– Nie wskazuje to jednak na jakieś niezwykłe urzeczenie Indrą – stwierdził Gabriel. – Skoro zadowolili się byle kim…
– Dziękuję, tatusiu – syknęła Miranda ze złością. – Kilka dobrych słów zawsze człowiekowi poprawia nastrój!
– Ależ, kochane dziecko, ja nie myślałem w ten sposób – spłoszył się Gabriel, lecz przerwała mu Ellen, która siedziała po prawej stronie:
– Zobaczcie, znowu przy drodze widzę tę samą tablicę: „Tylko dla samochodów z napędem na cztery koła”! To znaczy, że tędy mogą jeździć tylko tacy jak my – rzekła z dumą, czym zyskała sobie jeszcze większy szacunek Addiego.
– Ta droga prowadzi do serca Islandii – wyjaśnił. – Do tych wielkich wulkanów w zalanym lawą interiorze. Do Herdhubreidh, Askja i tak dalej.
Miranda najchętniej pojechałaby właśnie tam, ale nie mieli czasu. Powróciła więc do swojego tematu.
– Zastanawiam się, dokąd oni chcieli zabrać Indrę.
– Tak, zwłaszcza że wcale nie są Islandczykami – orzekł Móri stanowczo. – Nie zrozumieli ani słowa z tego, co powiedziałem.
Indra wtrąciła spokojnie:
– I wcale też nie są Anglikami. Tylko dlaczego w takim razie rozmawiają po angielsku? Bo przecież zawsze mówią po angielsku.
– To są ludzie pochodzący z dwóch różnych krajów, tak mi się przynajmniej zdaje – oznajmił Nataniel.
– Tak, to jedyne rozwiązanie – przyznał Gabriel. – To dwaj nie-Anglicy,
Ellen zawołała:
– Oj, oj, znowu trzeba przejechać przez rzekę, i to jaką rzekę!
– Jökulsá á Fjöllum – wyjaśnił Addi. – Jedna z największych na Islandii.
– Jaka szkoda, że zbudowano tutaj most – zawołały dziewczęta rozczarowane. – Pomyśleć, że trzeba by przeprawić się przez taką rzekę!
– Wysiądźmy – zaproponował Nataniel. – Chciałbym to sfotografować.
– A kiedy ty nie chcesz? – uśmiechnęła się Ellen z czułością, podnosząc się z siedzenia. – Zastanawiam się, ile już filmów do tej pory zużyłeś.
Mimo słonecznej pogody uderzył w nich zimny wiatr. Szarpał ubrania, przenikał na wylot.
– Jökulsá á Fjöllum? – powtórzył Móri z wolna. – Tutaj już byliśmy. Kiedyśmy jechali do Hljödhaklettar i Dettifoss.
Addi wskazał ku północy.
Tam widać wszystkie razem. Dettifoss, Hljödhaklettar, Ásbyrgi…
Móriego ponownie ogarnęły wspomnienia. Pierwsze spotkanie Dolga z elfami i karłami. Krzyki karłów, echo odbijające się od Hljödhaklettar, będzie musiał napisać do domu, do Theresenhof i…
Nie. Do kogo miałby mianowicie pisać? Wszyscy odeszli. Również Theresenhof nie należy już do rodziny od bardzo, bardzo dawna.
Z piekącym bólem w sercu czuł, jak bardzo jest samotny na świecie. Był szczerze wdzięczny swoim sympatycznym pomocnikom, Addiemu i Ludziom Lodu, za pomoc, jakiej mu z oddaniem udzielają. Oni jednak pochodzą z innego czasu, jego najbliżsi odeszli. On sam został tu obcy, zabłąkany nieszczęśnik w przerażająco nowym świecie.
Nagle stwierdził, że wszyscy patrzą na Marca.
Stali dostatecznie daleko od mostu, by szum rzeki nie przeszkadzał w rozmowie, słyszeli się nawzajem znakomicie, nawet jeśli ktoś mówił szeptem. Z Markiem działo się coś dziwnego. Móri widział już kiedyś taki wyraz na jego twarzy. W Västergötland. Kiedy…
Nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, zapytał głośno:
– Co się dzieje, Marcu?
Nadzwyczaj urodziwy książę Czarnych Sal stał bez ruchu, jakby ledwie oddychając. Jego dłonie to zaciskały się, to znowu otwierały.
W końcu powiedział cicho:
– Sądzę, że nie musimy jechać aż do Egilsstadhir. Dolg przechodził tędy.
Addi niemal skamieniał ze zdziwienia. Inni natomiast przyjęli dziwną wiadomość z radosnym zaskoczeniem.
