Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, biorąc się w garść. To już nie było ani śmieszne, ani absurdalne. Hamish Alexander nie dość, że był jej dowódcą, to był też mężem kobiety, którą głęboko kochał. I cokolwiek by poczuł ostatniej nocy, ani jednym słowem czy gestem nie zdradził się z tym. Mówiąc krótko: nie zrobił nic, co nawet przy maksimum dobrej woli można by uznać za „romantyczne”. W pełni nad sobą panował. Nie jego wina, że dzięki więzi z Nimitzem znała jego uczucia… a gdyby podejrzewał, jakie wariackie myśli kotłowały się w jej umyśle, najprawdopodobniej byłby zniesmaczony. Dlatego musiała wziąć się w garść…
I jakoś jej się to udało.
Ani w jej głosie, ani w jej spojrzeniu, gdy uniosła głowę, nie było śladu tej wewnętrznej bitwy.
— Postępy poczynione przez mieszkańców Graysona pod względem rozwoju przemysłu czy ochrony zdrowia przed bieżącymi zagrożeniami są imponujące — usłyszała swój własny spokojny i rzeczowy głos. — Ale uważam, że najwyższy czas, by wkroczyła tu nowoczesna medycyna w pełnym zakresie, bo należy zająć się negatywnymi czynnikami oddziałującymi wolno, ale stale, w sposób mało zauważalny. Może na moje rozumowanie ma wpływ fakt, iż oboje rodzice są lekarzami… sądzę, że na pewno ma. Poprosiłam matkę, żeby wzięła dłuższy urlop i przyleciała tutaj, by kierować kliniką. Już samo wprowadzenie prolongu zmienia znaczenie wad genetycznych i wymusza konieczność jak najszybszego ich korygowania…
Słuchając swego głosu, nie mogła się nadziwić, jak sensownie i spokojnie mówi. A równocześnie desperacko próbowała zrozumieć, co ją opętało…
I jak ma sobie z tym poradzić.
Towarzysz admirał Thomas Theisman rozparł się wygodnie w luksusowym fotelu i potarł dłońmi powieki, jakby mogło to zlikwidować zmęczenie i ból głowy. Ponieważ nie mogło, nie zlikwidowało, toteż po chwili opuścił dłonie i uśmiechnął się z autoironią, rozglądając się po przestronnym gabinecie. Jak na celę skazańca był całkiem wygodny, ale wolałby zamienić go na parę okrętów liniowych.
Skrzywił się, świadom że zaczyna myśleć utartymi schematami. Nie tylko jemu jako dowódcy obrony systemu przydałoby się więcej okrętów, tyle że jemu nieco bardziej niż innym… a poza tym w przeciwieństwie do innych on wiedział, że broniony przez niego układ planetarny został już spisany na straty przez dowództwo.
Naturalnie nikt mu tego nie powiedział, jako że nie w ten sposób załatwiano teraz podobne sprawy. Po prostu wysyłało się kogoś z niewykonalnym zadaniem, jak dajmy na to utrzymanie systemu, którego nie dało się utrzymać, a przedtem przypominało mu się, że jeśli nie zwycięży, ucierpi jego rodzina. Przyznawał, że takie karanie za „porażki” wzmagało w wielu oficerach wolę walki, ale był też przekonany, że koszty były zbyt wysokie, by było to opłacalne. I to wyłącznie z militarnego punktu widzenia, o moralnym nie wspominając. Oficerowie wiedzący, że nie mogą wygrać i że bez względu na to, co by zrobili, i tak nie uratują rodzin, często stawali się desperatami, co wielokrotnie miał okazję obserwować. Aż za często admirał jeden z drugim walczyli do końca, zamiast wycofać się, przegrupować czy obrać inną, bardziej elastyczną taktykę obrony niż tkwienie do śmierci na wyznaczonej pozycji. A to z jednego tylko powodu — dlatego że manewr taki mógł zostać uznany za ucieczkę przez militarnego idiotę, jakim najczęściej był jego komisarz. Efektem takich postaw były niepotrzebnie stracone okręty i również niepotrzebne straty wśród wyszkolonego personelu. Często osiągały katastrofalny poziom, ale o tym jak dotąd nikt nie był w stanie przekonać opętanych rewolucyjnym szałem rzeźników z Urzędu Bezpieczeństwa. A przecież było to proste i boleśnie wręcz oczywiste…
Theisman podejrzewał zresztą, że obecnie dowództwo Ludowej Marynarki traktowało go podejrzliwie, gdyż nie miał żadnej bliskiej rodziny. Skoro bowiem nie można go było sterroryzować w wypróbowany sposób, reżim opierający się na terrorze nie mógł mu ufać, a więc ciągle czekano na pierwszy objaw „zdrady”.
