Ona siedziała jak na szpilkach.
– Słucham, dziadku?
– Teraz, kiedy jesteś taka bogata… I nie masz dzieci… Jest tutaj dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, dwu-, trzyletnie, które tej wiosny zostały sierotami. Umieszczono je u rodzin, które nie bardzo chcą się nimi opiekować. Czy nie mogłabyś się zastanowić…?
– Myślę, że tak, dziadku – odparła Shira i aż podskoczyła z radości. – Tylko muszę zapytać.
I wybiegła z jurty.
– O, bogowie! – zawołał Irovar. – Kogo ona będzie pytać?
– Myślę, że wiem, kogo – uśmiechnął się Daniel.
Irovar oszołomiony kręcił głową.
– Zostaniesz u nas przez jakiś czas, Danielu?
– Niestety, muszę wracać do domu. Wieki minęły, odkąd mieli tam ze mnie jakiś pożytek. A jak wiesz, jestem jedynakiem.
Jedynakiem i dziedzicem zarówno zameczku myśliwskiego Morby, jak i Grastensholm i Lipowej Alei…
Co on z tym wszystkim pocznie?
Shira pobiegła na wzgórza, wznoszące się ponad osadą Nor.
Dostrzegła go na tle nieba, jak stoi obok domostwa, którego dawniej tam nie było. Dużego i pięknego domostwa…
Rozpoznawała wysoką, prostą sylwetkę, szerokie barki, spiczaste uszy… Ale aura zła i chłodu zniknęła.
Gdy znalazła się w pół drogi, przystanęła z wahaniem. Może on nie chce, żebym przyszła?
A wtedy Mar zaczął iść do niej, wolno, długimi krokami, aż zatrzymał się przed nią na wyciągnięcie ramienia. Shira bała się. Kiedy widzieli się ostatni raz, odepchnął ją od siebie z ordynarnym słowem i pobiegł w swoją stronę najszybciej jak potrafił. Na co więc miała nadzieję? On przecież zawsze jej nienawidził, a tymczasem ona przychodzi tu i…
I w tym momencie zobaczyła jego oczy. Dostrzegła jego bolesną świadomość, że już zawsze będzie miał tę straszną twarz, jego pytanie, dlaczego, i jego rozpacz, że jest taki, jaki jest.
Uśmiechnęła się drżącymi wargami.
– Spotkanie z tobą… sprawia mi wielką radość, Mar – powiedziała z wolna. – Czy wciąż jeszcze jesteś na mnie… zły?
A kiedy on nieoczekiwanie padł na kolana i opasał ramionami jej talię, poczuła, że ogarnia ją wielki, błogosławiony spokój. Gładziła jego czarne, potargane włosy.
– Zbudowałeś piękne domostwo – powiedziała łagodnie.
– Czy chciałabyś tu zamieszkać… ze mną? – zapytał niewyraźnie z twarzą wtuloną w jej ubranie.
Zwlekała chwilę z odpowiedzią.
– To ja przyszłam do ciebie z pytaniem. Dziadek chce, żebym wzięła dwoje sierot. Nie widziałam ich, ale skoro ani ty, ani ja nie możemy mieć dzieci, to…
On wstał, ale wciąż trzymał ją mocno przy sobie. Shira nigdy by nie przypuszczała, że w jego ramionach może być tak słodko.
– Ja je znam – powiedział. – To dobre dzieci, powinniśmy je przygarnąć. – Przestraszony spojrzał w dół na jej głowę. – Czy to znaczy, że ty… chciałabyś się do mnie wprowadzić? Zbudowałem tę jurtę dla ciebie, wiesz.
– Myślałam o tobie przez cały rok, Mar.
– A ja o tobie. O tym, ile bólu ci zadałem.
– To nie byliśmy my – odparła. – Dopiero teraz jesteśmy ludźmi!
Przytulił ją do siebie i wargami musnął jej włosy.
– Tak się bałem, że ty nigdy nie wrócisz.
– Mam ci tyle do opowiedzenia. Widziałam tyle pięknych rzeczy!
Mar uśmiechnął się. Nigdy przedtem nie widziała jego przyjaznego uśmiechu. Ten uśmiech czynił go niemal pięknym w jakiś dziki, przerażający sposób. Ale jej Mar już nie przerażał.
– Słyszałam o Taran-gai – powiedziała. – Sprawia mi to ból.