– Nie wyczuwałeś jednak jego obecności przy Námaskardh? – zapytał Nataniel.
– Nie. Widzicie, kiedy jadę samochodem, nie mogę niczego wyczuć. Muszę mieć kontakt z ziemią. Dokładnie w tym miejscu, w którym Dolg również dotykał ziemi. Tam, gdzie jechał konno, nie dostrzegam niczego.
– Ale jak ty to robisz, jak to się dzieje? – zapytała Miranda pośpiesznie. – Może węszysz jak pies policyjny?
– Nie, nie – uśmiechnął się Marco w zamyśleniu. – To ma raczej coś wspólnego z wibracjami. Jakiś strumień energii, energii Dolga płynący z ziemi.
Indra protestowała:
– Ale przecież tędy od roku tysiąc siedemset czterdziestego musiało przejść tysiące ludzi. A jeszcze więcej w Szwecji, w porcie Uddevalla…
– Owszem – przyznał Marco łagodnie. – Żaden z nich jednak nie był Dolgiem, synem czarnoksiężnika. Jego energia jest wyjątkowa. I olbrzymia!
Móri był wstrząśnięty i zaczynał się niecierpliwić.
– Dolg! Jesteśmy na tropie. Ale w Námaskardh śladów nie było. Muszą, znajdować się gdzieś pośrodku drogi Może on poszedł w innym kierunku…
Marco położył mu dłoń na ramieniu.
– Spokojnie, mój przyjacielu! Z pewnością odnajdziemy ci syna. Przechodził tędy, to nie ulega wątpliwości. Musimy więc zgadywać, czy nie zsiadał z konia po drugiej stronie rzeki. Addi, pomożesz mi? Uważasz, że zszedł z konia, kiedy przybył tutaj z Seydhisfjördhur i Egilsstadhir?
Znakomity kierowca jeepa i świetny znawca islandzkich pustkowi, Arngrímur Hermannsson, był zaszczycony tym trudnym zadaniem, przywykł bowiem do warunków atmosferycznych Islandii, przywykł do najrozmaitszych ludzi, ale z tego rodzaju problemami do czynienia nie miał.
– Zaczekaj, zaczekaj – rzekł, machając rękami, jakby chciał odpędzić od siebie zbyt wiele cisnących się zagadek. Jakby bronił się przed dziwnymi tajemnicami. – Nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Mówisz, że twój syn pochodzi z roku tysiąc siedemset czterdziestego? Mówisz o jakiejś energii płynącej do ciebie z ziemi. O czarnoksiężniku. Ciągle jestem świadkiem jakichś drobnych czarodziejskich sztuczek. Kim wy jesteście? Czy w tym towarzystwie znajduje się ktoś normalny?
– Tak, ja – oświadczył Gabriel. – Oraz Indra. Każdy z pozostałych umie to i owo, mogę cię zapewnić.
Addi przyglądał im się z przejęciem. A kiedy zawrócił i pojechali z powrotem do najbliższej krzyżówki, Nataniel opowiedział mu w największym skrócie, o co chodzi w tej całej sprawie, a także co nieco o tym, kogo Addi wiezie swoim jeepem.
Kierowca zatrzymał się po drodze do Herdhubreidh i Askji. Wciąż nie ruszał się z miejsca.
– Coś mi się zdaje, że nikomu tego nie opowiem, bo by mnie pewnie zamknęli u czubków. Ale jestem z wami. Jeśli masz rację, Marco, to powinieneś tu coś znaleźć. To znaczy jeśli ów Dolg szedł główną drogą albo jeśli wybrał trasę przez pustkowia. Chociaż nie sądzę, by ktoś odważył się iść tędy wcześniej niż w dziewiętnastym wieku, a może jeszcze później.
Ponownie wysiedli z samochodu. Krajobraz był równie wymarły jak zwykle, jedynie ślady kół i tablice przypominające o konieczności napędu na cztery koła, a także jakiś jeep, który nadjechał od wschodu i zatrzymał się daleko przy głównej drodze, świadczyły, że ludzie bywają na tej bezkresnej równinie, pochodzącej z pradawnych czasów.
Marco podjął poszukiwania. Chodził tam i z powrotem, schylając się, wypatrując na ziemi, podczas gdy jego towarzysze w milczeniu czekali na wynik.
W końcu wrócił do nich z nadzieją w oczach.
– Tutaj łatwiej odnaleźć ślady niż na bocznej drodze. Tak, on tędy jechał i kierował się w głąb kraju.
– Możemy ruszać jego tropem? – zapytał Móri.
– Oczywiście, z tym samochodem pokonamy wszystkie przeszkody.
Читать дальше