Za chórem pojawili się kapłani z kadzidłami; słodka woń balsamu, kadzidła, olejku cedrowego, mirry i piżma przepełniła powietrze. Za kapłanami szedł Balsamon. Wierni wstali, by oddać cześć patriarsze. Za Balsamonem podążał Thorisin Gavras w imperatorskim stroju ze wszystkimi atrybutami władzy. Marek i Gajusz Filipus wraz ze wszystkimi obecnymi oddali pokłon Autokratorowi. Trybun starał się nie okazać zdumienia; w czasie jego poprzednich wizyt w świątyni Imperator nie brał bezpośredniego udziału w liturgii, ale obserwował przebieg z małego prywatnego pomieszczenia, znajdującego się wysoko na wschodniej ścianie.
Balsamon znieruchomiał, opierając dłoń na oparciu patriarchalnego tronu. Oparcie z kości słoniowej, ozdobione filigranowymi płaskorzeźbami, musiało radować jego duszę konesera. Po chwili wzniósł ręce ku wyobrażonemu na kopule Phosowi i rozpoczął videssańskie wyznanie wiary:
— Błogosławimy cię, Phosie, panie dobry i sprawiedliwy, z łaski swej nasz obrońco, i błagamy, by wielki sprawdzian życia został rozstrzygnięty na naszą korzyść.
Wierni powtórzyli za nim słowa modlitwy, potem rozbrzmiało zbiorowe „Amen”. Marek usłyszał, jak Utprand, Soteryk i paru innych namdalajskich oficerów dodaje:
— Na co stawiamy własne dusze.
Jak zawsze, niektórzy Videssańczycy obruszyli się, słysząc ich słowa, ale Balsamon nie dał im czasu na zastanowienie.
— Spotkaliśmy się dzisiaj, by świętować! — wykrzyknął. — Śpiewajcie i pozwólcie, by bóg usłyszał waszą radość!
Zaintonował hymn drżącym tenorem; chór w chwilę później podchwycił melodię. Porwali za sobą wyznawców. Ponad głosami innych wznosił się fałszywy bas Tarona Leimmokheira; pobożny admirał z zamkniętymi oczami kołysał się z boku na bok w trakcie śpiewu.
Liturgia radości przebiegała niezwyczajnie. Videssańscy wielmoże, cywilni i wojskowi, oddali się ceremonii za takim zapamiętaniem, że we wnętrzu Najwyższej Światyni zapanował odświętny nastrój. Ich entuzjazm był zaraźliwy; Skaurus stał i klaskał wraz z innymi, i wyśpiewywał ich hymny najlepiej jak potrafił. Większość z nich jednakże była w archaicznym dialekcie — zachowanym wyłącznie w rytuałach — który nadal niezbyt dobrze rozumiał.
Za filigranowym parawanem, skrywającym imperatorską niszę przed oczami śmiertelników, uchwycił ruch i zastanowił się, czy była to Komitta Rhangavve czy Alypia Gavra. Równie dobrze może to być i jedna i druga — pomyślał. Miał nadzieję, że była to Alypia.
Jej stryj, Imperator stanął po prawej stronie tronu patriarchy. Chociaż po prostu modlił się tylko z resztą wiernych, jego obecność wśród nich wystarczała, by przykuć ich uwagę.
Balsamon ruchem dłoni uciszył zebranych. Głosy chóru przez chwilę wibrowały w doskonałej czystości, potem one również zamarły, pozostawiając po sobie ciszę równie wymowną jak słowa. Patriarcha pozwolił, by trwała ona przez stosowną chwilę, później zmienił jej naturę przechodząc od tronu na sam środek poświęconego kręgu pod kopułą. Zgromadzeni pochylili się w oczekiwaniu na jego słowa.
Oczy patriarchy zaiskrzyły się; najwyraźniej bawiło go ich oczekiwanie. Zabębnił palcami po okrywającym ołtarz arkuszu srebrnej blachy, patrząc to w tę, to w inną stronę. Wreszcie rzekł:
— Naprawdę dziś nie musicie mnie słuchać. — Skinieniem przywołał Gavrasa. — Oto człowiek, który prosił mnie o odprawienie liturgii radości; on wyjaśni wam powody.
Thorisin nie zwrócił uwagi na brak szacunku dla jego osoby, ze strony Balsamona nie było to wyrazem lekceważenia. Zaczął mówić, zanim przebrzmiały słowa patriarchy.
— Dziś rano przybyły wieści o bitwie, jaka miała miejsce na wschód od Gavras. Siły nam wierne… — Mimo swej bezpośredniości nawet Gavras powstrzymał się od nazwania najemników po imieniu — …zdecydowanie pokonały przeciwnika. Naczelny buntownik i zdrajca, Baanes Onomagoulos, poniósł śmierć na polu walki.
Trzy krótkie zdania, suche niczym wszystkie wojskowe komunikaty, wywołały w Najwyższej Świątyni istne pandemonium. Radosne okrzyki biurokratów przemieszały się z krzykami oficerów, po raz pierwszy Gavras miał za sobą wszystkie niesforne frakcje.
Będąc wreszcie panem we własnym domu, Imperator kąpał się w tych wyrazach zadowolenia niczym amator opalania w promieniach słońca na rozgrzanej plaży.
— Teraz rozprawimy się z Yezda tak, jak na to zasługują! — zawołał. Okrzyki przybrały na sile.
Marek pokiwał głową z ponurą satysfakcją, pięść Gajusza Filipusa powoli wzniosła się i opadła na kolano. Rzymianie spojrzeli na siebie z całkowitym zrozumieniem.
— Nasza kolej wyprawić się na zachód — przepowiedział starszy centurion. — Czeka nas jeszcze trochę pracy, by dobrze się przygotować.
Marek znowu pokiwał głową.
— Tak jak powiedział Thorisin, tym razem przynajmniej będziemy walczyć z właściwym wrogiem.
KONIEC tomu 2