– Och, te techniczne analogie! – westchnął Edgar. – Giennadij, zrozumiałeś?
– Zrozumiałem. Przecież mówiłem, że trzeba było…
– Dobrze, dobrze… Anton, ja rozumiem, że wyżej głowy nie podskoczysz. Ja też nie…
– Edgar, od kiedy jesteś Wyższym? Były Inkwizytor się uśmiechnął.
– Od niedawna. Ale to nieistotne.
– Giennadijowi zdjąłeś znak rejestracji… – zastanawiałem się na głos. – To nic dziwnego, w Inkwizycji nie takich rzeczy cię uczyli. Ale podnieść swój poziom Siły można jedynie za pomocą Fuaranu. Księga spłonęła…
– Nie zagaduj mnie. – Edgar się zaśmiał. – Z Giennadijem sobie pogadaj, jego zęby świerzbią. No więc nie spodziewamy się po tobie cudów Siły, lecz… sprytu. Ty masz odnaleźć okrężną drogę.
– Jestem pewien, że Thomas the Rhymer szukał tej drogi setki lat.
– Ale on nie miał żony i córki, narażonych na wybuch pocisku jądrowego. – Edgar zerknął na zegarek. – Zdążymy. Dobrze prowadzisz. A teraz słuchaj. Samochodu nie zostawimy na parkingu, nie ma takiej potrzeby. Przed wejściem do sali wylotów będzie na nas czekał chłopak, dasz mu kluczyki. Zapłacono mu za to, żeby odprowadził twój samochód na płatny parking i zapłacił za trzy dni. Kiedy wrócisz, będziesz mógł zabrać wóz.
– Jeśli wrócisz – poprawił Giennadij.
– Wybacz, ale jego szanse oceniam wyżej – uciął Edgar. – I dalej: szybciutko przechodzimy przez kontrolę, nie próbuj zwracać na siebie uwagi Innych na kontroli celnej. Chyba nie chcesz ofiar? Potem wsiadamy do samolotu: napijesz się kawy i ewentualnie koniaku, i zaczniesz myśleć. Konstruktywnie, z całej siły. Tak, żebym słyszał, jak ci mózg trzeszczy. Dobrze by było, żebyś przed lądowaniem w Edynburgu już wiedział, jak wydostać ze Zmroku Wieniec Wszystkiego. Mamy mało czasu… od wybuchu dzieli nas dwanaście godzin.
– Jesteś bydlakiem – powiedziałem z mocą.
– O, jedynie utalentowanym menadżerem do spraw personelu. – Edgar się uśmiechnął.
Są takie polecenia, które sprawiają, że wpada się w otępienie bez żadnej magii.
Na przykład: „Opowiedz coś zabawnego!”. Nawet jeśli właśnie przed chwilą obejrzałeś wieczór kabaretowy, przeczytałeś Harry ego Pottera albo wyszperałeś w Internecie dziesięć naprawdę świetnych i nowych dowcipów, to natychmiast wszystko wylatuje ci z głowy.
Podobnie działają słowa: „Usiądź i pomyśl”. Od razu przypomina mi się szkoła, klasówka z algebry albo jakiś semestralny sprawdzian z polskiego, i zmęczona twarz nauczyciela, który nie spodziewa się już po swoich podopiecznych niczego dobrego.
Tym razem do Edynburga lecieliśmy bezpośrednio Aerofłotem. Gdyby to była zwykła podróż służbowa, to nawet bym się cieszył, Szkocja bardzo mi się spodobała. Tym bardziej że mieliśmy lecieć klasą bussines. Trzech rozzłoszczonych rodaków (sprawiali wrażenie takich, co to mogą kupić cały Boeing 767) awanturowało się przy rejestracji – okazało się, że ich bilety są nieważne. Ucieszyłem się w duchu. Ogromna większość ludzkich kłopotów z podwójnymi czy nieważnymi biletami to efekt nieczystych machinacji Innych, zazwyczaj Ciemnych, chociaż Jasnym też się to zdarzało. I dlatego teoretycznie podobne wypadki powinny zostać wyłapane przez Patrole. Jednakże w praktyce sprawdza się tylko te przypadki, które skończyły się głośnym skandalem. A tutaj zapowiadał się niewąski skandal.
Niestety, najprawdopodobniej pogoń nie będzie tak operatywna, jakbym sobie tego życzył. Zwłaszcza że w całej Moskwie trwają poszukiwania Sauszkina.