– Tak. Tych kilkoro pozostałych przy życiu przyjęło wiarę w innych bogów. W jednego Boga. Ale oni nie byli tak blisko naszych bogów i duchów jak ty i ja. Nie sądzę, żebym ja mógł ich zdradzić, bo ja wiem, że istnieją!
Shira myślała tak samo.
– Tak, Mar. Choć ja sama nie mam tak silnych związków z Taran-gai jak ty, pozostanę wierna twoim bogom, a przede wszystkim duchom.
– Dziękuję ci! Czy chciałabyś teraz zobaczyć mój dom? Łoże zrobiłem z najbardziej miękkich skór.
– Bardzo chętnie.
Wciąż obejmując Shirę ramieniem, Mar poprowadził ją w górę, ku domostwu. Ona oddychała głęboko, niewypowiedzianie szczęśliwa, gdy poczuła na twarzy powiew wiatru znad Morza Karskiego i gdy znowu zobaczyła góry w głębi lądu. Teraz dopiero naprawdę zrozumiała, jak bardzo tęskniła do tego kraju, kiedy była daleko.
Nie mogli tego widzieć, ale za nimi posuwało się niechętnie siedem potężnych cieni. Z lękliwą nadzieją i w milczeniu, z cichym błaganiem, szły za tą ostatnią ostoją starej wiary Taran-gai, za ogromnym mężczyzną o żółtych skośnych oczach i tą łagodną młodą kobietą.
Przed siedmioma ciężkimi kolosami, które z trudem się poruszały, sunęły cztery zwinne cienie o wielkich, bystrych oczach, teraz niespokojnie rozbieganych. A z tyłu, na wzgórzu, daleko za całym tym orszakiem stał nieruchomo samotny cień. Shira nie pamiętała nic z ich ostatniego spotkania. Nie pamiętała jego słów o tym, że bogowie i duchy giną i umierają, kiedy ludzie przestają w nich wierzyć. Nie wiedziała też, że jeśli przyjmie nową wiarę, zostanie zwolniona ze swojej strasznej, wymuszonej przecież obietnicy złożonej tamtej groźnej postaci na górze.
Wieczny zwycięski uśmiech Shamy nie był już teraz taki wyniosły.
Wszystkie cienie zgodnie odprowadzały tych dwoje dzieci człowieczych do ich domostwa. Shira i Mar nie musieli się chyba specjalnie martwić o swoją przyszłość.
Tengel Zły mógł znowu spoczywać w spokoju w swojej tajemnej kryjówce. Został poważnie przestraszony, ale to minęło. Na strychu w Grastensholm wciąż leżał pamiętnik, w którym Silje dokładnie wyjaśniła, gdzie zostało zakopane naczynie. Ale nikt go na razie nie znalazł, a od kiedy Shira została „odmieniona”, nie było już w rodzie wybranych, którzy mogliby go przerażać.
Ale Tengel Zły czekał niecierpliwie, aż ktoś go obudzi! Bo teraz chętnie by objął władzę nad światem. Gdyby tylko ktoś… Czekał i narastała w nim złość.
Daniel wrócił do swego kraju.
Krótko przed nim, ku wielkiej radości wszystkich, powrócił z rosyjskiej niewoli kapitan Goran Oxenstierna. Z bezwładną ręką, ale poza tym w niezłej formie.
Dawno, dawno temu Mattias uratował i sprowadził do domu wynędzniałą małą dziewczynkę imieniem Eli. Kaleb i Gabriella wzięli ją do siebie, a od jej imienia nazwali swój nowy dom – Elistrand. Później Eli wyszła za mąż za Andreasa z Lipowej Alei, a ponieważ była bardzo dobra dla wszystkich, na jej cześć jedna z rodzin komorniczych swojej małej córeczce dała na imię Elisa. Elisa wyszła za mąż za Ulvhedina. Ich wnuk, Ulf, syn Jona i Branji, ożenił się z panną z sąsiedztwa imieniem Tora. Mieli oni córkę, której dali na imię Elisabet. Tak oto mała, niepozorna Eli zostawiła po sobie trwały ślad.
Elisabet pod żadnym względem nie była istotą zwracającą uwagę. Nigdy nie miała nic wspólnego ze sprawami nadnaturalnymi. A mimo to w jej życiu znalazło się miejsce na wiele naprawdę ekscytujących doznań…
***