J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów

Здесь есть возможность читать онлайн «J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Fabryka bezkresnych snów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fabryka bezkresnych snów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Fabryka bezkresnych snów to najlepsza powieść Ballarda; jedna z niewielu naprawdę kultowych książek. To bajeczna przypowieść o znaczeniu i potrzebie marzeń, magii i fantazji w naszym życiu. Przygody Blakea – bohatera książki- mogą być tylko urojeniami chorej wyobraźni, ale też mogły zdarzyć się naprawdę. To nasze życie to przecież mieszanina snów, jawy, fantazji i rzeczywistości. Marzenia są piękne. Sny bywają okrutne. Fantazja jest potrzebna każdemu z nas.

Fabryka bezkresnych snów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fabryka bezkresnych snów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ale tylko ja wiedziałem, że są nadzy.

Przez cały wieczór rozradowanymi ulicami przemykała silna i otwarta seksualność, nie odsłaniając ani razu swoich prawdziwych zamiarów. Przyglądając się tym prostolinij-nym ludziom, zrozumiałem, że nie zdają sobie sprawy, do jakich ról są przygotowywani w tej niecodziennej i za-pewne demoralizującej orgii. Chciałem sprowokować wreszcie niewidzialne siły, które podniosły mnie w obecny stan łaski.

Mężowie i żony rozdzielali się bezceremonialnie i spa-cerowali pod ręce z innymi partnerami; ojcowie igrali z cór-kami w liściastych altanach przed swoimi domami; matki pieściły synów, przechadzając się po pasażu handlowym. Kilka nastoletnich dziewcząt leżało w nonszalanckich po-zach ujmujących kurtyzan na stojących przed sklepem me-blowym otomanach, przywołując gestami przechodzących mężczyzn. Ludzie wchodzili do cudzych domów i zabierali z nich, na co im przyszła ochota, kobiety stroiły się więc w biżuterię sąsiadek.

Tylko dwoje ludzi nie brało udziału w tych uroczystych igrzyskach. Po zmroku, kiedy zrobiło się zbyt ciemno, by można było kontynuować prace nad wydobyciem cessny, Stark zacumował swoją bagrownicę i wrócił do Shepper-ton. Przez całe popołudnie pracował przy kabestanie i dźwi-gu, manewrując włókiem nad zatopioną maszyną. Skoń-czywszy dzień roboczy, zasiadł za kierownicą karawanu i grasował po bocznych uliczkach miasta, plądrując domy, opuszczone przez swoich właścicieli. Patrzyłem, jak ładuje do karawanu zwoje dywanów, telewizory i utensylia ku-chenne, niczym szalony pracownik firmy przewozowej, ewakuujący samotnie amazońskie miasto, któremu zagraża dżungla. Przejeżdżając w wieczornym ścisku główną ulicą, pozdrowił mnie otwarcie i bez podtekstów. Jego zoo stało się nieźle zaopatrzonym magazynem zrabowanych sprzę-tów, a pośród klatek ptaszarni urosła lśniąca piramida pra-lek i zamrażarek.

Podziwiałem Starka i jego sen o urządzeniach gospo-darstwa domowego, ale myślałem tylko o Miriam St. Cloud i czekałem na nią w nadziei, że założy dla mnie swoją suk-nię ślubną. Obawiałem się, że i ona może pokazać się nago na tych wieczornych ulicach. Choć wchłonąłem ją raz w moje ciało, choć czułem, jak jej kości zderzają się z moimi i jak jej pochwa zaciska się na moim członku, nie pożąda-łem już Miriam seksualnie, gdyż moje pożądanie zostało wyługowane przez nasz wspólny lot. Chciałem ją tylko uści-skać w ten sam sposób, w jaki pragnąłem zespolić się ze wszystkimi innymi żywymi stworzeniami w tym mieście. – Blake, nauczysz nas latać?…

– Nocny lot, Blake… Naucz nas latać nocą. Nastolatki, które rozpierały się na otomanach przed skle-pem meblowym, przeszły przez ulicę, a ich przystrojone kwiatami ciała lśniły w kolorowych światłach, lecz mimo chichotów i nieśmiałości również i te dziewczęta nie zda-wały sobie sprawy z tego, że są nagie. Pomachały do mnie, choć grupka chłopców popychała je w przechadzającym się tłumie.

