- Tylko kto poprowadzi tę maszynę? - zacukał sie Lenin. - Żaden z nas nie był przecież pilotem.
- Latałem na rolniczych, mogę spróbować - zaofiarował się Bardak. - W celu dopadnięcia Wędrowycza trochę czasu mogę poświęcić. Tylko paliwo trza zdobyć
- Będzie też potrzebna broń - trzeźwo zauważył Krwawy Feliks. - Najlepiej jakieś granatniki.
- Mam dubeltówkę. Na Wędrowycza i jego kumpli powinna wystarczyć.
- Yyyeah. - Jakub Wędrowycz zsunął zmętniałe od upływu czasu gogle i pozwolił, by ciepły południowy wiatr owiał jego czoło. - Trzy lata będzie, jak ostatnio tak ładnie popędziliśmy glinom kota. Wiali jak zające.
- Cienko zaśpiewamy, jeśli wyślą za nami samoloty - mruknął Piotruś, rozglądając się po mostku statku powietrznego. - Przed MIGami nie uciekniemy.
Musiał przyznać, że carska armia dbała o estetykę wyrobów. Palisandrowe tablice, oprawione w mosiądz wskaźniki, podłoga wyłożona antypoślizgową wołową skórą. Wyjął z kieszeni chusteczkę i zaczął polerować obudowę najbliższego zegara. Metal zabłysł ciepłą złotą barwą.
- Jakie samoloty? - Jakub wzruszył ramionami. - Ostatni samolot lądował w Wojsławicach w 1944 roku, a i to awaryjnie. Musieliby z Lublina ściągnąć.
- A nie ściągną - uzupełnił Semen - boby się musieli przyznać, że już prawie nas mieli, a myśmy im zwiali. Trochę oberwaliśmy. - Popatrzył na dziury w powłoce. - Trza by wleźć i zaklajstrować. Mam tu specjalny zestaw do napraw.
- To ja wlezę i połatam - zaofiarował się Piotruś, odkładając szmatkę.
Perspektywa wspinaczki po cienkich linkach oplatających balon nośny specjalnie go nie przerażała.
- No to właź...
- Tylko nie spadnij, bo z dupy nogi powyrywam - pogroził mu surowo pradziadek, a sam zajął się artystycznym spluwaniem przez okienko.
Semen zerknął na busolę, a potem ujął ster i wykonał lekką korektę kursu. Ogromny sterowiec posłusznie wykonał manewr. Kozak dodał trochę gazu.
- Wypatruj samolotów wroga - polecił Jakubowi.
- Co?
- Zaraz przekroczymy granicę Austro-Węgier. - Stary puknął palcem w atlas. - Będziemy nad terytorium przeciwnika.
- Chyba cię pogięło! Tej granicy nie ma przecież od siedemdziesięciu lat!
- A jaką masz gwarancję, że tam pod nami w jakiejś stodole nie stoi samolot? I że jakiś stary piernik, widząc naszego zeppelina, nie wytoczy go i nie ruszy do boju? Jeśli ja mogłem tyle lat przechowywać sprzęt...
- Fakt - zgodził się Wędrowycz. - Daj lornetkę i naszykuj ze dwie bomby, jakby co, rozwalimy go od razu, jeszcze na pasie startowym.
- W powietrzu też można. Mamy karabiny maszynowe, to wystarczająca siła ognia.
Piotruś wspiął się po linkach aż na sam wierzch czaszy i dobrze się zaczepiwszy, chłonął widok błękitnego nieba nad swoją głową. Sterowiec sunął gładko, prosto na południe.
- Kurde, żeby tak koledzy z klasy mnie zobaczyli - westchnął boleśnie chłopiec.
To był wielki życiowy dramat Piotrusia. Po każdych wakacjach u pradziadka opowiadał o swoich przygodach i za każdym razem zamiast podziwu spotykały go kpiny i wyzwiska. Nie wiadomo, dlaczego żaden z kumpli mu nie wierzył.
- Ale teraz zdobędę dowody - mruknął mściwie i wyciągnąwszy z kieszeni mały aparat fotograficzny, zrobił sobie zdjęcie.
Zalepił ostatnią dziurę i ruszył ostrożnie na dół. Był już na dachu gondoli, gdy zorientował
się, że coś jest nie tak.
- Jakub, uspokój się! - wydzierał się Semen. - To już czwarta stodoła, którą rozwaliłeś!
- No dobra - burknął Wędrowycz. - Ale przyznasz, że wyglądała podejrzanie. A sam wiesz, że nie możemy ryzykować!
- Idź się utop! Od tego mamy karabiny. Wypatruj wroga w powietrzu!
- E tam. Napijmy się lepiej. - Egzorcysta klepnął kanister z samogonem.
- W sumie można. - Kozak oblizał wargi. – Tylko za jakieś pół godzinki.