Stanowisko celne Innych zostało wzmocnione. Zamiast dwóch dyżurowało aż czterech, parytet był surowo przestrzegany. Miałem cichą nadzieję, że rzucili tu naszych chłopaków, którzy teraz mnie rozpoznają, ale niestety, wszyscy Inni pochodzili z podmoskiewskich wydziałów. Poza tym przed rejestracją Edgar rozdał nam fałszywe paszporty i nałożył na nas obce oblicza, przez które Inni czwartego i piątego stopnia nie są w stanie przeniknąć. Przeszedłem obok swoich kolegów jako zamieszkały w Petersburgu Aleksander Peterson. Giennadij nazywał się Konstanty Abrenin, a jak zwali Edgara, nie usłyszałem…
Już w samolocie, biorąc od stewardesy obiecaną przez Edgara kawę i koniak, zrozumiałem, że przegrałem na całej linii. Puszysta garota na szyi, na którą zerkano jeszcze w czasie kontroli celnej, od czasu do czasu zaciskała się albo drapała moją skórę maleńkimi pazurkami… A może ząbkami? Tyle że nie mruczała, pewnie czekała, aż użyję magii… Nawet przypomniałem sobie, jak się ta sztuka nazywa – Kot Schroedingera. Pewnie dlatego, że nikt nie zdołał zrozumieć, czy to draństwo jest martwe, czy nie. W Inkwizycji Kota Schroedingera używano w czasie konwojowania najbardziej niebezpiecznych przestępców. Nigdy jeszcze nie zawiódł, i, z tego co wiem, był jedyny w swoim rodzaju. Edgar rzeczywiście kradł unikatowe egzemplarze…
– Pij kawę – powiedział uprzejmie Edgar.
Posadzili mnie przy oknie, obok usiadł Giennadij. Edgar ulokował się z tyłu, zatroszczył się nawet o to, żeby nikt nie zajął miejsca obok niego: zaskoczonego, lecz nie protestującego pasażera zaprowadzono do klasy ekonomicznej, rozpływając się w przeprosinach i obiecując liczne bonusy w charakterze rekompensaty. Aerofłot robił zdumiewająco pozytywne wrażenie, nie gorsze niż zachodni przewoźnicy.
Szkoda tylko, że nie mogłem się rozkoszować lotem, towarzystwo nie dopisało.
Piłem koniak, popijałem kawą, patrząc, jak nasz samolot kołuje do pasa startowego. Edgar za moimi plecami szepnął coś i huk ucichł. „Kula milczenia”. No cóż, całkiem nieźle, teraz ani nam nikt nie przeszkodzi, ani nas nikt nie podsłucha. Dobrze, że w odróżnieniu od czarownika Chottabycza z bajki, Edgar użył innych metod walki z hałasem niż zatrzymanie silników…
Idź naprzód, jeśliś silny jak ja; lub zawróć, jeśliś jak ja mądry.
Merlin drwił. No oczywiście! Szydził z pechowych łowców skarbu… Ale czuł się zobowiązany do umieszczenia w zagadce aluzji, takie były niepisane reguły tamtych czasów. Czyli droga jest…
W przód i w tył…
Może należy się „rozbujać”? Tak jak wyciąga się z błota buksujący samochód? Umiejętność zupełnie zapomniana w czasach automatycznych skrzyń biegów… Dochodzisz do szóstej warstwy Zmroku, odskakujesz, rozpędzasz się, znów dochodzisz do szóstej…
Bzdura! Raz w życiu dobrnąłem do szóstego poziomu, i to cudem, łapiąc oddech po każdym kroku. Nawet jeśli nauczyłbym się wyskakiwać z Głębin Zmroku do świata ludzi tak jak Heser, to i tak nie zdołam się „rozbujać”.
Powtórzmy od początku.
Tu kryje się Wieniec Wszystkiego. Pozostał już tylko krok.
To jasne. Napis widniał na szóstej warstwie, czyli Wieniec Wszystkiego znajduje się na siódmej. Sprytny Merlin zostawił drogowskaz tam, gdzie zdołają dojść tylko najsilniejsi i najmędrsi magowie. Ech, aż mi przyjemnie, że tam doszedłem…
Ale w tym wersie nie ma żadnych szczególnych informacji. To jakby słowo wstępu, preambuła. Pod warunkiem oczywiście, że Thomas the Rhymer dobrze to przetłumaczył. Zresztą, wielki bard i przodek Lermontowa nie mógłby przetłumaczyć inaczej.
Ale to spadek dla silnych lub mądrych…
Tutaj też wszystko mniej więcej jasne. Merlin pozostawił decyzję, czy użyć artefaktu, czy nie, tym którzy będą mu równi – pod względem Siły lub intelektu.
Otrzymasz wszystko i nic, gdy zdołasz go dosięgnąć.
No, tu już zaczyna się bardziej interesująco. Zdaje się, że według Merlina użycie Wieńca nie grozi globalną katastrofą. „Otrzymasz wszystko i nic…”. Otrzymasz wszystko, ale nie dla siebie?
Читать дальше