– Chodźcie tu! -zawołałem. -Pojedynczo… Nauczę was latać.

Kłóciły się między sobą, nie mogąc się zdecydować, która z nich powinna lecieć pierwsza, a wtedy ponad gwarem ludz-kiej ciżby zabrzmiał kobiecy głos.

– Emily, wracaj do domu! Vanesso, i ty też, trzymajcie się z dala od Blake’a!

Miriam St. Cloud szła przez ulicę od strony supermar-ketu, gestem nakazując dziewczętom odejść. Była ubrana w swój lekarski kitel, starannie zapięty i zasłaniający bluz-kę. Uśmiechała się twardym uśmiechem do nagich gapiów, z wyrachowaniem nie okazując zaskoczenia, że nadzy pa-cjenci zebrali się w mieście, jak gdyby oczekiwali na jakieś nocne badania wenerologiczne.

Miriam nakazała dziewczętom odejść od porośniętych tropikalną dżunglą tarasów parkingu, będącego labiryntem pnączy i bugenwilli, a potem uniosła wzrok, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Sądząc po stanowczym wyrazie jej ostro zarysowanego podbródka, postanowiła przezwycię-żyć wszystkie wątpliwości i zmierzyć się ze mną po raz ostatni. Czy pamiętała, że kiedyś już ze mną latała i że przez bramę mego ciała przeniknęła na chwilę do innego świata? Ostatnie promienie niewidocznego już słońca przesunę-ły się nad dachem parkingu. Zostawiłem Miriam, sprzecza-jącą się z młodymi kobietami, zszedłem o jedną kondygna-cję niżej i czekałem na nią pośród samochodów. – Blake… Nauczysz mnie latać?

W srebrzystej ciemności, zaledwie kilka stóp ode mnie, stał jakiś nagi młodzieniec. W świetle ulicznej latarni, od-bijającym się w chromowanych zderzakach, zauważyłem, że bladą skórę chłopaka poraniły cierniste jeżyny, porasta-jące schody i betonowe tarasy. Pomimo wysiłku, na jaki się zdecydował, spoglądał na mnie sceptycznie, jak gdyby nie był jeszcze przekonany do mojej mocy latania. Czekałem, aż podejdzie, taksując w ciemności jego szczupłe biodra i uda.

– Pani St. Cloud kazała mi przyjść do ciebie. Czy tutaj prowadzisz swoją szkołę latania?

Gestem wskazałem mu chromowy mrok. Pożądałem tego młodzieńca. Podniecał mnie zapach strachu chłopaka, czu-łem w ciemnościach smak jego potu, widziałem ostrą biel zębów, osadzonych w niepewnych ustach, i blade dłonie, gotowe mnie uderzyć. Pożądałem młodzieńca, ale nie dla jego ciała czy seksu.

– Dobrze… Nauczę cię latać.

