Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Ostrza i haki przerażającej protezy zbliżyły się do twarzy dziecka.
– Nieee!
Jakąś częścią umysłu kupiec zdumiał się, słysząc swój krzyk. To wycie było zbyt zwierzęce. Gdzie się podziało pięćdziesiąt pokoleń kulturalnych i cywilizowanych przodków?
Wiedział gdzie. Stało za nim i też wyło w noc.
– Nieee!!!
Monstrum powoli odwróciło głowę i spojrzało mu w oczy. Lekceważenie, pogarda, nienawiść. Potwór potrząsnął chłopcem jak szmacianą kukiełką, zamachnął się hakami.
Dwie rzeczy wydarzyły się niemal jednocześnie.
Pierwszą był okrzyk, jeszcze bardziej przenikliwy niż wrzask Aerina, okrzyk bojowy, od którego konie stawały dęba, a ludzie tracili zapał do walki.
– Kiiijach! Daraa Issaram!
Drugą była zawoalowana postać, która w jakiś magiczny sposób, nieprawdopodobnym skokiem z ciemności, znalazła się na końskim grzbiecie, za plecami demonicznego jeźdźca. Dwa miecze uderzyły jednocześnie. Jeden ciął w prawą rękę, tuż nad łokciem, drugi gładko wszedł w plecy potwora. Zakończony hakami kikut pożeglował w powietrzu, kręcąc kilka koziołków i... upadł na ziemię jako zwykłe męskie przedramię, z dłonią wciąż kurczowo zaciśniętą na powykrzywianym kawałku żelaza.
Sam jeździec również uległ przemianie. Skurczył się, zmalał, przybrał postać niewysokiego, łysiejącego mężczyzny w poplamionym kubraku, siedzącego nie na piekielnym rumaku, lecz na zwykłym, choć świetnie utrzymanym karym ogierze.
Cała metamorfoza trwała mniej niż dwa uderzenia serca. Yatech uniósł miecz i zadał ostatnie cięcie. Głowa mężczyzny poleciała w powietrze, ciągnąc warkocz szkarłatnych kropel, i upadła tuż obok ręki. Perfekcyjne uderzenie. Podobnie jak zeskok z końskiego grzbietu i podtrzymanie upadającego na ziemię chłopca.
Aerin nie był jednak w nastroju, żeby podziwiać umiejętności Issara. W kilku słowach dał wyraz swoim uczuciom, przerażeniu, nienawiści, szokowi i uldze.
– Chędożony czarownik! Napadli na mój dom z jakimś chędożonym, kozojebnym, niedouczonym magikiem!
W tym momencie Ellanda wreszcie zemdlała.
Złapał ją i delikatnie ułożył pod ścianą, w najbezpieczniejszym miejscu. Wracając do okna, chwycił bakheński, gięty na modę koczowników łuk i kołczan. Nie uważał się za dobrego łucznika, ale z odległości dwudziestu kroków na pewno nie mógł spudłować zbyt wiele razy. Jego ludzie także otrząsnęli się już z zaskoczenia. Na bandytów znów posypały się strzały. Zbici z tropu, zdemoralizowani śmiercią maga, jeźdźcy przez chwilę kręcili się po dziedzińcu jak stado kurcząt.
Ku ogromnej uldze, Aerin nigdzie nie dostrzegł Eratha. Najpewniej Yatech odciągnął go w bezpieczne miejsce.
Napiął łuk i wymierzył w galopującego w kółko, wrzeszczącego bandytę w czerwonej przeszywanicy. Wstrzymał oddech i zwolnił cięciwę. Jeździec wyrzucił ręce w górę i ze strzałą wbitą do połowy drzewca w prawy bok zwalił się z konia.
Nieźle, jak na pierwszy strzał.
Potem dostrzegł jak po jednym, po dwóch, zbójcy wymykają się przez wyważoną bramę i znikają w mroku. Nadeszła pora, by pomóc reszcie bandy w podjęciu podobnie słusznej decyzji.
Drzwi pomieszczeń dla służby otworzyły się i wypadło z nich około trzydziestu mężczyzn, uzbrojonych we włócznie, oszczepy, miecze, topory, korbacze, gizarmy lub po prostu ciężkie drągi. Wrzeszcząc jak stado demonów, obrońcy rzucili się na niedobitków.
Pierwszych dwóch, w których Aerin rozpoznał swoich najbardziej zaufanych woźniców, przyskoczyło do najbliższego banity. Nie wiadomo, dlaczego zatrzymał się, by walczyć. Spiął konia, zamłynkował mieczem. Dopadli go z dwóch stron jak ogary osaczające niedźwiedzia. Zawahał się na ułamek sekundy, tyle wystarczyło. Jednocześnie wbili mu włócznie w brzuch, złapali mocniej drzewca, unieśli go z siodła. Przez chwilę wisiał w powietrzu, wyjąc potępieńczo. Potem rzucili ciało na ziemię i pobiegli dalej.
