do mojego ojca.
Teraz musiałam się jakoś dowiedzieć, do jakich adresów są przypisane te numery. Gdybym znała adresy, mogłabym zadzwonić na policję w Vegas i powiedzieć, żeby sprawdzili, czy pod którymś z nich nie ma przypadkiem zwłok z ranami postrzałowymi.
Spojrzałam na zegarek. Piętnaście po czwartej. Wkrótce skończy się prowadzony przez Danę pilates dla ciężarnych i jeśli zaraz wskoczę na Czterystapiątkę, powinnam złapać ją, zanim zacznie kurs tańca na rurze dla seniorek.
Po przebiciu się przez przed – przed – szczytowy ruch (Okej, przyznaję: w LA. autostrady zawsze wyglądają, jakby były godziny szczytu, choć ja uparcie wierzę, że można dotrzeć z Citadel do Beverly Center szybciej niż w godzinę, tyle tylko, że między trzecią a piątą rano), zatrzymałam mojego dżipa na parkingu przed Sunset Gym, mieszczącej się w ogromnym budynku z betonu i szkła. W środku znajdują się, między innymi, basen o wymiarach olimpijskich, siedem kortów do racquetballa i kawiarnia Starbucks. Zrezygnowałam z usług parkingowego, dochodząc do wniosku, że zaliczę półminutowy spacer od mojego auta do siłowni na poczet codziennej porcji ćwiczeń.
Читать дальше