- Czemu nie od razu?
Kto jak kto, ale Semen wyłącznie robotę odkładał na później.
- Bo ktoś musi prowadzić - wyjaśnił. - Piotruś, chodź tu, podszkolę cię w pilotowaniu sterowca.
- Nauczę się w pół godziny? - zdziwił się chłopak.
- No pewnie.
Jakub ocknął się o szóstej rano.
- Uch, łyknąć by jakiegoś antykacolinu. Nie macie czasem serwatki?
- Nie - odpowiedział Semen stojący znowu za kołem sterowym. - Ale pewnie dałoby się kupić klina na dole.
- Tak? - zainteresował się Jakub i wyjrzał przez okienko. - A gdzie jesteśmy?
Pod sterowcem przesuwały się łagodne pagórki, pokryte gęsto winnicami. Nawet tu, na wysokości tysiąca metrów, wydało mu się, że czuje znajomy zapach dwutlenku siarki.
- Winogrona, winiak... Szukaj wytwórni koniaku! Zbombardujemy sukinsynów, wylądujemy, ostrzelamy, wysadzimy się jako desant i zrabujemy kilka beczek.
- No co ty? - Semen popatrzył na niego zgorszony. -To bardzo brzydko kraść.
- Jakie kraść? Uczciwie to zrabujemy, jako łup wojenny! Jesteśmy oddziałem floty powietrznej Cesarstwa Rosyjskiego, a tam w dole jest kraj wroga.
- Węgry - uściślił kozak.
~ No. Austro-Węgry, czy jak tam ich zwali. No to powinniśmy robić bombardowania, dywersje, eksterminować ludność cywilną, żołnierzy brać do niewoli, oficerów wbijać na pale, popełniać ohydne zbrodnie, zostawić po sobie spaloną ziemię, ruiny zaorać i posypać solą, w zgliszcza wbić osikowe kołki... Ja mam cię uczyć jak się wojnę prowadzi?!
- Wojna skończyła się dawno temu. A poza tym armia, zgodnie z konwencjami genewską i haską, nie powinna atakować celów cywilnych. Że o cywilach nie wspomnę.
- Ale gorzelnia ma znaczenie strategiczne - jęknął egzorcysta. - No niech ci będzie, pal diabli beczki. Zażądamy tylko stu butelek koniaku, a jeśli odmówią, zagrozimy bombardowaniem miasteczka - zaproponował.
- Ty to byś chciał wszystko w życiu mieć za darmo - prychnął Semen.
- Jak to za darmo? - obraził się Wędrowycz. - Co znaczy za darmo? Przecież życie ludzkie jest bezcenne!
- Przykro mi, jako dowódca podejmuję decyzję o zaniechaniu ataku. Zresztą nie widać tam nigdzie gorzelni - dodał.
To podziałało. Jakub wypił trochę wody ze zbiornika i nieco spokojniejszym wzrokiem patrzył na rozpościerający się u ich stóp kraj. Naraz zamarł tknięty nagłą myślą.
- Ty! - Zaczął tarmosić śpiącego prawnuka. - Węgrzy to Madziarzy? A Węgry to Hungaria?
- No... A o co chodzi? - Wyrwany z drzemki Piotruś tarł zaspane oczy.
- Zobacz to. Węgierski znaczek, nie? - Jakub wyciągnął z kieszeni wymiętoszoną kopertę.
- No...
- Semen, wpadniemy tu odwiedzić jedno miejsce.
- Gdzie?
- Dostałem list, jakieś dwa tygodnie temu, z Nagiegokutasa. Swoją drogą, musi to być rozrywkowe miasteczko. - Aż się oblizał. - Trza sprawdzić, czego chcą.
- Pokaż. - Kozak wyjął mu kopertę z ręki. - Nagy-kutas - odcyfrował nazwę z adresu zwrotnego. - Miałeś rację. Zaraz sprawdzę. Zaczął wertować atlas.
- Trochę nadłożymy drogi - mruknął. - Ze sto dwadzieścia kilometrów. Kto to napisał?
- Jakiś Laszlo - wyjaśnił Jakub. - Nie wiem, kto to taki, nie znam faceta.
- A po cholerę jesteś mu potrzebny?
- No, polecimy, to się dowiemy.
- Nie napisał? - zdziwił się Piotruś.
- Napisał, ale po węgiersku. Nic to, będziemy na miejscu, to się na migi z nim dogadamy i sprawa się wyjaśni. A jak się nie wyjaśni, damy mu w mordę, zabierzemy wino i polecimy dalej.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego. - Semen podrapał się po ciemieniu. - Cholernie daleka jeszcze przed nami droga.
- Furda. Wypijemy tokaju i ruszamy - uspokoił go Jakub. - A i zatankować by się pewnie przydało...
Читать дальше