To złamało do reszty ducha bandy. Resztka napastników rzuciła się do ucieczki. Któregoś zmiótł jeszcze z siodła celnie rzucony oszczep, inny dostał korbaczem w głowę, fiknął kozła przez koński zad i skończył, przygwożdżony włócznią do ziemi. Po chwili po banitach zostało tylko około dwudziestu trupów, kilku rannych i parę galopujących luzem koni.
Aerin patrzył, jak jego ludzie szybko i bez skrupułów dobijają bandytów. Przynajmniej nie będzie musiał zawracać sobie nimi głowy.
—— • ——
Kilka minut później na dziedzińcu panował już względny porządek. Wyważoną bramę zabarykadowano ciężkim wozem, zabitych bandytów ułożono pod murem, a ich konie wyłapano i spętano.
Aerin od dłuższego czasu siedział na ziemi, trzymając syna w ramionach. Poza dużym guzem na czole chłopak nie miał większych obrażeń.
Kupiec uniósł głowę i spojrzał na Issara. Po wojowniku nie było niemal widać śladów niedawnej walki. Trochę zakurzona chaffda – wierzchnia szata, parę kropel krwi tu i tam. Poza tym wyglądał jak zwykle, oaza spokoju i opanowania.
– Niezła walka – skomentował ostatni kwadrans, jakby chodziło o partię tarandei. – Czterech zabitych u was i dwudziestu pięciu u nich. Maycha, Pani Wojny, łaskawym okiem spogląda na twój dom.
Aerin uśmiechnął się krzywo.
– Sądzę, że zawdzięczamy to raczej twojej obecności. Gdybyś nie zatrzymał ich przy bramie... a potem jaszcze ten czarownik... i Erath... i...
– Nie lubię czarowników, zwłaszcza takich, którzy udają potężniejszych, niż są naprawdę. Swoją drogą, powinniście coś zrobić z ich nadmiarem. Może jakieś polowanie albo coś...
– Och, Yatech, wiesz, jak to jest...
– Nie, nie wiem.
– No, idzie taki do akademii w Jerlesh albo Kent, albo wstępuje do bractwa, a po roku, po dwóch lub po pięciu latach braknie mu pieniędzy na naukę bądź coś przeskrobie i zostaje usunięty. Potem może tylko wstąpić do armii, zostać wiejskim uzdrowicielem, takim od hemoroidów i krowiej wścieklizny. Albo może też przyłączyć się do bandy. Tych ostatnich jest na szczęście niewielu.
– No cóż, teraz jest ich o jednego mniej. Co z resztą bandy?
– Wyślę rano gońców do najbliższych stanic. Ale nie sądzę, żeby ich wyłapali.
Najpewniej rozproszą się i będą szukać szczęścia na własną rękę.
– Rozproszą się... – Yatech spojrzał w stronę bramy. – Część jest ranna, nie będą szybko uciekać.
– Nawet o tym nie myśl.
– O, a to dlaczego?
– Jesteś mi potrzebny.
– Umowa jest nieważna. Sam to powiedziałeś.
– Ludzie mówią różne głupstwa, a potem tego żałują. Ja żałuję. I proszę, zostań, Yatech, zostań i strzeż mojej rodziny. Tak jak dzisiaj. Przekonam Ell, nawet jeśli będę musiał...
– Nic nie będziesz musiał, Aerinie-ker-Noel.
Stała za nim, wciąż w nocnej koszuli, z wilgotną szmatką w ręku. Przyklęknęła i przyłożyła ją do czoła syna.
– Kazałam służącym podrzeć kilka twoich koszul na szarpie i bandaże. I zagotować wody. Ilu jest rannych?
– Siedmiu.
– Zaraz się nimi zajmiemy – pochylona nad synem, mówiła łamiącym się głosem, krótkimi, urywanymi zdaniami. – Ja... ja jestem tylko kobietą z równin, wojowniku. I nie mam powodów, by lubić synów Issaram. Mój ojciec i brat zginęli od waszych mieczy. Ale... ale dziś ocaliłeś życie mojego syna. Ja...
Spojrzała w górę na zamaskowaną postać. Aerin zdumiał się, widząc, że płacze.
– Ja... czuję się, jakbym zdradzała ich pamięć. Ale gdyby cię tu dziś nie było... – urwała. Otarła oczy rękawem. – Mogę tylko powtórzyć za mężem – proszę, zostań, Yatech. Zostań i strzeż mojej rodziny.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.