Jego białą skórę pokrywały cętki barwnych latarni ulicz-nych, przypominała zatem kostium arlekina. W oknach ota-czających nas aut widziałem swoje odbicie, poszarpaną skó-rę kombinezonu, spermę, perlącą się na moim członku, i gogle, sterczące mi na czole niczym szkarłatne rogi. Wziąłem chłopaka za rękę i zaprowadziłem między sa-mochodami w głębokie cienie na tyłach kondygnacji. Ob-jąłem go delikatnie na tylnym siedzeniu jakiejś przystrojo-nej kwiatami limuzyny. Pieściłem nerwową skórę młodzień-ca i przyciskałem jego zimne ręce do bram mojego ciała. W ostatniej chwili, kiedy opuściłem go ostrożnie na pier-si, wydał nagły okrzyk strachu i ulgi. Poczułem w swoich nogach jego smukłe nogi, trzony kości chłopaka utworzyły łubki wokół moich kości udowych, a jego pośladki zespoli-ły się z moimi dłońmi. Męskość młodzieńca rozpuściła się i stopniała na moim członku. Ciemiączka jego czaszki otwo-rzyły się znów po raz pierwszy od chwili narodzin. Mozai-ka głowy chłopaka zaczęła przesiąkać przez szczeliny mię-dzy kośćmi mojej czaszki. Grymas jego wykrzywionego przerażeniem i ekstazą oblicza poruszał się w moim ciele i niby szpon pochwycił mnie za twarz. Wraz z ostatnim wes-tchnieniem chłopak zespolił się z moim ciałem jak syn, który odradza się w łonie ojca. Poczułem, jak jego mocne kości spajają się z moimi, jak jego krew rozlewa się jasną falą w moje żyły, a sperma z jego jąder pieni się, pędząc bystrym nurtem na spotkanie mojego własnego nasienia. Kiedy spoczywał we mnie, tracąc swoją tożsamość, zro-zumiałem, że nigdy go nie uwolnię i że jego prawdziwy lot odbywa się teraz po niebie mojego ciała na tylnym siedze-niu luksusowej limuzyny. Ostatnie pyłki jego jaźni pomy-kały mrocznymi arkadami mojego krwiobiegu, i dalej, po-nurymi groblami kręgosłupa, podążając za słabymi okrzy-kami dzieci, które wchłonąłem w siebie tego popołudnia. Jeszcze przez kilka sekund unosił się we mnie, kiedy ujeżdżałem jego ciało w jego ostatnią noc, a ujeżdżając chłopaka, stałem się androgynem zwielokrotnionej płci, anielską figurą, wzniesioną na ciele młodzieńca. Wziąłem go w sobie w ramiona tak, jak gdybym ściskał sam siebie.

30

NOC

Dlaczego słońce nie zatrzymało się dla mnie na niebie? Przez cały wieczór i noc sprawowałem rządy nad Shep-perton z serca wielopoziomowego parkingu. Na otaczają-cych mnie mrocznych ulicach rządziła niewinna i jawna ko-pulacja. Całe miasteczko społkowało ze sobą w liściastych altankach, które wyrastały wśród pralek i telewizorów w pasażu handlowym, na otomanach i kanapach koło sklepu meblowego i w tropikalnych rajach prowincjonalnych ogródków. Setki par w najrozmaitszym wieku pieściło się nawzajem, usiłując nauczyć się latać, w przekonaniu, że dzięki okazywanej sobie czułości odzyskają powietrze. Żadna z tych osób nie była świadoma swojej płci. Czy-ści jak cherubiny, nie wiedzieli, co dzieje się między nimi w tych tropikalnych altanach. Widziałem panią St. Cloud, błąkającą się radośnie po pełnych kwiatów ulicach. Brzuch miała umazany smegmą, a piersi posiniaczone dłońmi mło-dych chłopców. Zobaczyłem też dyrektorkę banku, która, trzymając w ramionach pawia, oferowała przechodniom pieniądze. I oni nie zdawali sobie sprawy, że są nadzy. Tymczasem ja odpoczywałem w mroku tylnego siedze-nia limuzyny. Ciało młodzieńca pokrzepiło mnie. Zyska-łem bystrzejszy wzrok, a moje zmysły odbierały tysiące nie-słyszalnych sygnałów, napływających od wszystkich pta-ków i kwiatów. Od chwili przybycia do Shepperton nic nie jadłem i teraz byłem pewien, że moim prawdziwym poży-wieniem są ciała młodych kobiet i mężczyzn. Im więcej ich wchłonę, tym potężniejsze staną się moje moce. Zostałem uwięziony w Shepperton nie przez tych siedmioro ludzi, będących świadkami mojego wypadku, lecz przez całą po-pulację miasteczka. Kiedy wchłonę ich wszystkich, stanę się dość silny, żeby wreszcie stąd uciec.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
James Ballard - La forêt de cristal
James Ballard
James Ballard - Le monde englouti
James Ballard
J. Ballard - Crash
J. Ballard
J. Ballard - Concrete island
J. Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
Karel Čapek - Fabryka Absolutu
Karel Čapek
J. Ballard - Hello America
J. Ballard
Отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów»

Обсуждение, отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x