Prychnął pogardliwie i wyprostował fotel, a po chwili wstał i zaczął spacerować po gabinecie, z paranoiczną satysfakcją analizując swoją sytuację. Urodził się piętnastego dnia po szesnastych urodzinach swojej matki — niezamężnej Dolistki. Jedynym, co mu po niej pozostało, był hologram przedstawiający kościstą nastolatkę ubraną w kolorową tandetę i przesadnie umalowaną — tendencja nadal modna wśród Dolistów. Była prawie ładna na swoisty wyprany sposób, a w oczach miała przynajmniej błysk inteligencji i ślad charakteru. Gdyby była o parę lat starsza, miała choć podstawy normalnego wykształcenia i jakiś powód do poprawy życia, mogła nawet wyrosnąć na kogoś, kogo chciałby poznać. Co się z nią stało, nie dowiedział się nigdy, gdyż nim skończył pół roku, oddała go do państwowego domu dziecka. Nigdy potem jej nie zobaczył, a hologram zachował tylko dlatego, że kierowniczka przytułku złamała przepisy, pozwalając mu na to.
W sumie obojgu wyszło to na dobre — ponieważ nigdy nie próbował jej odszukać, ubecja, nawet gdyby ją znalazła, nie mogłaby użyć jej do standardowego „motywowania” oficera marynarki, gdyż trudno byłoby liczyć na to, że zrobiłby on cokolwiek dla obcej w sumie osoby. A przynajmniej dla kogoś, na kim na pewno mu nie zależy. W ten sposób nie mieli na niego haka.
Uśmiechnął się złośliwie, potarł odruchowo głęboką bliznę na lewym policzku i stanął przy drzwiach, podziwiając gabinet, z którego rządził swymi skazanymi na klęskę siłami.
Był to bez dwóch zdań największy i najbardziej luksusowy gabinet, jaki kiedykolwiek miał. I trudno było się temu dziwić, jako że należał do głównodowodzącego siłami i obroną systemu Barnett. Gabinet znajdował się w samym sercu bazy DuQuesne wrytej w głąb planety o nazwie Enki, od której centrum dowodzenia dzieliło go zaledwie parę kroków. A baza DuQuesne ustępowała wyposażeniem i ważnością jedynie bazie dowództwa Ludowej Marynarki w systemie Haven. To znaczy kiedyś tak było. I kiedyś pozycja jej dowódcy była naprawdę wysoka. Gabinet urządzono więc ze wszystkimi wygodami i smakiem, do których przywykli Legislatorzy i które przynależne były oficerom flagowym wywodzącym się z tychże rodów. Teraz co prawda widać było w nim ślady zużycia i zapomnienia, ale przynajmniej nikt tu niczego nie zniszczył w ataku ślepej furii i chęci zwalczania „dekadenckich ozdóbek egalitaryzmu”. Problem polegał na tym, że najwygodniejszy gabinet nie był w stanie zamaskować brutalnej prawdy — znajdował się w beznadziejnej sytuacji, podobnie zresztą jak ostatnio zwyczajowo cała Ludowa Marynarka. Natomiast żywił poważne podejrzenia, że on znalazł się tu właśnie dlatego, że sytuacja bazy i całego systemu była beznadziejna.
Złączył ręce na plecach i kołysząc się na piętach, klął w duchu samego siebie. Nie pierwszy zresztą raz. Gdyby był lepszym włazidupą, nie miałby przed sobą tak krótkiej przyszłości. Wystarczyło trochę wazeliniarstwa pod adresem Komitetu i nie dostałby samobójczego przydziału. Od paru lat zdawał sobie sprawę, że czeka go podobny koniec, ale nie mógł się zmusić do zachowań, które mogły to zmienić. Nie dlatego, że był lojalny wobec starego porządku. Wcale nie był, bo ów porządek nie dał mu ku temu żadnego powodu. Nie był też nielojalny wobec Ludowej Republiki, gdyż niezależnie od swych wad była jego ojczyzną, której mundur zdecydował się przywdziać dobrowolnie i której przysiągł bronić.
Читать дальше